sobota, 19 października 2013

009.

Sporych rozmiarów pomieszczenie, z kozetką dla pacjenta na środku i półkami pod ścianami, również kolorowo przyozdobione. Przy szafkach kręciły się dwie pielęgniarki, na środku przy kozetce stał młody lekarz, w nienagannym stroju. Gdy weszła odwrócił się i zobaczyła, że naprzeciwko niego siedzi jej synek. Blady, z ciemnymi wypiekami na twarzy, z lekko przymrużonymi oczami zaczerwienionymi, podobnie jak nos. Włosy w całkowitym nieładzie, plaster na policzku i czole. Na jej widok uśmiechnął się lekko, powiedział cicho „mamuś!” i momentalnie w jego oczach pojawiły się niehamowane łzy. Berenice serce stanęło na moment. Nie wiedziała sama czy z ulgi, czy z bólu, że widzi go w takim stanie.
- Pani jest mamą Charliego? – zapytał lekarz gdy dziewczyna podeszła bliżej.
- Tak. Co się stało?
- Charlie miał mały wypadek w szkole. Ma kilka siniaków i zadrapań. I złamaną kość przedramienia. Wsadziliśmy już rękę w gips, opatrzyliśmy rany i oczywiście podaliśmy leki przeciwbólowe. I tu nasza rola się kończy. Proszę. To są recepty na leki, które uśmierzą ból. Zadrapania nie są głębokie więc wystarczy je zostawić w spokoju i pozwolić matce naturze działać. Za trzy tygodnie zapraszam na zdjęcie gipsu, zobaczymy jak goi się ręka i postanowimy co dalej. – W międzyczasie jak lekarz mówił, Berenika patrzyła na synka, który teraz wtulił się  w nią zamieniając w istną fontannę. – Charlie był bardzo dzielny i grzeczny. Prawie w ogóle nie płakał. To dla ciebie w nagrodę.
Lekarz dał chłopcu naklejkę dzielnego pacjenta, ale ta nic nie zdziałała. Berenika wzięła ją więc i razem z receptami, wypisem i wynikami badań wsadziła do torebki. Wysłuchała wskazówek lekarza dotyczących medykamentów, podpisała jakieś papiery podane jej przez pielęgniarkę, wzięła wciąż płaczącego chłopca na ręce i wyszła z gabinetu. Czuła ulg, że w tym wszystkim skończyło się tylko na złamaniu. Od momentu, gdy odebrała telefon przez jej głowę przewinęło się mnóstwo czarnych scenariuszy. Jared stał na korytarzu, opierając się o ścianę naprzeciwko drzwi pokoju 312. Był lekko blady, brwi miał ściągnięte, ręce nerwowo wybijały jakiś rytm. Gdy ich zobaczył jego oczy rozszerzyły się.
- Hej, kochanie. Spójrz kto ze mną przyjechał do ciebie. – Berenika powiedziała do wciąż płaczącego chłopca, który wtulił główkę w jej ramie. Charlie otworzył zapłakane oczy i spojrzał na muzyka.
- Jared.
- Cześć bracie! Ale nam napędziłeś strachu! – W głosie Amerykanina słychać było ulgę. Lekko się uśmiechnął, wciąż nerwowo, podszedł do nich i dłonią otarł łzy z policzków chłopca.
- Złamałem rączkę. – głos malca był piskliwy, a po policzkach znów potoczyły się łzy.
- Ojej. Ale już ci ją wsadzili w gips. I chyba aż tak nie boli już, co? Teraz jesteś jak prawdziwy żołnierz! Z ranami z pola bitwy! – chłopiec zmarszczył lekko brwi patrząc wciąż na Amerykanina. – Choć, ja cię wezmę, żeby mama nie musiała dźwigać.
Charlie zastanowił się chwilę, po czym wyciągnął zdrową rączkę do Jareda. Berenika oddała  mu go delikatnie, jednak ciążył mu gips.
- Aua, aua, to boli… - załkał chłopiec.
Berenice z każdą taką łzą serce pękało bardziej. Była wciąż zdenerwowana.
- No już. Podmucham i nie będzie bolało. A mamusia pocałuje. – zatrzymali się, czekając na windę. Jared podmuchał w gips, Berenika posłusznie leciutko go pocałowała, później w nieokryte paluszki, w końcu w czoło nos i poliki.
- Pojedziemy do domu i będziemy oglądać bajki, co ty na to?
- Nie chcę bajek. – w czarnych oczach znów zalśniły łzy.
- A może pojedziemy do mojej mamy, co? Ma pyszne ciasto marchewkowe, które sama zrobiła. I poznasz jej dwa psy. Na pewno się ucieszy.
- A to ciasto, to posmarujemy Nutellą? – zapytał chłopiec po chwili.
