Gdy przechodzili za
sceną na jej drugą stronę, aby stanąć obok perkusji Shannona (Ojej! Ojej Mamuś
ale super! Super, super super super super! Będę obok Shannona!) zauważyli, że od strony wejścia stoi już dość duża grupa młodych ludzi, jak można było wnioskować
po strojach i rozmowach – fanów zespołu. Ze sceny zszedł już zespół saportujący* Marsów więc słychać było jedynie ogromny gwar podnieconych rozmów wielkiego
tłumu. Gdy doszli na miejsce zauważyli całkiem sporą ilość dmuchanych zabawek w
kształtach zwierząt i grupkę ludzi w koszulkach z napisem „Mars Crew”.
- O! Ale fajne! Pani
Leto, a po co to? – zapytał chłopiec wskazując na dmuchanego krokodyla.
- To kochanie, są
specjale marsowe stworki. Na odpowiedniej piosence będą rzucone w tłum, dla
zabawy, a gdy któryś z nich pęka wysypują się z niego malutkie karteczki z
różnymi napisami.
- A jak nie pękną to
można je zabrać na plażę albo na basen?
- Tak kochanie, jak
nie pękną, to tak. Ale to raczej wątpliwe. – zaśmiała się Constance.
W tej chwili zgasły światła
chyba na całym obiekcie. Jedynym źródłem światła za sceną była malutka lampka
biurkowa postawiona na ziemi.
- Zaczyna się.
Chodźcie, staniemy na scenie, będziemy wtedy wszystko widzieć. – Constace
chwyciła wolną rękę chłopca i razem z mamą pomogła mu wspiąć się po oznaczonych
kolorowymi taśmami schodach na scenę.
Tłum, którego nie
widzieli z powodu ciemności, szumiał szeptami podniecenia jak morze w czasie
burzy, a co jakiś czas w różnych częściach sali błyskał flesz aparatu
rozświetlając na ułamek sekundy skupisko głów. Ze swojego miejsca Berenika
widziała perkusję Shannona, choć była ona oddalona od nich o dobre osiem
metrów, całą scenę łącznie z wielką białą triadą na jej środku oraz sporą część
publiczności. Czuła że Charlie stojący pomiędzy nią a Constance, wciąż
trzymający je za ręce, aż trzęsie się z podniecenia. Uśmiechnęła się
dostrzegając jego rozpromienioną twarz gdy błysnął jakiś flesz niedaleko sceny.
- Zaczyna się,
zaczyna się! Mamuś! Zaczyna się!
Faktycznie. Za
perkusją, niemalże niewidoczny w ciemnościach pojawił się Shannon i powoli
przygotowywał się do występu. Po drugiej stronie zamajaczyły długie włosy Tomo.
Charlie szalał z radości i z podniecenia, na twarzy Constace Berenika
dostrzegła trochę rozmarzony uśmiech. Chwilę później jakby atmosfera
zgęstniała, stała się bardziej napięta. Może to za sprawą tajemniczej melodii
która powoli rozbrzmiewała coraz głośniej, a którą tworzyli Shannon i Tomo.
Tłum zaczął piszczeć, podobnie jak Charlie. Nagle Shannon uderzył w perkusję
głośno i krótko jakby urywając wybijany przez siebie rytm i słychać było
jedynie melancholijny dźwięk gitary i pianina. Po chwili dołączył do nich lekko
zachrypnięty, jakby szepczący głos:
- Time to escape
The clutches of a name
No, this is not a game
It's just a new beginning.
- To Jared! To Jared!
– krzyknął rozentuzjazmowany Charlie, a z nim, zdawałoby się połowa Paryża na
sali. Tajemniczy głos roznosił się po sali wprawiając głośniki i klatki
piersiowe w wibracje, ale wokalisty nigdzie nie było widać. Lecz po następnych
słowach nagle jakby w salę uderzył piorun. Muzyka zmieniła się na szybszą i
bardziej skoczną, tłum zaczął skakać i krzyczeć, rozbłysły światła oświetlając
scenę i szalejącego po nich Jareda ubranego w ciemne jeansy, rozciętą na bokach
koszulkę i te same okulary, które znalazł Charlie w metrze. Sala szalała razem
z nimi. Tomo był mistrzem w swoim fachu i nie trzeba było znać się na muzyce,
żeby to wiedzieć, wystarczyło się przyglądać pasji z jaką grał. Shannon za
perkusją wyglądał jak istna bestia. Pełen energii i gracji jednocześnie dawał z
siebie wszystko do tego stopnia, że już po kilku minutach jego koszulka
przemokła niemal całkowicie i przykleiła się do jego umięśnionego ciała. Jared
z kolei Berenika mimowolnie przyrównała do jesieni – pełen skoków, uniesień i upadków,
momentami pełen energii czasem melancholijny ale przede wszystkim pełen barw.
