niedziela, 29 czerwca 2014

015.

Berenika wytarła twarz ręcznikiem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad umywalką w łazience Constance. Wystające kości policzkowe pokrywała wydawałoby się cienka powłoka ziemistej skóry, która przybierała kolor ciemnego grafitu w wewnętrznych kącikach zapadniętych oczu. Wiedziała, że źle wygląda. Jeszcze gorzej się czuła od dłuższego czasu, ale za nic nie mogła o tym powiedzieć Jaredowi, choć ten uważnie ją obserwował. I tak przyprawiła ich o ogrom zmartwień, nie chciała tego pogarszać. Dlatego też nie powiedziała mu o dodatkowej pracy, którą wzięła jeszcze przed świętami, a z której i tak została zwolniona, gdy przez dwa dni się w niej nie pojawiała, bo leżała w szpitalu. Oparła się obiema rękami o umywalkę bo czuła, że nogi pod nią robią się coraz słabsze. Ostatnie miesiące były katorgą. Ceny poszły do góry, a płace w dół. Pracując w klubie i restauracji ledwo dawała radę zarobić na jedzenie i rachunki, a i tak telewizor praktycznie nie grał w celu oszczędzenia prądu. Miała kupić Charliemu nową kurtkę na zimę, ale opłaty za ogrzewanie też poszybowały do góry i nie miała za co. Doszło do tego, że sama praktycznie nic nie jadła, a jeżeli już to coś skubniętego ukradkiem w restauracji albo jakąś kanapkę w biegu w clubie. Ale nie chciała żeby Charliemu w żaden sposób czegoś zabrakło. Rósł i potrzebował jak najwięcej witamin i zdrowego jedzenia. Musiała zatrudnić opiekunkę, bo pani Morrison była bardzo słaba. Wyrzucała sobie, że nawet nie ma czasu do niej zajrzeć. Ból w plecach nasilił się od kilkugodzinnego stania za barem w weekendy i dwa do tej pory wolne wieczory. Synka widywała tylko w nocy kiedy wracała z pracy. Często po zamknięciu drzwi mieszkania zrzucała kurtkę, siadała obok niego na jego łóżku i zaczynała ronić łzy bezsilności i zmęczenia. W końcu przytulała go do siebie, powtarzając, że nigdy nie przestanie i zasypiała obok niego. Teraz miało być tylko gorzej. Kilkanaście minut wcześniej dostała telefon z restauracji, że jeżeli nie pojawi się jutro w pracy zostanie zwolniona, bo tak dalej być nie może. Była przerażona. Traciła właśnie główne źródło dochodu.
- Berenika. Wszystko w porządku? – cichy głos Constace uprzedzony delikatnym pukaniem do drzwi wyrwał ją zamyślenia.
- Tak, tak. Już wychodzę. – Wyprostowała plecy, krzywiąc się z bólu i na chwiejnych nogach wyszła z łazienki.
Obdarzyła wymuszonym, słabym uśmiechem zatroskaną panią Leto.
- Źle wyglądasz. Dobrze się czujesz?
- Tak. Jest ok. Niech się pani nie martwi.
- Constance. Mówiłam ci już. – uśmiechnęła się siwowłosa.
- Tak, przepraszam. Jakoś nie mogę się przestawić.
Przeszły do salonu gdzie Berenika z ulgą usiadła na kanapie.
- Zaraz pojadę po Charliego. Jared pisał chwilę temu, że wyjeżdża od ciebie więc powinien za moment być. – powiedziała do niej Leto i ruszyła do przedpokoju, żeby się ubrać.
Berenikę ukłuła niemoc. Było jej zwyczajnie głupio, że ci ludzie tak jej pomagają. Nie znają jej tak naprawdę, a mimo to są dla niej tak ciepli i mili. O wiele bardziej niż jej własna rodzina. A ona nawet nie ma im się jak odwdzięczyć. Chciała po raz milionowy podziękować ale zanim zdążyła otworzyć usta drzwi do mieszkania się otworzyły i do środka wszedł Jared z ogromną torbą podróżną zapakowaną do cna.
- Ciao bella. – powiedział całując mamę w policzek po czym przeszedł do salonu nie zdejmując butów. – Jedziesz po Charliego?
- Tak. Dokumenty w samochodzie? – zapytała biorąc od syna kluczyki.
- Tak. W schowku.
Constance bez słowa wyszła. Jared zaczął się rozbierać.
- Jak się czujesz? Zjesz coś może?