- Jak będziesz chciał, to tak.
- Dobrze.
Gdy dotarli do samochodu, Berenika usadowiła siebie i synka na tylnym siedzeniu, Jared napisał szybkiego smsa do mamy, z wiadomością że niedługo będą i prowadzony wskazówkami dziewczyny ruszył w stronę mieszkania Constace. Gdy dojechali na miejsce Charlie stał się jeszcze bardziej marudny. Doskwierał mu ból ręki, głód i niewyspanie. Jedynie perspektywa ciasta marchewkowego z Nutellą zawała się poprawiać mu humor. Jared zaparkowawszy w podziemnym garażu, odpiął chłopca i wziął na ręce. Ruszyli w trójkę do windy aby chwilę później znaleźć się przed drzwiami mieszkania numer dwanaście. Muzyk bez pukania otworzył je i wpuścił Berenikę do środka, po czym wszedł za nią, przekręcając zamek. Przywitało ich szczekanie psa, który zaraz został uciszony przez właścicielkę mieszkania, która wyłoniła się z głębi domu.
- Ash! Spokój! Cicho bądź gamoniu! Witajcie.
- Dzień dobry. – powiedziała cicho Berenika rozpinając kurtkę synka.
- Dzień dobry. – głosik chłopca był cichy i lekko zachrypły od płaczu.
- Co się stało kochanie, hm? Czemu płaczesz? – pani Leto ukucnęła i zwróciła się do chłopca, kiedy Jared postawił go na ziemi, aby móc samemu się rozebrać. Malec od razu przyległ do nogi mamy, obejmując ją zdrową rączką.
- Zrobiłem kuku w rączkę. – odezwał się płaczliwie, zerkając na kobietę jednym oczkiem, wtulając połowę twarzy w mamine udo.
- Choć, podmucham. Nie będzie bolało. – chłopiec patrzył na nią przez chwilę uważnie po czym podszedł do niej po woli, przysuwając do niej unieruchomioną rączkę. Constance podmuchała w gips i pocałowała paluszki chłopca i przytuliła do siebie lekko.
- Pan doktor mówił, że Charlie był bardzo dzielny, gdy był w szpitalu. Podobno prawie w ogóle nie płakał. – powiedział Jared odwieszając kurtkę swoją i Bereniki.
- Naprawdę? – starsza kobieta spytała Charliego. – No to zasłużyłeś na nagrodę. Choć, poszukamy czegoś.
Wstała i złapała chłopca za zdrową rączkę prowadząc go w głąb mieszkania. Pozostała dwójka ruszyła za nimi. Weszli do kuchni, Jared siadł pod oknem, naprzeciwko niego Berenika i Charlie, który wyciągając do niej zdrową rączkę  i bez słów zażądał wzięcia na kolana.
- Herbaty? – pani Leto postawiła na stole kubki.
Berenika i Jared zgodnie przytaknęli.
- Ja chcę mleka. Proszę. – chłopiec oparł głowę o ramię mamy chowając częściowo twarz w jej włosach.
- Mleka? – zdziwiła się Berenika. – Ale przecież ty nie lubisz pić mleka, kochanie.
- Od teraz już lubię. Pan doktor powiedział, że  żeby mieć mocne kości trzeba pić mleko.
- Znajdzie się i mleczko. – Constance krzątała się po kuchni stawiając przed nimi talerzyki, ciasto, szklankę z mlekiem. – A co się właściwie stało w tą twoją rączkę Charlie?
- No bo taki Jaque ode mnie ze szkoły, co jest w piątej klasie, i on wszystkim dokucza… i on powiedział do Clarie, ode mnie z klasy, że ma brzydkie zęby i okulary. No i Clarie zaczęła płakać. A ja mówię do tego Jaque’a że sam w ogóle nie ma zębów więc niech nie obraża Clarie, która jest przynajmniej miła i mądra. Ostatnio jak panna Mosque zapytała nas czy wiemy jak nazywa się mama dzik to tylko Clarie wiedziała, że to jest ta… no… laine* (fr. wełna). – Charlie otarł rękawem nos.
Wszyscy spojrzeli na chłopca ze zdziwieniem.
- Chodzi ci o laie (fr. locha). – uśmiechnęła się Berenika.
- Oui. No i on, ten Jaque, zaczął mi mówić brzydko, że ja sam mam nienormlane oczy i że to są oczy diabła. I że mój tata jest diabłem. Ja tylko na niego tak patrzyłem, a on na mnie krzyczał i potem mnie popchnął i ja się przewróciłem. I mnie tak rączka bolała. I przybiegła panna Mosque i nakrzyczała na Jaque’a a potem przyjechali karetką lekarze i mnie zabrali do szpitala. Ale ja nie płakałem bardzo, bo Jared też by nie płakał, bo duzi chłopacy nie płaczą.