Był wszędzie, biegał niczym małe dziecko gdy pierwszy raz wchodzi do parku
zabaw. Ich entuzjazm, pasja, oddanie i doskonałość sprawiały, że cała sala kipiała
emocjami, żyła jakby własnym życiem. Wszyscy ludzie jakby złączyli się w jeden
organizm, byli sobie bliscy, dzielili jeden cel, jedną aspirację, łączyła ich
jedna miłość – do muzyki i do zespołu. Po trzech pierwszych piosenkach była
chwila przerwy na złapanie oddechu, zarówno dla muzyków jak i dla fanów. Jared
zaczął coś mówić ale co chwilę był zakłócany przez tłum.
- Idę tam, w to
przejście między barierkami, a sceną robić zdjęcia. – powiedziała Constance. - Charlie, jak chcesz
to chodź ze mną. Jeżeli oczywiście mama ci pozwoli.
- Mumuś błagam! Mogę!
– czarne oczy aż pałały.
- No nie wiem. To
może być niebezpieczne… - zaczęła Berenika patrząc w stronę fosy, w której
stali ochroniarze.
- Nic nam nie będzie.
Tam jest bezpiecznie, przynajmniej do Kings and Queens ale to dopiero na koniec
koncertu.
- Proszę mamuś!
- Och, no dobrze już,
dobrze! Ale obiecaj mi, że będziesz bardzo grzeczny i będziesz się słuchał pani
Leto bezwzględnie i bez dyskusji!
- Obiecuję! –
krzyknął entuzjastycznie chłopiec i biorąc za rękę Constace zszedł z nią ze
sceny.
Jednak Berenika nie
została na długo sama bo zaraz obok niej stanęła szczupła blondynka. Emma?
Chyba tak jej było na imię. Uśmiechnęła się do niej jakby nieśmiało.
- I jak wrażenia? –
zapytała.
- Są absolutnie
niesamowici. Ale dla ciebie to już chleb powszedni, pewnie ci się znudziło.
- Żartujesz? Za
każdym koncertem podziwiam ich tak samo, a może i nawet bardziej. Ta energia w
nich jest zawsze taka niesamowita, nawet jeżeli grają dwusetny koncert pod
rząd. Ten sam entuzjazm i pasja.
- Lubisz z nimi
pracować?
- Bardzo. Stali mi
się bliscy niczym bracia. – nieśmiały uśmiech przykryty został odrobiną
czułości.
- Ale to chyba
okropnie męczące, cały czas w trasie…
- Tak. Ale dajemy
radę. Robimy to co kochamy. – nastąpiła chwila ciszy, w której Berenika
obserwowała ogromny uśmiech Charliego, który razem z Constance stanął pod samą
sceną, niedaleko „wybiegu”. – A ty, czym się zajmujesz?
Ale słowa odpowiedzi
zostały zagłuszone przez muzykę, która znów poruszyła całą salę, więc
uśmiechnęła się jedynie do Emmy, a ta odpowiedziała jej tym samym. Berenika
przestała skupiać się na obserwowaniu muzyków, bo jej oczy śledziły małą czarną
czuprynę pod sceną, ale mimo to muzyka zespołu niezmiernie jej się spodobała.
Niesamowicie porwały ją teksty piosenek, a towarzyszące im melodie wydawały jej
się być idealnie dopasowane. Często patrzyła na przelatującego przy skraju sceny
Jareda wciąż oddającego się własnym utworom i nie mogła się nadziwić ile ten z
pozoru drobny, kruchy człowiek ma w
sobie mocy i energii. W którymś momencie zauważyła, że Charlie i Constance
przechodzą za „wybieg” po czym zniknęli jej z oczu, prawdopodobnie stając
blisko sceny. Berenika starała się zagłuszyć panikę i lęk, które narodziły się
w niej gdy jej syn zniknął jej z oczu, ale nie było to łatwe, bo po chwili
wszystkie światła zgasły, a muzyka ucichła. Shannon zszedł ze swojego miejsca na
chwilę i ruszył w ich stronę. Chwilę później na środku sceny oświetlonym
punktowo znów pojawił się Jared tym razem z akustykiem w ręku. Tłum ryknął z
zadowolenia lecz Leto zaczął go uciszać bo chciał coś powiedzieć.
