Sporych rozmiarów
pomieszczenie, z kozetką dla pacjenta na środku i półkami pod ścianami, również
kolorowo przyozdobione. Przy szafkach kręciły się dwie pielęgniarki, na środku
przy kozetce stał młody lekarz, w nienagannym stroju. Gdy weszła odwrócił się i
zobaczyła, że naprzeciwko niego siedzi jej synek. Blady, z ciemnymi wypiekami
na twarzy, z lekko przymrużonymi oczami zaczerwienionymi, podobnie jak nos. Włosy
w całkowitym nieładzie, plaster na policzku i czole. Na jej widok uśmiechnął
się lekko, powiedział cicho „mamuś!” i momentalnie w jego oczach pojawiły się
niehamowane łzy. Berenice serce stanęło na moment. Nie wiedziała sama czy z
ulgi, czy z bólu, że widzi go w takim stanie.
- Pani jest mamą
Charliego? – zapytał lekarz gdy dziewczyna podeszła bliżej.
- Tak. Co się stało?
- Charlie miał mały
wypadek w szkole. Ma kilka siniaków i zadrapań. I złamaną kość przedramienia.
Wsadziliśmy już rękę w gips, opatrzyliśmy rany i oczywiście podaliśmy leki
przeciwbólowe. I tu nasza rola się kończy. Proszę. To są recepty na leki, które
uśmierzą ból. Zadrapania nie są głębokie więc wystarczy je zostawić w spokoju i
pozwolić matce naturze działać. Za trzy tygodnie zapraszam na zdjęcie gipsu,
zobaczymy jak goi się ręka i postanowimy co dalej. – W międzyczasie jak lekarz
mówił, Berenika patrzyła na synka, który teraz wtulił się w nią zamieniając w istną fontannę. – Charlie
był bardzo dzielny i grzeczny. Prawie w ogóle nie płakał. To dla ciebie w
nagrodę.
Lekarz dał chłopcu
naklejkę dzielnego pacjenta, ale ta nic nie zdziałała. Berenika wzięła ją więc
i razem z receptami, wypisem i wynikami badań wsadziła do torebki. Wysłuchała
wskazówek lekarza dotyczących medykamentów, podpisała jakieś papiery podane jej
przez pielęgniarkę, wzięła wciąż płaczącego chłopca na ręce i wyszła z gabinetu.
Czuła ulg, że w tym wszystkim skończyło się tylko na złamaniu. Od momentu, gdy
odebrała telefon przez jej głowę przewinęło się mnóstwo czarnych scenariuszy.
Jared stał na korytarzu, opierając się o ścianę naprzeciwko drzwi pokoju 312.
Był lekko blady, brwi miał ściągnięte, ręce nerwowo wybijały jakiś rytm. Gdy
ich zobaczył jego oczy rozszerzyły się.
- Hej, kochanie.
Spójrz kto ze mną przyjechał do ciebie. – Berenika powiedziała do wciąż
płaczącego chłopca, który wtulił główkę w jej ramie. Charlie otworzył zapłakane
oczy i spojrzał na muzyka.
- Jared.
- Cześć bracie! Ale
nam napędziłeś strachu! – W głosie Amerykanina słychać było ulgę. Lekko się
uśmiechnął, wciąż nerwowo, podszedł do nich i dłonią otarł łzy z policzków
chłopca.
- Złamałem rączkę. –
głos malca był piskliwy, a po policzkach znów potoczyły się łzy.
- Ojej. Ale już ci ją
wsadzili w gips. I chyba aż tak nie boli już, co? Teraz jesteś jak prawdziwy
żołnierz! Z ranami z pola bitwy! – chłopiec zmarszczył lekko brwi patrząc wciąż
na Amerykanina. – Choć, ja cię wezmę, żeby mama nie musiała dźwigać.
Charlie zastanowił
się chwilę, po czym wyciągnął zdrową rączkę do Jareda. Berenika oddała mu go delikatnie, jednak ciążył mu gips.
- Aua, aua, to boli…
- załkał chłopiec.
Berenice z każdą taką
łzą serce pękało bardziej. Była wciąż zdenerwowana.
- No już. Podmucham i
nie będzie bolało. A mamusia pocałuje. – zatrzymali się, czekając na windę.