- Dopiero wszedłeś do domu. W sumie to ja ci powinnam zadać to pytanie.
- Czuję się świetnie i nie, nie jestem głodny, dzięki że pytasz – wyszczerzył się do niej podchodząc do kanapy.
- Żałuj. Właśnie straciłeś ostatnią szansę na przyrządzenie czegokolwiek przez tak świetnego mistrza kuchni jakim jest moja skromna osoba.
- Cóż, wciąż pamiętając o opium chyba nie będę bardzo żałował.
- Twoja strata. – uśmiechnęła się lekko odrywając wzrok od niewyobrażalnie niebieskich tęczówek.
Chciała się podciągnąć trochę do góry na kanapie ale poczuła, że jej ręce są zbyt słabe by się na nich podeprzeć. Starała się nie skrzywić.
- Może kiedyś zmienię zdanie. Jak na przykład będę miał dość tego świata.
- Dobry pomysł. Bo od mojego jedzenia można umrzeć z rozkoszy podniebienia.
- Ładny rym. Jak kiedyś nie będę mógł napisać niczego sensownego to się odezwę.
- Jak widać jestem wszechstronna.
- Zdecydowanie.
- Wątpisz?
- Fizyki kwantowej nie znasz. To już pewne ograniczenie, które może cię wykluczyć z grona ludzi wszechstronnych.
- Tak się składa, że znam, przynajmniej w podstawach. – uśmiechnęła się do niego chytrze.
- Serio?
- Chodziłam do bardzo dobrych szkół, nie zapominaj. I zdecydowanie mam umysł ścisły. I! Zawsze ciągnęło mnie do wiedzy.
- Ale że fizykę kwantową?
- W podstawach.
- Uwierzę ci na słowo. Wszystko ok?
Chyba jednak nie maskowała tak dobrze grymasu bólu jaki pojawił się na jej twarzy, gdy plecy znów zaczęły dawać o sobie znać.
- Tak.
- Kłamiesz. – Jared pochylił się nad nią. – Chcesz wstać?
- A niby skąd wiesz, że kłamię?
- Bo zbladłaś, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej.
- Nic mi nie jest.
- Chcesz wstać? – wyciągnął do niej rękę.
- Dam radę. – odpowiedziała po chwili i zaciskając obie ręce na poręczy kanapy zaczęła się podnosić. Po chwili stanęła dość niepewnie na własnych nogach. – No, to chodź do kuchni. Pokażę ci, że jestem mistrzem w swoim fachu.
Uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie. Do kuchni doszła opierając się o ściany. Jared westchnął ciężko i ruszył za nią.
- Chcesz teraz gotować?
- A co, jesteś już pełen dziewiczej krwi swoich zwariowanych fanek?
- No właśnie. Trafiłaś w sedno. Po drodze złapałem sobie dwie.
- U. Aż dwie. Jesteś w formie. – oparła się o stół.
- Jestem z tej okazji w dobrym humorze więc mogę zrobić ci herbatę.
- A poproszę.
- No to ty lepiej usiądź. – powiedział, a gdy spojrzała na niego spode łba dodał. – Stoisz mi na drodze.
Berenika westchnęła i opadła na kuchenne krzesło z rezygnacją.
- Nie krzyw się tak. Zmarszczek dostaniesz. A w tak młodym wieku to szkoda by było.
- Coś o tym wiesz?
- Ja nie mam zmarszczek. Krew dziewic, pamiętasz.
- To chyba jednak kwestia genów. Stwierdzam to na podstawie idealnej cery twojej mamy.
- Ale krew dziewic naprawdę pomaga.
- Tylko mi nie mów, że twoja mama też ją pije!
- Jak z Shannonem zostanie nam za dużo towaru to jej podsyłamy. – uśmiechnął się niewinnie.
Berenika wywróciła oczami i skrzywiła się lekko na samą wizję takiego „polowania”.
- Znów się krzywisz.
- Niechcący wyobraziłam sobie ciebie nago. – powiedziała z przekąsem.
- I jak? – zapytał z szerokim uśmiechem.
Spojrzała na niego, zmierzyła go wzrokiem zupełnie oscentacyjnie od góry do dołu po czym skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Tragedia.
- No wiesz! Miliony kobiet na tym świecie marzą o tym żeby być teraz na twoim miejscu…
- Chyba miliony małolat. – wtrąciła.
- … a co dopiero rozmawiać o moim wspaniałym ciele w kompletnej nagości! A ty tak śmiesz kpić sobie!