- I jak? – Podszedł
no nich Shannon, cały mokry od potu, zasapany i czerwony, ale absolutnie
zadowolony i pełen sił. Wziął od Emmy oferowaną mu butelkę wody. – Dzięki.
- Idzie wam świetnie.
– odpowiedziała mu Ludbrook.
- Hej, wszystko w
porządku? Czego szukasz? Gdzie Charlie? – zwrócił się do Bereniki, która wciąż
rozglądała się za synem.
- Poszedł z twoją
mamą pod scenę. – odpowiedziała mu lekko zlęknionym głosem.
- A. Nie martw się.
Nasza mama da sobie z nim radę. Nie przez takie koncerty nas przeprowadzała. I
nie dość, że nic nam nie było, to jeszcze zdobywaliśmy najlepsze miejsca i
wspomnienia. – uśmiechnął się do niej pocieszająco. – Na pewno nic im nie będzie. A mama wie, że przed Kings and Queens musi wyjść z fosy. Zresztą Jared nie zacznie brać na scenę, dopóki nie
upewni się, że są bezpieczni.
- Oby. Dzięki. –
uśmiechnęła się do niego odrobinę spokojniejsza.
Starszy Leto
odpowiedział jej uśmiechem i otarł się podanym mu przez kogoś zza sceny
ręcznikiem, po czym upił jeszcze kilka łyków wody. W tym czasie Jared zagrał
kilka akustycznych fragmentów piosenek do akompaniamentu głosów całej areny.
-Dobra moje piękne
panie, ja się zbieram do roboty. – powiedział z uśmiechem Shann i ruszył w
kierunku swojego stanowiska.
Jared zaczął grać
jakąś piosenkę przy której sala oszalała. Berenika wciąż nie dostrzegła głowy
syna, a kompletna ciemność tym bardziej jej to uniemożliwiła. Zaczęła
mimowolnie wsłuchiwać się w słowa śpiewanej przez Leto i kilkunastotysięczny
tłum piosenki.
- What if I wanted to break
Laugh it all off in your face
What would you do?
What if I fell to the floor?
Couldn’t take this anymore
What would you do, do, do?
Te słowa uderzyły
Berenikę. Wydały jej się tak bliskie, zrozumiałe. Takie pasujące do niej. Do
jej życia, słabości. Do jej myśli. Do wydarzeń sprzed pięciu lat. Momentalnie
przed jej oczami pojawiły się wspomnienia brązowych oczu, jedwabistego głosu i
przeraźliwego zimna. Ogarnął ją ogromny strach, z którym wciąż sobie nie
radziła. Objęła się ramionami, niczego bardziej nie pragnąc od ciepła ciała jej
syna i świadomości, że jest bezpieczny.
- What if I wanted to fight
Beg for the rest of my life
What would you do?
You say you wanted more
What are you waiting for?
I’m not running from you.
Młoda dziewczyna
stojąca z boku sceny zbladła jeszcze bardziej. Przytłaczały ją wspomnienia.
Ciemne, zimne pomieszczenie, dźwięk piły do drewna, zapach świeżych desek.
Chłód rąk z króciutkimi palcami na jej brzuchu, biodrach, smak jej własnej krwi
w ustach. Lecz nagłe, jak jej się wydawało, uderzenie muzyki, już nie
akustycznej ale mocnych, rockowych dźwięków, wyrwało ją ze wspomnień i
sprawiło, że automatycznie otworzyła oczy które nieświadomie zamknęła. Na
scenie rozbłysły światła ale nie było na niej widać Jareda. Berenika szybko się
rozejrzała szukając własnego syna, gdyż wciąż otaczał ją niepokój i strach. Nie
dostrzegła go, ale za to znalazła młodszego z braci Leto. Jared stał na
barierce trzymany z tyłu przez ogromnego ochroniarza z przodu ciągnięty przez
oszalały ze szczęścia tłum. Stał i śpiewał dalszą część piosenki z niesamowitą
siłą wyciągając wolną rękę w kierunku tłumu któremu nagle wyrosły miliony
macek, wszystkich skierowanych na wokalistę.
- Come, break me down
Bury me, bury me
I am finished with you
Look in my eyes
You’re killing me, killing me
All I wanted was you
I tried to be someone else
But nothing seemed to change
I know now, this is who I really am inside
Finally found myself
Fighting for a chance
I know now, this is who I really am.