Jared podmuchał w gips, Berenika posłusznie leciutko go pocałowała, później w
nieokryte paluszki, w końcu w czoło nos i poliki.
- Pojedziemy do domu
i będziemy oglądać bajki, co ty na to?
- Nie chcę bajek. – w
czarnych oczach znów zalśniły łzy.
- A może pojedziemy
do mojej mamy, co? Ma pyszne ciasto marchewkowe, które sama zrobiła. I poznasz
jej dwa psy. Na pewno się ucieszy.
- A to ciasto, to
posmarujemy Nutellą? – zapytał chłopiec po chwili.
- Jak będziesz
chciał, to tak.
- Dobrze.
Gdy dotarli do
samochodu, Berenika usadowiła siebie i synka na tylnym siedzeniu, Jared napisał
szybkiego smsa do mamy, z wiadomością że niedługo będą i prowadzony wskazówkami
dziewczyny ruszył w stronę mieszkania Constace. Gdy dojechali na miejsce
Charlie stał się jeszcze bardziej marudny. Doskwierał mu ból ręki, głód i
niewyspanie. Jedynie perspektywa ciasta marchewkowego z Nutellą zawała się
poprawiać mu humor. Jared zaparkowawszy w podziemnym garażu, odpiął chłopca i
wziął na ręce. Ruszyli w trójkę do windy aby chwilę później znaleźć się przed
drzwiami mieszkania numer dwanaście. Muzyk bez pukania otworzył je i wpuścił
Berenikę do środka, po czym wszedł za nią, przekręcając zamek. Przywitało ich
szczekanie psa, który zaraz został uciszony przez właścicielkę mieszkania,
która wyłoniła się z głębi domu.
- Ash! Spokój! Cicho
bądź gamoniu! Witajcie.
- Dzień dobry. –
powiedziała cicho Berenika rozpinając kurtkę synka.
- Dzień dobry. –
głosik chłopca był cichy i lekko zachrypły od płaczu.
- Co się stało
kochanie, hm? Czemu płaczesz? – pani Leto ukucnęła i zwróciła się do chłopca,
kiedy Jared postawił go na ziemi, aby móc samemu się rozebrać. Malec od razu
przyległ do nogi mamy, obejmując ją zdrową rączką.
- Zrobiłem kuku w
rączkę. – odezwał się płaczliwie, zerkając na kobietę jednym oczkiem, wtulając
połowę twarzy w mamine udo.
- Choć, podmucham.
Nie będzie bolało. – chłopiec patrzył na nią przez chwilę uważnie po czym
podszedł do niej po woli, przysuwając do niej unieruchomioną rączkę. Constance
podmuchała w gips i pocałowała paluszki chłopca i przytuliła do siebie lekko.
- Pan doktor mówił,
że Charlie był bardzo dzielny, gdy był w szpitalu. Podobno prawie w ogóle nie
płakał. – powiedział Jared odwieszając kurtkę swoją i Bereniki.
- Naprawdę? – starsza
kobieta spytała Charliego. – No to zasłużyłeś na nagrodę. Choć, poszukamy
czegoś.
Wstała i złapała
chłopca za zdrową rączkę prowadząc go w głąb mieszkania. Pozostała dwójka ruszyła
za nimi. Weszli do kuchni, Jared siadł pod oknem, naprzeciwko niego Berenika i
Charlie, który wyciągając do niej zdrową rączkę
i bez słów zażądał wzięcia na kolana.
- Herbaty? – pani
Leto postawiła na stole kubki.
Berenika i Jared
zgodnie przytaknęli.
- Ja chcę mleka.
Proszę. – chłopiec oparł głowę o ramię mamy chowając częściowo twarz w jej
włosach.
- Mleka? – zdziwiła
się Berenika. – Ale przecież ty nie lubisz pić mleka, kochanie.
- Od teraz już lubię.
Pan doktor powiedział, że żeby mieć
mocne kości trzeba pić mleko.
- Znajdzie się i
mleczko. – Constance krzątała się po kuchni stawiając przed nimi talerzyki,
ciasto, szklankę z mlekiem. – A co się właściwie stało w tą twoją rączkę
Charlie?