Przy ostatnim zdaniu oczy muzyka stały się jeszcze większe ze zdziwienia. Berenika z kolei wyglądała na zatroskaną. Cieszyła się, o ile było to prawdą, a wierzyła Charliemu, który nigdy nie kłamał, że nie bił się, jedynie stanął w obronie, ale cała ta sytuacja ją niepokoiła. Bała się też, że chłopiec znów zacznie wypytywać o swojego tatę. Już raz tak było. Powiedziała mu wtedy, że on po prostu jeszcze nie ma tatusia, ale może któregoś dnia będzie miał. Nie miała pojęcia co innego mu odpowiedzieć. Liczyła na to, że to przynajmniej zatrzyma pytania, na które nie była gotowa, nie tak wcześnie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie, choć zdawała sobie z tego sprawę, że kiedyś będzie musiała mu powiedzieć.
- Proszę bardzo. Pański kawałek pysznego ciasta marchewkowego. A tu Nutella. – pani Leto postawiła na stole świeżo otwarty słoik czekolady i usiadła.
Zapadła chwilowa cisza. Berenika smarowała chłopcu kawałek ciasta nutellą. Jared patrząc zamyślony przez okno. Constance z uśmiechem spoglądała na wciąż lekko zapłakanego i zarumienionego chłopca i jego mamę.
- Charlie. Wiesz to bardzo ładnie, że broniłeś tej koleżanki. – odezwał się w końcu Jared patrząc na pochłaniającego kawałki ciasta z uśmiechem chłopca. – Jeszcze lepiej, że się z nim nie biłeś. Walka z takimi ludźmi jest bezsensowna. Ale nie daj im się tak. Nie musisz słuchać tego co do ciebie mówią, a już na pewno nie musisz w to wierzyć. Po prostu następnym razem odwróć się i odejdź w swoją stronę.
Charlie patrzył chwilę intensywnie prosto w oczy muzyka, jakby zastanawiając się nad jego słowami. Po chwili odezwał się.
- Ale jak odejdę, gdy oni będą do mnie brzydko mówić i wyzywać, to pomyślą, że się ich boję i że jestem słaby.
- Nie jesteś słaby. I wystarczy, że ty to wiesz. Ja wiem, i twoja mama. A kiedy odejdziesz, unikając walki, pokażesz, że jesteś też mądrym chłopcem.
Znów czarne tęczówki zatopiły się w niebieskich. Panowała cisza, jakby wszyscy czekali na werdykt. Berenika niespokojnie spoglądała to na Jareda, to na swojego synka. Nie była pewna, czy te słowa są dobre dla czterolatka, czy nie zrozumie ich na opak, nie zrobi czegoś zwyczajnie głupiego następnym razem. Po chwili, Charlie lekko skinął głową, delikatnie się uśmiechnął i podsunął Jaredowi talerzyk z ciastem. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i ugryzł z zadowoleniem kawałek swojego ulubionego wypieku.
- Charlie, jeśli chcesz to zapoznam cię z Ashem i Roxem.
Chłopiec uśmiechnął się radośnie, a po chwili lekko skrzywił. Mimo to podał zdrową rączkę Constance, unieruchomioną wkładając w założony w szpitalu temblak. Wyszli razem z kuchni rozmawiając o tym, jak Ash głośno na nich szczekał jak przyszli.
- Berenika? – po chwili ciszy jaka zapadła w kuchni Jared zwrócił się do siedzącej naprzeciw niego dziewczyny. Była blada, rozkojarzona i chyba wciąż wystraszona i zdenerwowana. Zamyślona spoglądała za okno oplatając dłonią kubek z herbatą, który stał przed nią na stole. Nie zareagowała na głos muzyka.
- Hej, Berenika! Tu ziemia. – lekko drgnęła i spojrzała na niego zaskoczona. Jej oczy świeciły się jakby od łez.
- Mówiłeś coś? Przepraszam, zamyśliłam się. – zamrugała oczami i upiła łyk herbaty nie patrząc na niego.
- Wołałem cię, całkiem odleciałaś. Dobrze się czujesz?
Mruknęła coś pod nosem, lekko kiwając głową, wciąż nie podnosząc wzroku znad kubka.
- Hej. – Jared pochylił się przez stół. – Hej, spójrz na mnie.