Jared nie mógł
skakać, bo stał na wąskich barierkach, ale wciąż wyginał się, wyciągał ręce do
tłumu i z nim śpiewał z niesamowitą mocą. W połowie piosenki nagle jego
koszulka zniknęła tak, że pozostał w samych spodniach, a jego nagi wyrzeźbiony
tułów świecił się od potu. Berenice gdzieś niedaleko niego mignęła siwa grzywka
Constace, ale nie była w stanie dostrzec Charliego. Zaraz jednak piosenka
skończyła się, Jared zniknął z barierek wspinając się na scenę, a już w
głośnikach można było usłyszeć dźwięki kolejnej piosenki. Po chwili ku uciesze
tłumu wokalista znów pojawił się na scenie, nagi od pasa w górę, zachęcający
tłum do skakania. Chwilę później Berenika poczuła jak przypada do niej małe
ciałko i oplata rączki wokół jej uda. To uczucie przyjęła z tak ogromną ulgą,
że aż schyliła się i przytuliła mocno syna, który uradowany i spocony, skakał
wesoło śpiewając razem z całą salą. Obok niego stała uśmiechnięta Constace, do
której dziewczyna powiedziała „dziękuję” licząc na to, że Amerykanka domyśli
się sensu słów mimo hałasu. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niej jedynie i
nic nie powiedziała. Piosenka skończyła się i Berenika usłyszała zachrypnięty
głos Charliego.
- Mamuś, ale super!
Widziałaś Jareda jak skoczył! A ja stałem tuż obok! A te dziewczyny zerwały mu
koszulkę! A jak wchodził na scenę to przybił mi piątkę! Ja cię! O rany! A
widziałaś te dmuchane zwierzaki jak je rzucili w tłum! Super nie!?
Berenika zbyt była
pochłonięta wypatrywaniem czarnej czupryny przez pół koncertu, żeby zauważyć
jak Mars Crew rzuciło w tłum stado dmuchanych zabawek, ale Charlie wcale nie
wymagał jej odpowiedzi, wystarczało mu gdy mama uśmiechała się do niego.
- Boli cię gardło?
- Tylko troszkę, ale
to bo śpiewam! Ale to nic mamuś! – jego oczy pałały ekscytacją i czystą
radością.
Chwilę później znów
rozległa się muzyka i patrzyli jak Jared chodzi wzdłuż krawędzi sceny i
pokazuje na poszczególne osoby w tłumie. Po chwili za jego plecami na scenie
pojawiła się grupa mniej więcej pięćdziesięciu osób, on sam wziął swoją białą
gitarę i rozpoczęła się chyba najbardziej pozytywna jak do tej pory piosenka. Tłum
na scenie tańczył i skakał razem z tłumem pod sceną, część osób podchodziła do
Shannona albo do grającego niedaleko niego Tima i robiła im zdjęcia. Piosenka
zakończyła się wystrzałem srebrnego konfetti, po czym grupa ze sceny została z
niej oddelegowana za barierki. Jared zszedł spiesznym krokiem na tyły sceny,
Tomo ulotnił się nie wiadomo kiedy, jedynie Shannon z garścią pałeczek podszedł
do jej brzegu i rzucał swój sprzęt w tłum.
- Chodźcie, czas na
nas. – powiedziała Constance i tą samą drogą, którą przyszli, udali się do
garderoby.
Całą drogę Charlie
śpiewał zachrypniętym głosem piosenki, które przed chwilą słyszeli w wykonaniu
zespołu braci Leto. W końcu dotarli do garderoby w której zastali Jamiego i
dwie z asystentek Jareda, ale żadnego z członków zespołu.
- Kochanie, jak nie
przestaniesz śpiewać to jutro nic nie powiesz, bo będzie cię bardzo bolało gardełko. – Berenika upomniała syna, siadając z nim na jednej z kanap. Dopiero
tutaj, w jasnym świetle zobaczyła, że chłopiec jest cały spocony, aż włosy miał
mokre. To samo zauważyła i Emma, która podała im niebieski ręcznik.
- Trzymaj Charlie. To
Jareda więc schowaj i uciekaj. – puściła chłopcu oko.
On niepewny czy mówi
poważnie spojrzał niepewnie na mamę. Berenika wzięła od Ludbrook ręcznik
dziękując i zaczęła wycierać nim mokrą głowę syna. Chłopiec rozgadał się na
całego oczywiście po francusku, relacjonując mamie od nowa cały koncert.