- No bo taki Jaque
ode mnie ze szkoły, co jest w piątej klasie, i on wszystkim dokucza… i on
powiedział do Clarie, ode mnie z klasy, że ma brzydkie zęby i okulary. No i
Clarie zaczęła płakać. A ja mówię do tego Jaque’a że sam w ogóle nie ma zębów
więc niech nie obraża Clarie, która jest przynajmniej miła i mądra. Ostatnio
jak panna Mosque zapytała nas czy wiemy jak nazywa się mama dzik to tylko
Clarie wiedziała, że to jest ta… no… laine* (fr. wełna). – Charlie otarł
rękawem nos.
Wszyscy spojrzeli na
chłopca ze zdziwieniem.
- Chodzi ci o laie
(fr. locha). – uśmiechnęła się Berenika.
- Oui. No i on, ten
Jaque, zaczął mi mówić brzydko, że ja sam mam nienormlane oczy i że to są oczy
diabła. I że mój tata jest diabłem. Ja tylko na niego tak patrzyłem, a on na
mnie krzyczał i potem mnie popchnął i ja się przewróciłem. I mnie tak rączka
bolała. I przybiegła panna Mosque i nakrzyczała na Jaque’a a potem przyjechali
karetką lekarze i mnie zabrali do szpitala. Ale ja nie płakałem bardzo, bo
Jared też by nie płakał, bo duzi chłopacy nie płaczą.
Przy ostatnim zdaniu
oczy muzyka stały się jeszcze większe ze zdziwienia. Berenika z kolei wyglądała
na zatroskaną. Cieszyła się, o ile było to prawdą, a wierzyła Charliemu, który
nigdy nie kłamał, że nie bił się, jedynie stanął w obronie, ale cała ta
sytuacja ją niepokoiła. Bała się też, że chłopiec znów zacznie wypytywać o
swojego tatę. Już raz tak było. Powiedziała mu wtedy, że on po prostu jeszcze
nie ma tatusia, ale może któregoś dnia będzie miał. Nie miała pojęcia co innego
mu odpowiedzieć. Liczyła na to, że to przynajmniej zatrzyma pytania, na które
nie była gotowa, nie tak wcześnie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie, choć
zdawała sobie z tego sprawę, że kiedyś będzie musiała mu powiedzieć.
- Proszę bardzo.
Pański kawałek pysznego ciasta marchewkowego. A tu Nutella. – pani Leto
postawiła na stole świeżo otwarty słoik czekolady i usiadła.
Zapadła chwilowa
cisza. Berenika smarowała chłopcu kawałek ciasta nutellą. Jared patrząc
zamyślony przez okno. Constance z uśmiechem spoglądała na wciąż lekko
zapłakanego i zarumienionego chłopca i jego mamę.
- Charlie. Wiesz to
bardzo ładnie, że broniłeś tej koleżanki. – odezwał się w końcu Jared patrząc
na pochłaniającego kawałki ciasta z uśmiechem chłopca. – Jeszcze lepiej, że się
z nim nie biłeś. Walka z takimi ludźmi jest bezsensowna. Ale nie daj im się
tak. Nie musisz słuchać tego co do ciebie mówią, a już na pewno nie musisz w to
wierzyć. Po prostu następnym razem odwróć się i odejdź w swoją stronę.
Charlie patrzył
chwilę intensywnie prosto w oczy muzyka, jakby zastanawiając się nad jego
słowami. Po chwili odezwał się.
- Ale jak odejdę, gdy
oni będą do mnie brzydko mówić i wyzywać, to pomyślą, że się ich boję i że
jestem słaby.
- Nie jesteś słaby. I
wystarczy, że ty to wiesz. Ja wiem, i twoja mama. A kiedy odejdziesz, unikając
walki, pokażesz, że jesteś też mądrym chłopcem.
Znów czarne tęczówki
zatopiły się w niebieskich. Panowała cisza, jakby wszyscy czekali na werdykt.
Berenika niespokojnie spoglądała to na Jareda, to na swojego synka. Nie była
pewna, czy te słowa są dobre dla czterolatka, czy nie zrozumie ich na opak, nie
zrobi czegoś zwyczajnie głupiego następnym razem. Po chwili, Charlie lekko
skinął głową, delikatnie się uśmiechnął i podsunął Jaredowi talerzyk z ciastem.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i ugryzł z zadowoleniem kawałek swojego
ulubionego wypieku.