Nie chciał jej dotykać, nie chciał znów widzieć tego panicznego strachu. Ale jednocześnie było mu jej zwyczajnie szkoda. Teraz, gdy siedziała taka blada przed nim, z włosami które uciekły z jej koka, ze zmarszczonymi brwiami, w zbyt luźnej bluzce, dotarła do niego jej młodość. I jej samotność. Samotność w problemach. Gdyby nie było go w tej restauracji musiałaby pojechać metrem do szpitala co zajęło by o wiele więcej czasu, później musiałaby w godzinach szczytu przejechać z chłopcem całe miasto znów niezbyt wygodną o tej porze dnia komunikacją miejską zanim dotarli by do domu. Tam pewnie malec popłakałby trochę i usnął. A ona została by sama z myślami i problemami. Wyobraził sobie szesnastoletnią samotną dziewczynę z noworodkiem na ręku. Tak samo bladą i jeszcze bardziej wystraszoną, samotną, bezbronną. Gdy podniosła na niego oczy dostrzegł w nich tak wiele emocji, które w jej ruchach, gestach, słowach, nawet na jej twarzy ledwie się pojawiały. Nie tylko zdenerwowanie, ale niepewność, desperację, ulgę pomieszaną z paniką, tęsknotę.
- Już po wszystkim. Jest w porządku. Nic mu nie jest. – powiedział do niej po cichu patrząc głęboko w oczy.
- Wiem. – szepnęła, znów spuszczając wzrok. Po chwili zacisnęła powieki, wzięła głęboki oddech przytrzymując powietrze w płucach przez chwilę. Gdy je wypuściła i otworzyła oczy, spojrzała na niego.
- Ja, po prostu… nie umiem bez niego żyć. Jest wszystkim co mam. Tak się bałam, że coś strasznego się stało.
Na samą tę myśl, jej oczy znów się zaszkliły. Zadarła głowę do góry spoglądając na sufit i starając się opanować emocję.
- Wiem. Ale już jest w porządku. Charlie jest bezpieczny. Oboje jesteście.
Obserwował jak znów bierze głębszy oddech, po czym spogląda w jego oczy opuszczając lekko głowę.
- Dziękuję. – powiedziała cicho.
- Nie ma za co. – odpowiedział jej z uśmiechem, po chwili odchylił się do tyłu siadając prosto i zaśmiał się lekko. – Przestaniesz mi w końcu za wszystko dziękować?
- Tylko jeśli przestaniesz na to zasługiwać swoimi uczynkami. – teraz i ona się uśmiechnęła, już bardziej zrelaksowana. – A poza tym – to jest kultura panie Leto. Dobre wychowanie. Nie wiem czego tam pana nauczyli w tych Stanach, ale mnie w Polsce nauczono mówić dziękuję i proszę.
- Mnie nauczono poza proszę i dziękuję mówić jeszcze przepraszam i dzień dobry. Więc to ja panią powinienem uczyć manier, panno Zert.
- Oh, doprawdy, panie Leto? Ale zapomina pan, że ja mieszkam wśród jakże wychowanych i okazujących wysoką kulturę osobistą Francuzów. – wykonała ruch kubkiem, jakby wznosiła toast i upiła łyk herbaty.
- Czy pani właśnie skalała swe usta sarkazmem? – Jared karykaturalnie uniósł jedną brew uśmiechając się jakby zawadiacko.
- Chyba coś się panu przesłyszało panie Leto. – dziewczyna uniosła niby dumnie głowę spoglądając przez okno.
- No wie pani co, panno Zert! – powiedział z udawanym oburzeniem. – Jestem stary, fakt! Ale czy pani sugeruje, że jestem głuchy!? Wypraszam sobie! Obrażam się.
Ostatnie zdanie powiedział po francusku z przesadzonym akcentem, wykonując przy tym iście kobiece gesty, również odwrócił się twarzą do okna z miną wielce wyniosłą. Jego zdolności aktorskie kompletnie rozbawiły Berenikę, która parsknęła śmiechem obserwując jego pantomimę, po chwili on sam do niej  dołączył.
- Z czego się śmiejecie? – do kuchni weszli Charlie i Constace, za nimi wbiegł pies, ten sam który wcześniej przywitał ich głośnym szczekaniem. Chłopiec był uśmiechnięty, choć jakby bledszy i wyraźnie śpiący.
- A tak jakoś. – Jared puścił do niego perskie oko. 
Constance usiadła na swoim wcześniejszym miejscu i wzięła chłopca na kolana.
- Kochanie, zjesz jeszcze ciasta? – zapytała go podsuwając mu talerzyk.
- Nie. – chłopiec pokręcił głową przecierając zdrową rączką oczko i kładąc głowę na ramieniu pani Leto.
- Mam pomysł. Chodźmy do salonu. – powiedział Jared patrząc chwilę na swoją mamę, po  czym wstał. Berenika i Constace z Charliem opartym na biodrze poszły za nim. Usiedli w dużych, miękkich fotelach, chłopiec wciąż wtulał się w panią Leto. Jared usiadł za pianiem stojącym nieopodal okna, za którym widać było obrzeża parku.