Towarzystwo w pokoju zajęło się swoimi sprawami. Emma z Shayalą siedziały na
jednej z kanap i rozmawiały o czymś, Jamie był pochłonięty swoim laptopem, a
Constance oglądała zdjęcia, które zrobiła podczas koncertu. Po kilkunastu
minutach otworzyły się drzwi i wszedł przez nie Jared wciąż z lekko wilgotnymi
włosami niosąc w ręku kosmetyczkę i ręcznik.
- Hej wszystkim. –
powiedział lekko zachrypniętym głosem.
- Jared! – Charlie
krzyknął wesoło spod bluzki, którą właśnie mama zdejmowała mu przez głowę, żeby
go lepiej wytrzeć, gdyby nie ta nieszczęsna bluzka już przytulałby się do
Jareda w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Siedź spokojnie, bo
ci zaraz urwę głowę. – zaśmiała się jego mama.
- Hej, Charlie! I jak
koncert ci się podobał? – Jared przysiadł obok Berenki na kanapie odkładając
swoje rzeczy na stolik.
- Było fantastycznie!
– krzyknął chłopiec zachrypniętym głosem.
- Oj, chyba śpiewałeś razem ze mną piosenki, co? Będzie cię jutro gardełko bolało i słowa nie
powiesz.
- To nic! Jared! Ale
super jak skoczyłeś w ten tłum! A jak Shannon grał L490 i This is war! I jak poleciały te balony!
- Bardzo się cieszę,
że ci się tak podobało. A ty, Berenika, co sądzisz?
- Ja sądzę, że
jesteście absolutnie niesamowici. – uśmiechnęła się dziewczyna, a po chwili
dodała. – I że mój syn absolutnie przepocił koszulkę i będzie jutro chory, jak
stąd wyjdziemy i go przewieje.
Jared wstał z kanapy
i podszedł do jednej z walizek, które stały pod ścianą, włożył tam swoją
kosmetyczkę i ręcznik i wyjął czystą, białą koszulkę.
- Pewnie będzie
trochę za duża, ale jest czysta i sucha. – powiedział podając ją Berenice.
- Nie, nie trzeba…
- Bierz.
- Dzięki. –
odpowiedziała z uśmiechem, który powiększył się gdy zobaczyła radość jej syna.
– Kiedyś oddam.
Do pokoju weszli
Shannon, Tomo i Tim śmiejąc się z czegoś.
- Jedziemy? –
zapytała Emma, gdy tylko zobaczyła chłopaków.
- No już, możemy się
zbierać. – odpowiedział jej Tomo pakując swoje rzeczy do walizki.
- Hej, Charlie. Mam
coś dla ciebie. – Shannon ukucnął obok chłopca podając mu dwie pałeczki
perkusyjne.
- Ojeeeej! –
czterolatek patrzył na pałeczki z niedowierzaniem i radością i po chwili wziął
je, choć ledwo, w lewą rączkę. – Dziękuję!
Charlie przytulił się
do Shannona obejmując go za szyję. Mężczyzna wydawał się być lekko zdziwiony, a
po chwili na jego twarzy malowała się czysta czułość. Objął chłopca z
łatwością.
- Nie ma za co.
- A ode mnie dostaniesz
kostkę do gitary, którą uchowałem przed Jaredowymi fankami. – powiedział wesoło
Tomo podając mu przez oparcie kanapy mały, niebieski trójkącik.
Charlie był wniebowzięty
i nie posiadał się z radości. W garderobie zaczął się ruch gdy muzycy pakowali
swoje rzeczy do walizek, zbierając je po całym pokoju. Berenika przebrała
Charliemu koszulkę, co nie było łatwe, bo chłopiec nie chciał nawet na chwilę
odłożyć pałeczek. T-shirt Jareda oczywiście był na chłopca o wiele za duży i
służył mu bardziej jako toga, ale czarnooki malec nie zwracał na to uwagi.
Berenika jedynie uśmiechała się słysząc niekończący się szczebiot jej syna.
Siedzący obok niej Leto przeciągnął się, aż po pokoju rozniósł się dźwięk
strzelających kości.
- Nie ma to jak dobry
koncert. Przeszedł bym się na spacer. – powiedział zarzucając na ramiona szarą
bluzę z kapturem.
- Możesz nas
odprowadzić Jared! Pójdziemy parkiem, albo koło wieży Eiffel’a! Ona tak ładnie
świeci w nocy! Co, Jared!? – Charlie patrzył na muzyka z nadzieją.