- Charlie, jeśli
chcesz to zapoznam cię z Ashem i Roxem.
Chłopiec uśmiechnął
się radośnie, a po chwili lekko skrzywił. Mimo to podał zdrową rączkę Constance,
unieruchomioną wkładając w założony w szpitalu temblak. Wyszli razem z kuchni
rozmawiając o tym, jak Ash głośno na nich szczekał jak przyszli.
- Berenika? – po
chwili ciszy jaka zapadła w kuchni Jared zwrócił się do siedzącej naprzeciw
niego dziewczyny. Była blada, rozkojarzona i chyba wciąż wystraszona i
zdenerwowana. Zamyślona spoglądała za okno oplatając dłonią kubek z herbatą,
który stał przed nią na stole. Nie zareagowała na głos muzyka.
- Hej, Berenika! Tu
ziemia. – lekko drgnęła i spojrzała na niego zaskoczona. Jej oczy świeciły się
jakby od łez.
- Mówiłeś coś?
Przepraszam, zamyśliłam się. – zamrugała oczami i upiła łyk herbaty nie patrząc
na niego.
- Wołałem cię,
całkiem odleciałaś. Dobrze się czujesz?
Mruknęła coś pod
nosem, lekko kiwając głową, wciąż nie podnosząc wzroku znad kubka.
- Hej. – Jared
pochylił się przez stół. – Hej, spójrz na mnie.
Nie chciał jej
dotykać, nie chciał znów widzieć tego panicznego strachu. Ale jednocześnie było
mu jej zwyczajnie szkoda. Teraz, gdy siedziała taka blada przed nim, z włosami
które uciekły z jej koka, ze zmarszczonymi brwiami, w zbyt luźnej bluzce,
dotarła do niego jej młodość. I jej samotność. Samotność w problemach. Gdyby
nie było go w tej restauracji musiałaby pojechać metrem do szpitala co zajęło
by o wiele więcej czasu, później musiałaby w godzinach szczytu przejechać z
chłopcem całe miasto znów niezbyt wygodną o tej porze dnia komunikacją miejską
zanim dotarli by do domu. Tam pewnie malec popłakałby trochę i usnął. A ona
została by sama z myślami i problemami. Wyobraził sobie szesnastoletnią samotną
dziewczynę z noworodkiem na ręku. Tak samo bladą i jeszcze bardziej
wystraszoną, samotną, bezbronną. Gdy podniosła na niego oczy dostrzegł w nich
tak wiele emocji, które w jej ruchach, gestach, słowach, nawet na jej twarzy
ledwie się pojawiały. Nie tylko zdenerwowanie, ale niepewność, desperację, ulgę
pomieszaną z paniką, tęsknotę.
- Już po wszystkim.
Jest w porządku. Nic mu nie jest. – powiedział do niej po cichu patrząc głęboko
w oczy.
- Wiem. – szepnęła,
znów spuszczając wzrok. Po chwili zacisnęła powieki, wzięła głęboki oddech
przytrzymując powietrze w płucach przez chwilę. Gdy je wypuściła i otworzyła
oczy, spojrzała na niego.
- Ja, po prostu… nie
umiem bez niego żyć. Jest wszystkim co mam. Tak się bałam, że coś strasznego
się stało.
Na samą tę myśl, jej
oczy znów się zaszkliły. Zadarła głowę do góry spoglądając na sufit i starając
się opanować emocję.
- Wiem. Ale już jest
w porządku. Charlie jest bezpieczny. Oboje jesteście.
Obserwował jak znów
bierze głębszy oddech, po czym spogląda w jego oczy opuszczając lekko głowę.
- Dziękuję. –
powiedziała cicho.
- Nie ma za co. –
odpowiedział jej z uśmiechem, po chwili odchylił się do tyłu siadając prosto i
zaśmiał się lekko. – Przestaniesz mi w końcu za wszystko dziękować?