- Będziesz grał? – Charlie lekko się ożywił, ale wciąż nie podnosił główki z obojczyka Constace.
- A chcesz?
- Tak! – powiedział głośno po czym ziewnął rozkosznie.
Jared uśmiechnął się i odwrócił do pianina. Po chwili po pokoju rozniosły się dźwięki instrumentu, delikatna, spokojna, harmonijna melodia, do której po chwili dołączył lekko zachrypnięty głos.
-No warning sign, no alibi
We faded faster than the speed of light
Took our chance, crashed and burned
No we'll never ever learn
I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again yeah.
Berenika znów miała wrażenie deja vu. Oczywiście słyszała już wcześniej tą piosenkę na koncercie, ale wtedy nie skupiała się na jej słowach. Teraz w tym ciepłym, cichym, przyjaznym mieszkaniu, przy blaskach wczesnopopołudniowego słońca wdzierającego się przez okna, widząc swojego synka bezpiecznego, ufnie wtulonego w kobietę, której sama ufała, choć nie wiedziała właściwie dlaczego, słuchając głosu człowieka, którego również darzyła już zaufaniem, który sam oddawał się tej piosence całkowicie, przeżywał ją tak jak za każdym razem, poczuła się bezpieczna i zagubiona jednocześnie. Bezpieczna wśród tych ludzi, dziwnie obcych i dziwnie bliskich zarazem, pierwszy raz od bardzo dawna. Zagubiona w tym świecie, który ją otaczał. Wiedziała, że w tej chwili ma co jeść i jej synek ma co jeść, ale nie wiedziała,  co przyniesie jutro. Wciąż się bała o niego. I dla niego, tylko dla niego wciąż walczyła. Ostatnie pięć lat było ciągłą walką, wciąż upadała, ale gdy patrzyła w jego oczy, znów się podnosiła. Za każdym razem starsza, mądrzejsza, dzielniejsza i bardziej zniszczona. Silniejsza i słabsza jednocześnie.
-We both could see, crystal clear
That the inevitable end was near
Made our choice, a trial by fire
To battle is the only way we feel alive
I fell apart, but got back up again
And then I fell apart, but got back up again
Wydarzenia tego dnia uświadomiły jej, jak kruche jest jego życie. Jak kruche jest jej życie! Co by się stało z jej jedyną nadzieją w życiu, jedynym jej sensem, gdyby jej samej zabrakło? Gdzie by się podział jej synek? Czy jej rodzice podjęliby się jego wychowania? Czy matka uniosła by się honorem, stwierdziła, że to nie jej problem, a ojciec, jak zawsze, uszanował by jej decyzję? Charlie został by sam, sam jeden. Podniosła wzrok ze swoich dłoni na chłopca. Wtulał się w Constance. Spał. Ufny, szczęśliwy i całkowicie bezbronny. Berenikę przeszył zimny dreszcz. Spojrzała na panią Leto. Oparła lekko policzek o głowę chłopca. Obejmowała go delikatnie lecz pewnie, gładząc lekko po plecach. Oczy miała zamknięte, kąciki warg uniesione w lekkim, spokojnym uśmiechu. To dobrzy ludzie. Zaakceptowali i ją i przede wszystkim Charliego szybciej, niż można by się tego spodziewać. Tak naprawdę to chłopiec podbił ich serca z pierwszym swoim uśmiechem. Berenika pomyślała o pani Morrison. Była szansa, że Charlie nie został by sam, zapomniany przez kogokolwiek. Może i pani Morrison nie była waleczna i wpływowa, ale nie pozwoliłaby aby chłopcu stała się wielka krzywda.
-So here we are, the witching hour
The quickest tongue to divide and devour
Divide and devour
If I could end the quest for fire
For truth, for love, for my desire
My desire
And I fell apart, but got back up again.
Głos Jareda cichł i stawał się bardziej niższy i delikatny gdy piosenka przemijała. W końcu zabrzmiał ostatni, jakby tęskny akord, unoszący się w przestrzeni. Jared westchnął lekko, odwrócił się do nich i uśmiechnął ciepło spoglądając na swoją mamę i Charliego. Constance otworzyła oczy i odwzajemniła jego uśmiech.
- Chyba powinniśmy się zbierać. – powiedziała niemalże szeptem Berenika.
- Nie budźmy go. Odwiozę was. – Jared wstał od pianina i ruszył do przedpokoju po kurtkę.

Berenika uśmiechnęła się do Constance i obie ruszyły za nim. Ubrali się, owinęli Charliego kocem pożyczonym od pani Leto, aby nie męczyć go z zakładaniem kurtki i przez przypadek nie obudzić, Jared wziął chłopca na ręce i pożegnawszy właścicielkę mieszkania udali się do samochodu.