Berenika wyciągnęła rękę do klamki okna przy którym siedziała. Mina Jareda zamieniła się od razu z rozbawionej na zatroskaną.
- Duszno ci?
- Co? Nie. Otwieram okno, bo twoje ego przestaje się mieścić w tym mieszkaniu i chce mu zrobić trochę miejsca. – tym razem to ona przybrała jak najpoważniejszy i najniewinniejszy wyraz twarzy.
-Pf. Zabawne. – prychnął, choć powróciła mu wesołość. Odwrócił się do czajnika i zalał wodą kubki z herbatą. - Ja się tu martwię a ty…
- To przestań.
- Znów zaczynasz?
- Co zaczynam?
Jared westchnął i odwrócił się twarzą do przyjaciółki.
- Użalać się nad sobą. – powiedział cicho patrząc jej w oczy.
- Nie użalam się nad sobą!
- Użalasz, użalasz.
- Wcale nie!
- „Nie mam się jak odwdzięczyć. A ty jesteś taki dobry. A ja nic nie mogę zrobić. Będę się biczować i linczować, może to coś da!”. – Jared zaczął naśladować jej głos i akcent. - Nie możesz po prostu przyjąć, że tak robią przyjaciele, a na pewno tak robię ja, to jest POMAGAM, ludziom, na których mi zależy? Tak mnie wychowano. Nie chcę nic od ciebie w zamian. Tylko tyle.
Zapadła cisza. Patrzyli się sobie w oczy, jedno z łagodnością drugie z zażenowaniem i resztką buntu. Jedyny dźwięk jaki ich otaczał wydawał tykający na ścianie zegar i burcząca delikatnie sprężarka lodówki. Po oświetlonej bladym styczniowym słońcem kuchni roznosił się zapach świeżej herbaty i bazylii, która stojąc na parapecie wydawała się wręcz desperacko wyciągać swoje liście w stronę promieni słonecznych. Berenika w końcu spuściła wzrok na swoje dłonie złożone na blacie stołu. Zaczęła bawić się śliskim materiałem niebieskiego obrusu.
- Przepraszam. – powiedziała po chwili.
- Nie ma za co. – odpowiedział jej delikatnym głosem Jared, po czym postawił na stole kubki z herbatą i sam usiadł naprzeciwko dziewczyny.
- Dzwoniłaś do pracy? Mówiłaś im o zwolnieniu?
Berenika nie odpowiedziała. Podniosła wzrok na chwilę po czym przysunęła sobie kubek z herbatą i oplotła go dłońmi. Było jej cały czas zimno.
- Yhm. – mruknęła po chwili.
- Yhm. I co?
- Nic. – wzruszyła ramionami.
- Berenika.
Czy on był chodzącym wykrywaczem kłamstw, czy ona była tak beznadziejna w tej subtelnej sztuce mydlenia oczu? Podejrzewała, że raczej to drugie.
- No nic. Wszystko załatwione.
- Proszę cię, tylko nie kłam. – westchnął.
Podniosła na niego wzrok przygryzając od środka policzek.
- To oni do mnie… - ale nie zdążyła skończyć zdania, bo drzwi mieszania otworzyły się i przypadło do niej niemalże od razu małe ciałko z czarną czupryną.
- Mamuś!
- Cześć królewiczu! Jak w szkole?
- Nudy, pracowaliśmy dzisiaj cały dzień w grupach nad jakimiś malowidłami, a ja niewiele mogłem zrobić bo oni wymyślili coś dziwnego, a mi się to w ogóle nie podobało, bo pani nam kazała żeby było coś o zwierzętach, a ja chciałem namalować Po i Rico, a oni powiedzieli że będą koty i psy bo Po i Rico są wymyśleni nie prawdziwi, ale ja powiedziałem, że to zwierzęta i Clarie też chciała tylko że Modliszkę albo Myszkę Miki ale oni namalowali te psy to ja powiedziałem, że namaluje sam ale pani powiedziała, że na jednej kartce ma być co cała grupa ustali i nie mogłem ale Clarie też nie mogła wiec siedzieliśmy z boku i patrzyliśmy jak oni te koty malują.
- No to faktycznie nudy. Dawaj no tą kurtkę. Nie zdjąłeś butów i teraz trzeba będzie wycierać podłogę.
- Nie, bo jechaliśmy samochodem i są czyste. Cześć Jared.
- Hej Charlie.
- A jak ty się czujesz mamuś?
- Dziękuję, dobrze. – uśmiechnęła się całując go w czoło.