- Tylko jeśli
przestaniesz na to zasługiwać swoimi uczynkami. – teraz i ona się uśmiechnęła,
już bardziej zrelaksowana. – A poza tym – to jest kultura panie Leto. Dobre
wychowanie. Nie wiem czego tam pana nauczyli w tych Stanach, ale mnie w Polsce
nauczono mówić dziękuję i proszę.
- Mnie nauczono poza
proszę i dziękuję mówić jeszcze przepraszam i dzień dobry. Więc to ja panią
powinienem uczyć manier, panno Zert.
- Oh, doprawdy, panie
Leto? Ale zapomina pan, że ja mieszkam wśród jakże wychowanych i okazujących
wysoką kulturę osobistą Francuzów. – wykonała ruch kubkiem, jakby wznosiła
toast i upiła łyk herbaty.
- Czy pani właśnie
skalała swe usta sarkazmem? – Jared karykaturalnie uniósł jedną brew
uśmiechając się jakby zawadiacko.
- Chyba coś się panu
przesłyszało panie Leto. – dziewczyna uniosła niby dumnie głowę spoglądając
przez okno.
- No wie pani co,
panno Zert! – powiedział z udawanym oburzeniem. – Jestem stary, fakt! Ale czy
pani sugeruje, że jestem głuchy!? Wypraszam sobie! Obrażam się.
Ostatnie zdanie
powiedział po francusku z przesadzonym akcentem, wykonując przy tym iście
kobiece gesty, również odwrócił się twarzą do okna z miną wielce wyniosłą. Jego
zdolności aktorskie kompletnie rozbawiły Berenikę, która parsknęła śmiechem
obserwując jego pantomimę, po chwili on sam do niej dołączył.
- Z czego się
śmiejecie? – do kuchni weszli Charlie i Constace, za nimi wbiegł pies, ten sam
który wcześniej przywitał ich głośnym szczekaniem. Chłopiec był uśmiechnięty,
choć jakby bledszy i wyraźnie śpiący.
- A tak jakoś. –
Jared puścił do niego perskie oko.
Constance usiadła na
swoim wcześniejszym miejscu i wzięła chłopca na kolana.
- Kochanie, zjesz
jeszcze ciasta? – zapytała go podsuwając mu talerzyk.
- Nie. – chłopiec
pokręcił głową przecierając zdrową rączką oczko i kładąc głowę na ramieniu pani
Leto.
- Mam pomysł. Chodźmy
do salonu. – powiedział Jared patrząc chwilę na swoją mamę, po czym wstał. Berenika i Constace z Charliem
opartym na biodrze poszły za nim. Usiedli w dużych, miękkich fotelach, chłopiec
wciąż wtulał się w panią Leto. Jared usiadł za pianiem stojącym nieopodal okna,
za którym widać było obrzeża parku.
- Będziesz grał? –
Charlie lekko się ożywił, ale wciąż nie podnosił główki z obojczyka Constace.
- A chcesz?
- Tak! – powiedział
głośno po czym ziewnął rozkosznie.
Jared uśmiechnął się
i odwrócił do pianina. Po chwili po pokoju rozniosły się dźwięki instrumentu,
delikatna, spokojna, harmonijna melodia, do której po chwili dołączył lekko
zachrypnięty głos.
-No warning sign, no alibi
We faded faster than the speed of light
Took our chance, crashed and burned
No we'll never ever learn
I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again yeah.
Berenika znów miała
wrażenie deja vu. Oczywiście słyszała już wcześniej tą piosenkę na koncercie,
ale wtedy nie skupiała się na jej słowach. Teraz w tym ciepłym, cichym,
przyjaznym mieszkaniu, przy blaskach wczesnopopołudniowego słońca wdzierającego
się przez okna, widząc swojego synka bezpiecznego, ufnie wtulonego w kobietę,
której sama ufała, choć nie wiedziała właściwie dlaczego, słuchając głosu
człowieka, którego również darzyła już zaufaniem, który sam oddawał się tej
piosence całkowicie, przeżywał ją tak jak za każdym razem, poczuła się
bezpieczna i zagubiona jednocześnie. Bezpieczna wśród tych ludzi, dziwnie
obcych i dziwnie bliskich zarazem, pierwszy raz od bardzo dawna. Zagubiona w
tym świecie, który ją otaczał. Wiedziała, że w tej chwili ma co jeść i jej
synek ma co jeść, ale nie wiedziała, co
przyniesie jutro. Wciąż się bała o niego. I dla niego, tylko dla niego wciąż
walczyła. Ostatnie pięć lat było ciągłą walką, wciąż upadała, ale gdy patrzyła
w jego oczy, znów się podnosiła. Za każdym razem starsza, mądrzejsza,
dzielniejsza i bardziej zniszczona. Silniejsza i słabsza jednocześnie.