______
Here you go! Następny rozdział. Teraz będą się pojawiać rzadziej z racji tego, że moja semestralna sieczka właśnie osiąga apogeum, które za szybko się nie skończy mam wrażenie... -.-' Postaram się coś dodawać, ale może być naprawdę ciężko, za co z góry przepraszam :/
Zostawiam was z tym kawałkiem licząc na komentarze, które zawsze są niesamowitym motywatorem do dalszej pracy!
Enjoy :)
xx 

wtorek, 8 października 2013

008.

Jared obudził się, może nie wyspany, bo tego stanu nie zaznał już dawno, ale na pewno wypoczęty. W pierwszym momencie nie wiedział czy przypadkiem wciąż nie śni. Leżał w dziecięcym maleńkim pokoiku, na jednoosobowym łóżku, przykryty zielonym kocem. Na jego klatce piersiowej leżała mała główka, którą przyozdabiała podobna do gniazda ptaka czarna fryzura. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to co widzi to nie sen, ale rzeczywistość. Charlie spał spokojnie, z lekko uchylonymi ustami, a jego głowa unosiła się rytmicznie wraz z klatką piersiową Leto. Sam wokalista już całkowicie leżał na łóżku, wciąż w butach, obejmował chłopca jedną ręką, podczas gdy drugą miał pod głową. Najdelikatniej jak tylko mógł wyjął z kieszeni BlackBerry aby spojrzeć na zegarek. Było kilka minut przed szóstą, a on miał kilka nieodebranych wiadomości, które zignorował. Gdyby ktoś chciał od niego coś naprawdę ważnego - zadzwoniłby. Za oknem wciąż było ciemno i Amerykanin miał niezmierną ochotę zamknąć oczy i spać dalej, ale próbował sobie przypomnieć plan dnia. O ósmej miał pierwszy wywiad w radiu, trzeba było się więc zbierać. Leżał jeszcze chwilę, starając się nie myśleć o niczym konkretnym, taki jego poranny rytuał pomagający pozbierać myśli. Jednak gdy poczuł, że znów zaczyna zapadać w sen, zdecydował się wstać. Nie było to łatwe, gdyż nie chciał obudzić malca. Po chwili gimnastyki udało mu się wstać nie budząc Charliego, który jedynie mruknął coś i potarł nosek po czym spał dalej. Jared spojrzał na niego z uśmiechem. Strasznie go polubił, był taki pełen życia, inteligentny i błyskotliwy jak na swój wiek. Tak bardzo ciekawy wszystkiego. Tak bardzo niewinny i bezbronny. Zresztą wiedział, że chłopiec podbił też serca jego przyjaciół i jego mamy. Nawet Emma, która z reguły nie miała dobrego kontaktu z dziećmi patrzyła na niego jakoś inaczej, cieplej. Jared wziął swoją kurtkę i wyszedł z pokoju zamykając po cichu drzwi. W mieszkaniu panował mrok i cisza. Drzwi do drugiej sypialni były otwarte, więc Leto zajrzał do środka. Na wąskim łóżku w jeszcze mniejszym pokoju leżała Berenika. Uśmiech Jareda zmniejszył się gdy ją zobaczył. Była taka chuda, krucha, zmęczona i zniszczona. Nie była brzydka. Można by ją było uznać za całkiem ładną gdyby nie ta bladość, podkrążone oczy, które zawsze były czujne i jakby lekko wystraszone. Była zdecydowanie za chuda. Mówiło się, że Leto jest chudzielcem, ale przy nim Berenika przypominała szkielet. Jared miał niejasne wrażenie, że ta chudość nie jest u niej cechą naturalną. Świadczyły o tym zaokrąglone biodra i spore piersi, mimo wszystko Jared był mężczyzną i dostrzegał takie szczegóły. Wyglądała po prostu, jakby sama się głodziła. Mimo wszystko intrygowała go. Za jej nieśmiałością kryło się coś, co z pewnością warte było odkrycia. Jareda ciekawiła jej historia, choć był niemal pewien że jest ona smutna i mroczna. Mimo wszystko zadziwiała go jej siła. Bo że była jedną z silniejszych kobiet jakie spotkał, nie miał wątpliwości. Widział to w jej oczach. Na dodatek była inteligenta i bystra. To Charlie zdecydowanie po niej odziedziczył. Podobnie jak kształt ust. Brakowało jej jedynie młodości, jakby została jej zabrana dawno temu. Gdyby Jared nigdy jej nie widział, a jedynie z nią rozmawiał, byłby pewien, że ma do czynienia ze swoją rówieśniczką, znającą bóle i trudy życia. Mężczyzna przymknął drzwi do jej sypialni. W kuchni nalał sobie szklankę wody. Na stole znalazł notatnik i długopis. Napisał więc szybko wiadomość do