- Charlie, jesteś głodny? – zapytała Constance wchodząc do kuchni.
- Jak wilk! – krzyknął chłopiec przedłużając w charakterystyczny dla siebie sposób samogłoskę.
- A co by ten mój wilczek chciał zjeść, hm? – uśmiechnęła się pani Leto mierzwiąc chłopcu czuprynę.
- Pomidorową! – chłopiec wyrzucił z entuzjazmem zaciśnięte piąstki w górę.
- Da się zrobić.
Constance zabrała się robienie zupy. Charlie tym czasem z zapałem opowiadał mamie i Jaredowi o tym co działo się w szkole. Zanim jeszcze zupa była gotowa w mieszkaniu pojawił się Shannon z propozycją wypadu do aquapraku zaraz po obiedzie. Charlie przyjął ten pomysł z wielkim entuzjazmem i razem z Jaredem i jego bratem zaczęli przekonywać panią Zert. W końcu stanęło na tym, że Charlie z Shannonem, Constance, Emmą i Jamiem z ekipy Marsów pojadą na basen, a Jared i Berenika zostaną w domu. Wokalista chciał, żeby mały się rozerwał i żeby nie obserwował swojej mamy w takim stanie. Zresztą Berenika i tak udawała przed małym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Leto widział ile cennej energii ją to kosztowało. Gdy obiad był zjedzony, ręczniki zapakowane starszy z braci wraz z matką i Charliem rozmawiając wesoło opatulili się w ciepłe kurtki i żegnając Jareda i Berenikę opuścili mieszkanie.
- Chcesz jeszcze zupy? – Leto wszedł do salonu gdzie siedziała dziewczyna.
- Nie, dzięki. Jestem pełna. – uśmiechnęła się słabo nie otwierając przymkniętych oczu.
- A herbatę?
- Eh Jared. -  westchnęła uśmiechając się. – Nie, dziękuję.
Jared wywrócił oczami i usiadł na fotelu stojącym obok kanapy, który zajmowała Zert.
- To co będziemy robić?
- A co chcesz robić?
- Pogadać. A właściwie dokończyć rozmowę. - Berenika skrzywiła się. – Mówiąc o zmarszczkach byłem całkiem poważny.
- Nie boje się niedoskonałości skóry. – zaśmiała się otwierając oczy.
- Nie wierzę.
- Dlaczego?
- Jesteś kobietą. Kobiety podobno mają fioła na tym punkcie, jak głosi legenda.
- To jedynie legenda.
- W każdej legendzie jest ziarnko prawdy. – powiedział Jared wybitnie mędrkowym tonem unosząc w górę wskazującego palca w celu nadania dramatyzmu swojej wypowiedzi.
- W takim razie jestem wyjątkiem od reguły. Nie przejmuje się swoim wyglądem. Mam większe problemy na głowie. – zamknęła ponownie oczy  i podciągnęła nogi na kanapę. Jared zauważył, że lekko zmarszczyła brwi, pomiędzy którymi pojawiła się drobna zmarszczka.
- A właściwie dlaczego nie?
- Bo to bezcelowe i ponieważ nie mam czasu jak już zdążyłam nadmienić.
- Aha. Rozumiem że do „nie przywiązywania wagi do wyglądu” zaliczasz też nieprzywiązywanie wagi do jedzenia. Czegokolwiek.
Jego ton głosu celowo był prowokujący, podobnie jak uniesiona lekko brew. Chciał ją zdenerowować, wyprowadzić z równowagi, zirytować – cokolwiek. Byle zaczęła okazywać emocje inne niż skruchę, smutek i zatroskanie. No i chciał się dowiedzieć na czym stoją. Bo że Berenika nie ma w ogóle lub prawie w ogóle pieniędzy zdążył się domyśleć. Ale trochę dręczyło go to, że przecież Charlie nie wygląda na zabiedzonego, a już na pewno nie tak bardzo jak jego mama. Gdzieś po głowie obijało mu się słowo ‘anoreksja’ i sam nie wiedział co o tym sądzić. Bo choć wydawało mu się to z jednej strony absurdalne, z drugiej nie mógł się wyzbyć strachu. Za dużo, zdecydowanie za dużo przypadków anoreksji wśród znajomych i przyjaciół znał. Za dobrze znał jej skutki i efekty żeby nie brać jej pod uwagę patrząc na Berenikę. Zmarszczka między brwiami pogłębiła się, ale dziewczyna nic nie powiedziała.
- W sumie wyglądanie jak ludzki szkielet jest w modzie.