- Kochanie, nie
będziemy się narzucać Jaredowi!
- A z miłą chęcią was
odprowadzę. Mam za dużo energii na spanie. A wy lepiej sami nie chodźcie po
mieście o tej porze. Tylko będziemy musieli trzymać się bardziej kameralnych
uliczek. Co ty na to, Berenika?
- Cóż, jeżeli chcesz
z nami iść to cała przyjemność po naszej stronie. – uśmiechnęła się nieśmiało
dziewczyna.
- Super, super,
super, super!
Berenika ubrała się i
pomogła założyć Charliemu kurtkę przeklinając popsuty zamek, Jared narzucił na
siebie płaszcz, rzucił do znajomych do zobaczenia, pocałował mamę w policzek i
ruszyli w kierunku tylnego wyjścia. Na
zewnątrz przywitało ich bezchmurne usłane gwiazdami niebo i typowo listopadowa
temperatura. Berenika trochę martwiła się o swojego synka, czy taki chłód po
tym całym koncertowym skakaniu nic mu nie zrobi ale pocieszała ją czapka
przykrywająca czarną czuprynę i ciepła kurtka otulająca go. Nieopodal nich, za
barierkami odgradzającymi główne wejście i ulicę od tak zwanego zaplecza budynku,
stał mały tłum ludzi wesoło rozmawiających i śmiejących się.
- Poczekajcie tu
momencik. – rzucił krótko Jared i podszedł do fanów przy akompaniamencie
okrzyków radości i zaskoczenia. Berenika i Charlie, zasłonięci przed oczami
ludzi na ulicy przez cień rzucany przez budynek areny, czekali parę minut aż
wokalista rozdawszy kilka autografów i pozując do zdjęć, wróci do nich żegnany
okrzykami nadziei o ponownym spotkaniu. Przez ten czas chłopiec trzymając rękę
mamy wesoło śpiewał piosenki Marsów, choć od czasu do czasu przerywała mu
nieopanowana chęć ziewnięcia. Berenika spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem
dostrzegła że jest niespełna pierwsza.
- Chodźcie, musimy
się wymknąć w miarę niezauważenie. – powiedział Jared i chwycił odzianą w
rękawiczkę bezwiednie podaną mu przez zmęczonego Charliego rączkę.
Ruszyli więc w stronę
bramy wjazdowej dla ciężarówek nic nie mówiąc. Otaczała ich ciemna, bezksiężycowa
noc i zwyczajny o tej porze hałas miasta, które nigdy do końca nie zasypia. Gdy
w końcu dotarli do bramy, za którą na ich szczęście nie było nikogo z fanów, znaleźli się na niemalże pustym chodniku.
- Kochanie, zimno ci?
– zapytała Berenika synka, gdy ruszyli w stronę parku.
- Nie mamuś. Jared, a
jak twoja mama ma na imię?
- Constance.
- Ładnie. A twoja
dziewczyna?
Jared uśmiechnął się
trochę krzywo i spojrzał na chłopca.
- Nie mam dziewczyny.
- To tak jak ja!
Znaczy, jest taka Alice u nas w szkole i nawet jest ładna chyba, ale ona jest
głupia.
- Kochanie, nie wolno
tak mówić!
- No ale ona nie wie,
że śnieg to woda i mówi, ze to proszek wróżek, tych co jeżdżą na sankach z
Mikołajem w Gwiazdkę. A przecież to oczywiste, że ich pyłek jest złoty! Wszyscy
to wiedzą.
Berenika i Jared
uśmiechnęli się do siebie słysząc tą wypowiedź zakończoną smacznym
ziewnięciem.
- A Jared, a czy ty
masz psa albo kota?
- Mam psa, nazywa się
Sky.
- Ale super! Ja
zawsze chciałem mieć psa, ale mamusia mówi, że na razie nie mamy gdzie go
trzymać i byłby chory jakby był u nas w małym mieszkaniu.
- Na pewno. Psy
potrzebują przestrzeni. No i ktoś się musi nimi zajmować. Nasz Sky jest teraz u
znajomych, ale niedługo zajmie się nim chyba nasza mama.
- A jak wygląda?
- Sky? Jest cały
biały i puchaty jak śniegowa kulka. Tylko jest ciepły.
- To fajnie. Pewnie w
śniegu nie możesz go znaleźć.
- U nas w Kalifornii
nie ma śniegu, cały rok jest ciepło.