właścicielki mieszkania, po czym zarzucił kurtkę na plecy, dopił wodę i wszedł, kierując się w stronę swojego hotelu. *** - To jedna z moich ulubionych restauracji. Podają tu naprawdę świetne dania. – Jasmine uśmiechnęła się znad kieliszka białego wina. - Zgadzam się. Chociaż jakoś nigdy tu nie trafiłem. – Młodszy z braci Leto ponownie wertował kartę dań. Było wczesne wtorkowe popołudnie. Jared siedział z mamą, bratem i trójką znajomych przy stoliku w restauracji poleconej przez Jasmine, jedną ze znajomych jego brata. Właśnie zjedli obiad i żeńska cześć towarzystwa zastanawiała się nad doborem deserów. Młodszy z braci przerzucał strony menu z udawaną ciekawością, po to tylko, aby na chwilę odpocząć od zalotnych spojrzeń rzucanych mu przez Anette, przyjaciółkę Jasmine, która ewidentnie próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Jared dotarł do strony na której podane były imiona i nazwiska kucharzy. Jego wzrok przykuło szczególnie jedno z imion. Berenika Zert. Jared uśmiechnął się lekko na wspomnienie czarnych oczu pewnego malca i delikatnego głosu jego matki. Pomyślał z lekkim rozbawieniem, że wpadają na siebie zupełnie przypadkowo bardzo często. Podczas gdy jego towarzysze kończyli desery, przeprosił i wstał od stolika kierując swoje kroki w stronę kontuaru. - Pracuje tu pani Berenika Zert? – zapytał bez skrępowania po angielsku, przyglądając się zdziwionej minie managera. - Tak. Owszem. Jest jedną z naszych kucharek. Ale czy coś się stało? - Nie, nie. Wszystko jak najbardziej w porządku. Czy mógłbym się z nią zobaczyć i zamienić parę słów? Manager lokalu spojrzał na towarzyszy Jareda wciąż siedzących przy stoliku. Dostrzegłszy ich markowe stroje, zadbane fryzury i idealne makijaże uśmiechnął się sztucznie do Leto i poprowadził do niewielkiego przedsionka kuchni, gdzie uprzejmie poprosił o chwilę cierpliwości, a sam zniknął za wahadłowymi drzwiami. Po chwili pojawił się w nich z powrotem, z lekkim skinieniem głowy mijając Jareda. Chwilę za nim wyszła Berenika. Miała lekko zmarszczone brwi i była niesamowicie zdumiona gdy go zobaczyła. Wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu. - Jared? Co ty tutaj robisz? -Wierz mi lub nie, ale jestem tu zupełnym przypadkiem, ze znajomymi, na obiedzie i zobaczyłem twoje imię i nazwisko w karcie dań i pomyślałem, że powiem cześć. Teraz Berenika również się uśmiechnęła. - No to cześć. Jak tam wczorajszy koncert? – W porządku. Równie dobrze co ten przedwczorajszy. A co u ciebie? Jak Charlie? - W porządku. Byliśmy wczoraj w zoo. Charlie był absolutnie zachwycony. Zoo jest teraz na drugim miejscu listy jego ulubionych tematów. - A co jest na pierwszym? - Cóż. Ty. I cały zespół i koncert w ogóle. - Oh, naprawdę? To miło! Pozdrów go ode mnie. Od nas. Może… - ale nie zdążył skończyć bo przerwał mu dzwonek telefonu Bereniki. Dziewczyna przeprosiła i odebrała telefon. Jared przyglądał jej się, gdy uważnie słuchała swojego rozmówcy. Ten dzień wolnego dobrze jej zrobił. Nie była już tak blada i sińce pod oczami lekko się zmniejszyły. Obserwował jak jej mina z zaciekawionej zmienia się na zdziwioną, lekko zdenerwowaną i na końcu przerażoną. Mówiła szybko i krótko. Więcej słuchała. Jej oczy rozszerzały się patrząc niewidzącym wzrokiem prosto w oczy Jareda. Rzuciła coś w końcu szybko i nerwowo i rozłączyła się. - Co się stało? - Charlie. – jej głos był twardy, ale w oczach kryło się przerażenie. Jared poczuł, że od tego jednego słowa i tego wzroku jego żołądek się nieprzyjemnie ściska. - Co Charlie? – zapytał. - Coś się stało w szkole, jakiś wypadek, nie wiem dokładnie. Ta kobieta nie potrafiła mi sama wytłumaczyć. Jest w szpitalu. Zaległa między nimi ciężka cisza. Berenika była bledsza niż kiedykolwiek. W jednej ręce ściskała telefon, drugą zacisnęła w pięść. Zdawało się, że nie oddycha. Patrzyła wciąż bez mrugnięcia na Jareda, który tego kontaktu nie zrywał. Trwało to kilka sekund, po czym dziewczyna zaczęła odwiązywać