- Sam nie wyglądasz wiele lepiej. – burknęła.
- Kiedy ostatni raz spoglądałaś w lustro?
- Nie mam po co.
- A tak. Zapomniałem. Nie dbasz o to.
- O co ci chodzi? – westchnęła patrząc na niego z nutką irytacji.
- O to czy przypadkiem nie robisz z siebie wieszaka na własne życzenie. – spojrzał jej prosto w oczy.
Wiedział, że z nią trzeba prosto i krótko. Potrafiła odciągać go od każdego tematu i jak chciał się czegoś dowiedzieć musiał być stanowczy i bezpośredni. To nie była ich pierwsza poważna rozmowa, ale pierwsza tak delikatna w swojej otwartości. Jared musiał wyczuć granicę, moment w którym Berenika ucieknie przed nim, schowa się za swoim murem. Bał się tego i nie chciał. Wiedział jak wiele siebie mu pokazała. Ale wciąż jeszcze mur stał, a ona choć po jego stronie ściany stała wciąż plecami oparta o nią, gotowa do ucieczki. Niczym mała, biedna dziewczynka w brudnej sukience, pobita, zmarznięta i głodująca ale wciąż kierując się instynktem jedynie spogląda na wyciągniętą przyjaźnie dłoń. Teraz, widział to w jej oczach, wdrapała się na szczyt i tam się przyczaiła gotowa uciec.  Spoglądała na niego swoimi jasnymi oczami z mieszanką irytacji i złości na twarzy. Po chwili jednak jej rysy złagodniały.
- Nie. Ale rozumiem twoją troskę. I dziękuję.
Dziewczynka przewiesiła nogi przez mur i patrzyła na niego z lekkim uśmiechem, jednak wciąż czujnie.
Kiwnął głową wciąż patrząc jej w oczy.
- To co z tą pracą?
Znów posmutniała.
- Nie ma sensu kłamać?
- Najmniejszego.
Westchnęła i poprawiła kosmyk, który uciekł jej z kucyka.
- Powiedzieli, że jeżeli jutro się tam nie pojawie to mnie wyleją.
Tym razem to Jared się skrzywił. To była praca, która gwarantowała im przeżycie. I to dosłownie. Nie mogą tak robić! Przecież ma zwolnienie lekarskie! Wiedział jednak, że ten manager restauracji chyba jej nie lubi. Pewnie za często jego zdaniem brała wolne z powodu Charliego.
- I co ty na to?
- Nie wiem. – wzruszyła ramionami. – Chyba pójdę.
- Zapomnij. – powiedział prostując się. – Nawet byś nie doszła do windy bez zadyszki, a myślisz o wybraniu się do pracy? Na głowę upadłaś?
- Co to za dzień szczerości? – spojrzała na niego z przekąsem. – Jared zrozum, że to jedyne źródło środków do życia jakie mi pozostało poza niewielką ilością pieniędzy z opieki, które dostaje na Charliego. One mi z resztą nie wystarczą nawet na miesiąc na jedzenie dla niego nie mówiąc o innych sprawach!
- Ale przecież nie mogą cię zwolnić! Masz zwolnienie lekarskie!
- No jasne. Więc do kiedy będzie ważne, czyli przez trzy tygodnie będą mi płacić, a później mnie zwolnią!
Mruknął coś złowrogo pod nosem łapiąc leżącą obok poduszkę i ze złością zaczął maltretować ją w dłoniach.
- Muszę iść. – powiedziała cicho obserwując jego blade dłonie i długie palce wpijające się w satynę.
- Nie ma takiej opcji.
- Jared.
- Nie! Berenika do jasnej cholery! Jak będzie trzeba to cię złapie i przywiążę do tej kanapy! – wyprostował się i pochylił w jej stronę odrzucając poduszkę na miejsce. – Czy ty do reszty zwariowałaś? Myślisz o Charliem?
- Oczywiście że myślę o Charliem! A myślisz, że dlaczego chcę tam iść mimo, że czuję się jak chodzące zwłoki?! – ona też, choć z większą trudnością wyprostowała się i odwróciła w jego kierunku.
- To pomyśl drugą półkulą bo chyba jak na razie uruchomiłaś tylko jedną! Co mu po tych twoich pieniądzach jak straci matkę!? Jesteś na skraju wyczerpania dziewczyno! Słyszałaś co powiedział lekarz? Jeszcze trochę, a Charlie zostałby sierotą! Jeżeli myślisz, że wyszłaś z tego…
- Wiec co twoim zdaniem powinnam zrobić? Nie pójść i pozwolić umrzeć z głodu mojemu synkowi i samej czuć się odrobine lepiej przez kilka chwil? – w jej oczach pojawiły się łzy, ale na twarzy wciąż malowała się zaciętość.