- Ojej! Naprawdę!? –
tu przerwało mu ziewnięcie. – A co to jest ta Kalifornia?
- To taki stan w USA. Taki jakby region kraju, w którym mieszkam.
- Aha. – Charlie
przetarł jedno oczko rączką ubraną w rękawiczkę i znów ziewnął.
- Chodźcie,
usiądziemy na chwilę. – zaproponował Jared gdy doszli do parku.
Skierowali się w
stronę ławki. Berenika wzięła Charliego na kolana bo jako jedyny miał krótką
kurtkę.
- Jared?
- Tak Charlie?
- A fajnie jest tam w
Kalifornii?
- Może kiedyś tam
pojedziesz. Jak będziesz grzeczny, wszystko się może stać.
- Mhm. - chłopiec już praktycznie spał na kolanach
mamy.
- Nic dziwnego że
zasnął. Jest bardzo późno. A poza tym, wymęczyłeś go dzisiaj. – szepnęła
Berenika kilka chwil później, uśmiechając się do Jareda. – Był równie spocony jak Shannon gdy
schodził ze sceny.
- Widziałem jak
szalał razem z moją mamą pod sceną. – zaśmiał się Amerykanin.
- Ona ma rękę do
dzieci, Charlie bardzo ją polubił.
- Tak. W końcu
wychowała nas. No i chyba potajemnie marzą jej się wnuki. Ciągle mówi, niby
mimochodem – jesteście już starzy, zaraz żadna was nie będzie chciała i takie
tam.
Berenika zaśmiała
się.
- Chyba jak każda
matka, prawda?
- Tak, chyba tak. –
powiedział, lekko się zamyśliwszy, po czym po chwili dodał: – Ale twoja mama
musi być w siódmym niebie z takim wnukiem.
Uśmiech Bereniki stał
się bardziej smutny.
- Cóż, szczerze
mówiąc nie jest zachwycona.
Przerwała na chwilę
patrząc smutno na buty Charliego. Westchnęła i podniosła wzrok na twarz
mężczyzny. Jej oczy napotkały niebieskie tęczówki patrzące na nią bacznie, z
ciekawością ale nie natarczywie.
- Mam dwadzieścia lat
Jared. – powiedziała cicho.
Zapadło między nimi
milczenie. Leto oczywiście zrozumiał, bo kalkulacja nie była trudna. Miała
szesnaście lat gdy urodził się Charlie, czyli prawdopodobnie piętnaście gdy
zaszła w ciąże. To o wiele mniej niż Constace. Niby tylko dwa lata, ale jak
wielka jest różnica między szesnasto- a osiemnastolatką? Ogromna. Przed oczami
Jareda pojawiło się wiele wspomnień z jego własnego dzieciństwa, obraz jego
młodej mamy, zawsze silnej, ale roniącej łzy bezsilności, gdy myślała że oni
tego nie mogą zobaczyć.
- Nie chcę, żebyś… -
słowa przychodziły jej z trudem. – Żebyś myślał o mnie źle. Ja… Charlie jest,
cóż…
Berenika nigdy nie
mówiła tego nikomu z wyjątkiem policji, sądu we Francji i pani Morrison. Ciężko
jej było wracać do historii o której wolałaby zapomnieć.
- Berenika, nie musisz
mi mówić, jeżeli nie chcesz! – uśmiechnął się do niej delikatnie. – Nie jestem
człowiekiem oceniającym innych z domysłów. Może kiedyś mi powiesz. A teraz
chodź, ruszmy się, bo jak tak siedzimy to zimno. Daj mi go, ja go poniosę.
Dziewczyna jeszcze
chwilę patrzyła na mężczyznę niepewnie ale po chwili przekazała mu śpiącego
Charliego . Chłopiec bez oporów przytulił się do Jareda, wciąż śpiąc opierał policzek na jego ramieniu. Szli chwilę nic nie mówiąc, ale cisza między
nimi nie była niezręczna, bardziej kojąca.
- Gdzie teraz
jedziecie?
- Cóż, jutro dajemy
tu jeszcze jeden koncert, potem mamy cztery dni na odsapnięcie z czego jeden
spędzamy samolocie do Indii. Po Indiach Malezja, Filipiny, Japonia, Chiny,
Australia i w okolicach świąt do domu, do Stanów na chwilę odpoczynku. A już w
Nowy Rok jesteśmy w Las Vegas.
- A mówisz, że ja
dużo pracuję. – powiedziała z podziwem Berenika. – Wy w ogóle śpicie?