fartuszek. Powiedziała coś szybko do managera, który właśnie pojawił się koło nich, gdyż zmierzał do kuchni. On spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, chyba niezbyt zadowolony z jej słów, po czym spojrzał na zegarek i powiedział coś ostro, krótko. Jared nie zrozumiał jego słów, ale widocznie się zgodził, choć niechętnie. Berenika rzuciła „cześć” nie patrząc na niego i chciała zniknąć za drzwiami kuchni, ale złapał ją za nadgarstek. Odwróciła się wręcz gwałtownie, a w jej oczach obok wcześniejszego zdenerwowania zobaczył… strach. Obezwładniające przerażenie. Wręcz panikę. To go lekko zastanowiło, ale od razu puścił jej rękę. - Podrzucę cię, jestem samochodem. Będzie szybciej. Spodziewał się, że jak to miała w zwyczaju, zacznie mu odmawiać, ale pomylił się. Zamknęła na chwilę oczy po czym lekko kiwnęła głową i rzuciła, żeby zaczekał. Weszła do kuchni i kilka chwil później wyszła, z narzuconą na ramiona kurtą i torebką w ręku. Ruszyli razem przez salę. - Daj mi kluczyki i dokumenty do swojego auta. – powiedział do mamy. Wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem najpierw na niego, później na bladą Berenikę. Constace i Shannon przynajmniej poznali towarzyszkę młodszego z braci, a jej mina uświadczyła ich w przekonaniu że coś jest nie tak. - Co się stało? – zapytała starsza kobieta szukając w swojej torebce kluczyków i dokumentów. - Charlie jest w szpitalu. – oboje spojrzeli na niego w ogromnym zdziwieniu. – Dam wam znać później. Jared wziął kluczyki i szybkim krokiem razem z Bereniką wyszli na zewnątrz i udali się do samochodu. Milczeli. Jedyne słowa jakie padały to wskazówki dziewczyny dotyczące drogi do szpitala. Jared widział jak bardzo jest zdenerwowana, sam zresztą też był. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedział co zrobić, albo co powiedzieć. Wciąż pamiętał jej reakcję na jego dotyk, nie chciał aby się go bała. Na szczęście szpital był niedaleko i szybko znaleźli się w pachnącym środkiem dezynfekującym korytarzu. Przeszli szybkim krokiem w stronę kontuaru, za którym siedziały dwie młode pielęgniarki. Berenika powiedziała coś szybko do jednej z nich, ta sprawdziła coś w komputerze, zadała jej kilka krótkich pytań i powiedziała w końcu „pokój 312, drugie piętro, pediatria”. Ruszyli więc szybko w stronę windy. Ta okazała się zapełniona ludźmi, niemal po brzegi, gdyż również w piwnicy budynku znajdowały się różnego rodzaju gabinety. Mimo wszystko Berenika wcisnęła się do środka i przyległa plecami do ściany. Nie mogła uniknąć dotyku innych ludzi, który zdawał się być dla niej wręcz bolesny. Jared wcisnął się do windy tak, aby odgrodzić ją od innych, sam starał się aby jej nie dotykać choć było to prawie nie możliwe, prawą ręką opartą o ścianę obok niej odgrodził ją od stojącego tam mężczyzny w szlafroku. Stali tak blisko siebie, że muzyk czuł jej ciepły oddech na swojej szyi. Spojrzał na nią z góry. W jej oczach zobaczył strach i zdenerwowanie, ale też wdzięczność. Uśmiechnął się do niej blado, chcąc dodać jej choć trochę otuchy. Nie odwzajemniła uśmiechu, nie była w stanie, ale poczuł, że jej spięte do tej pory mięśnie całego ciała odrobinę się rozluźniają. W końcu winda otworzyła się na ich piętrze. Jared wyprostował się pozwalając jej wyjść pierwszej, dzięki czemu uniknęła kontaktu z ludźmi. Nie wiedział dlaczego to robi, dlaczego tak się stara. Czuł po prostu, że tak trzeba. Wciąż miał przed oczami jej strach, gdy złapał ją za nadgarstek. Nigdy nie widział, aby ktokolwiek tak się bał. A już na pewno nie jego samego. Wyszedł za nią z windy na korytarz ozdobiony licznie różnymi kolorowymi postaciami z bajek. Znów ruszyli szybko czytając po drodze napisy na drzwiach, aż w końcu, w środku korytarza znaleźli pokój 312. - Poczekam tu. Jakby coś – jestem. Dziewczyna kiwnęła głową, zapukała cicho do drzwi i weszła do sali. _____ Krótki ale jest w końcu :) Za to następny powinien być już z mniejszą przerwą. Enjoy!