- Nie! – krzyknął ale się opamiętał. Wziął głęboki oddech i powiedział spokojniej. – Daj sobie pomóc. Wiem, że to godzi w twoją dumę, naprawdę to rozumiem Berenika. Ale jesteś w ślepym zaułku. Chcę ci pomóc. I moja rodzina też. Tylko daj nam działać, przestań się bronić. Jeszcze będziesz miała okazję się odwdzięczyć, zobaczysz. A jak nie – trudno. Potraktuj to jako spłatę naszego długu. Tego, który zaciągnęliśmy jak sami nie mieliśmy co jeść, a inni nam pomagali – pierwsza łza stoczyła się z jej oka, Jared wstał z fotela i ukucnął obok niej patrząc jej w oczy, ale starając się jej nie dotknąć. – Nie pozwól swojej dumie cię zaślepić bo to było by głupie. Upadamy, ale przyjaciele są po to, żeby nas podnieść.
- Ja… nie jestem… - jej głos był słaby i mokry. – Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się o mnie martwi.
Utkwiła wzrok we własnych dłoniach.
- Wiem. – odpowiedział jej cicho.
Powodowany impulsem, a może odruchem podniósł dłoń do góry żeby obetrzeć jej łzę. Drgnęła niespokojnie i spojrzała na jego dłoń niepewnie, ale nic nie powiedziała. Zwróciła wzrok na jego oczy. Bała się. Widział to. Ale poraz pierwszy dostrzegł też coś innego. Zawahanie. Chciała uciec i chciała zostać. Wciąż patrząc jej w oczy przybliżał powoli rękę do jej policzka. W końcu po chwili trwającej ciszy wierzch jego dłoni dotknął gładkiej skóry. Ponownie drgnęła, mocniej tym razem, ale nie odsunęła się, choć jej oczy zrobiły się większe. Przeraziło go jej zimno. Była lodowata. Przesunął dłoń delikatnie w stronę ucha ocierając łzę. Ten moment zahipnotyzował ich oboje. Przełamywali pewną granicę. Barierę. Berenika całą siła powstrzymywała się od drżenia, które zawsze pojawiało się, gdy ktoś jej dotykał. Jednocześnie chciała się odsunąć jak najdalej, uciec w ciemny kąt. Słyszała w głowie cichy, znienawidzony i przerażający głos. Ale błękit oczu Jareda, ciepły i bezpieczny, trzymał ją wciąż w świecie dalekim od tego strachu. Leto musiał powstrzymywać się całą siłą woli, żeby nie przygarnąć jej do siebie przytulając najmocniej jak się da. Wiedział jednak, że to popsuło by to wszystko co do tej pory udało mu się zbudować. Dziewczynka spod muru zrobiła niepewne dwa kroki w jego stronę i gdyby ją teraz złapał uciekła by i nigdy więcej by jej nie zobaczył. Musi sama do niego podejść. Odsunął się od niej i wstał.

- Zrobię ci tej herbaty. Jesteś zimna. Mama ma mieszankę, która świetnie cię rozgrzeje. – powiedział cicho i wyszedł do kuchni zostawiając Berenikę samą z poczuciem oddalającego się ciepła i bezpieczeństwa.

____
Honey, I'm home!
:) 
Jest. W końcu. Po... ilu to już?  kilku miesiącach (shame on me!).
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że matury dały mi w kość, a od początku wakacji mam sporo pracy. Ten rozdział rodził się w bólach przez dobry miesiąc (bo tak jak obiecałam, zaczęłam go pisać punkt 20 maja, a skończyłam wczoraj dwa dni po wynikach, żeby jakoś tą tragedię odreagować)... ciężko jest wrócić, nie wiedziałam, że aż tak ciężko! Ale mam nadzieję, że jak już ruszyłam to jakoś poleci. :)
Tak oto zostawiam w waszych łapkach piętnastkę, a sama uciekam na poligon licząc, że zasypiecie moją pocztę komentarzami :)
Pozdrawiam wszystkich maturzystów i łączę sie z wami w bólu lub szczęściu oraz w nerwach najbliższych kilkunastu dni! Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po waszej myśli, może się spotkamy na jakiejś uczelni, kto wie? Świat jest mały. 

XX