-We both could see, crystal clear
That the inevitable end was near
Made our choice, a trial by fire
To battle is the only way we feel alive
I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again
Wydarzenia tego dnia
uświadomiły jej, jak kruche jest jego życie. Jak kruche jest jej życie! Co by
się stało z jej jedyną nadzieją w życiu, jedynym jej sensem, gdyby jej samej
zabrakło? Gdzie by się podział jej synek? Czy jej rodzice podjęliby się jego
wychowania? Czy matka uniosła by się honorem, stwierdziła, że to nie jej
problem, a ojciec, jak zawsze, uszanował by jej decyzję? Charlie został by sam,
sam jeden. Podniosła wzrok ze swoich dłoni na chłopca. Wtulał się w Constance.
Spał. Ufny, szczęśliwy i całkowicie bezbronny. Berenikę przeszył zimny dreszcz.
Spojrzała na panią Leto. Oparła lekko policzek o głowę chłopca. Obejmowała go
delikatnie lecz pewnie, gładząc lekko po plecach. Oczy miała zamknięte, kąciki
warg uniesione w lekkim, spokojnym uśmiechu. To dobrzy ludzie. Zaakceptowali i
ją i przede wszystkim Charliego szybciej, niż można by się tego spodziewać. Tak
naprawdę to chłopiec podbił ich serca z pierwszym swoim uśmiechem. Berenika
pomyślała o pani Morrison. Była szansa, że Charlie nie został by sam,
zapomniany przez kogokolwiek. Może i pani Morrison nie była waleczna i
wpływowa, ale nie pozwoliłaby aby chłopcu stała się wielka krzywda.
-So here we are, the witching hour
The quickest tongue to divide and devour
Divide and devour
If I could end the quest for fire
For truth, for love, for my desire
My desire
And I fell apart, but got back up again.
Głos Jareda cichł i
stawał się bardziej niższy i delikatny gdy piosenka przemijała. W końcu
zabrzmiał ostatni, jakby tęskny akord, unoszący się w przestrzeni. Jared
westchnął lekko, odwrócił się do nich i uśmiechnął ciepło spoglądając na swoją
mamę i Charliego. Constance otworzyła oczy i odwzajemniła jego uśmiech.
- Chyba powinniśmy
się zbierać. – powiedziała niemalże szeptem Berenika.
- Nie budźmy go.
Odwiozę was. – Jared wstał od pianina i ruszył do przedpokoju po kurtkę.
Berenika uśmiechnęła
się do Constance i obie ruszyły za nim. Ubrali się, owinęli Charliego kocem
pożyczonym od pani Leto, aby nie męczyć go z zakładaniem kurtki i przez
przypadek nie obudzić, Jared wziął chłopca na ręce i pożegnawszy właścicielkę
mieszkania udali się do samochodu.
______
Here you go! Następny rozdział. Teraz będą się pojawiać rzadziej z racji tego, że moja semestralna sieczka właśnie osiąga apogeum, które za szybko się nie skończy mam wrażenie... -.-' Postaram się coś dodawać, ale może być naprawdę ciężko, za co z góry przepraszam :/
Zostawiam was z tym kawałkiem licząc na komentarze, które zawsze są niesamowitym motywatorem do dalszej pracy!
Enjoy :)xx
______
Here you go! Następny rozdział. Teraz będą się pojawiać rzadziej z racji tego, że moja semestralna sieczka właśnie osiąga apogeum, które za szybko się nie skończy mam wrażenie... -.-' Postaram się coś dodawać, ale może być naprawdę ciężko, za co z góry przepraszam :/
Zostawiam was z tym kawałkiem licząc na komentarze, które zawsze są niesamowitym motywatorem do dalszej pracy!
Enjoy :)xx