- Rzadko kiedy, ale
zdarza się. Uprawiamy wampiryzm. Wiesz krew dziewic i te sprawy.
- Zapotrzebowanie
spokojnie zaspakajacie tymi wszystkimi fankami, jak mniemam.
- Ha! Zgadłaś! Jednak
sława ma swoje plusy.
- Chyba ma też swoje
minusy?
Jared zamyślił się na
chwilę.
- Tak. Ale mimo
wszystko w moim życiu bilans wychodzi dodatni. – uśmiechnął się. – Wiesz, brak
prywatności chyba jest najgorszy. W dzisiejszym świecie nie możesz spokojnie
kichnąć, żeby następnego dnia nie przeczytać
w gazecie, że jesteś śmiertelnie chory. No i niszczy to każdy związek.
To znaczy w dużej mierze. Znam pary, którym to nie przeszkadza w byciu razem.
Ale sam jestem przykładem na to, że nie jest łatwo.
- Cóż, ja jako
samotna młodociana matka nie będę się o żadnym związku wypowiadać. – na jej ustach
pojawił się smutny uśmiech. – A co z podróżowaniem? Twoja mama mówiła, że
ciągle jesteście w trasie.
- Tak. Już z półtora
roku praktycznie bez przerwy. Nie jest tak źle. To znaczy, wiesz, jak jest się
samym i nikt na ciebie w domu nie czeka to możesz sobie pozwolić na wszystko.
Tomo ma gorzej. Ale są dzielni z Vicki. Dają radę. A mnie to zawsze
fascynowało. Wiesz, podróże to moja
miłość, muzyka to moje życie i w ten oto sposób łączę to w jedno.
- Szczęściarz z
ciebie.
Charlie poruszył się,
mruknął coś przez sen i przełożył głowę na drugie ramie Jareda, tak, że Berenika
nie widziała już jego twarzy. Leto spojrzał na chłopca i uśmiechnął się.
- Z ciebie też.
- Tak. Charlie jest
największym szczęściem, jakie mi się przytrafiło w życiu. I, wiesz, chociaż nie
jest nam łatwo, to za nic nie chciałabym tego zamienić.
- Całkowicie cię
rozumiem.
- Myślę, że ty też
sporo poświęcasz i w pewien sposób to podziwiam. – Berenika powiedziała to
cicho, jakby nieśmiało. Jared spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Myślę, że
poświęcasz samego siebie dla własnych marzeń. Wiesz, jakoś nie wierze że nie
marzy ci się od czasu do czasu zwykły dom z ogródkiem i normalną pracą na cały
etat, wolnymi wieczorami i weekendami i brakiem zwariowanych młodocianych
fanek.
Leto zaśmiał się
cicho.
- Tak. Czasami.
Wiesz, gdy dopada mnie jakiś jet lag, albo zwyczajnie nie mam siły do tego
wszystkiego… czasem człowiek stara się, naprawdę ciężko pracuje, daje od siebie
bardzo dużo, część siebie dokłada do swojej pracy, która często go zmienia, już
nie wspomnę o pieniądzach które inwestuje tylko po to, żeby z kimś się czymś
podzielić, tak po prostu… i karmią go niewdzięcznością. Zawsze znajdzie się
taka grupa ludzi którzy będą chcieli ci wbić szpilę, tak dla zabawy. Ale jest
taka grupa, dla której warto to wszystko robić.
- Tak, widziałam ich
dzisiaj. Niesamowici. Oddani. I tacy… zjednoczeni. Naprawdę nie wiem jak tego
dokonaliście, ale to jest godne podziwu.
- Dzięki. – na ustach
Jareda zagościł tym razem bardzo szeroki uśmiech. – Wracając do twojego pytania
– jasne, że czasem marzy mi się takie życie szarego człowieka. Ale są to
rzadkie chwile. Moje życie nigdy nie było szare, mówiłem ci, jak nas wychowano,
w ciągłej podróży, pełnej barw i artystów. Nigdy nie będę żył od ósmej do
szesnastej. Nie chcę. Mam wielkie szczęście, że jestem gdzie jestem i robię to
co robię. Wiem o tym. I staram się nigdy o tym nie zapominać. Jestem
perfekcjonistą i chyba już zaplanowałem swoje życie jako wiecznego włóczęgi.
Zresztą, jaka kobieta by to wytrzymała? Chyba żadna. Jasne, że chciałbym mieć
miejsce, do którego mógłbym wracać, jak każdy człowiek, taki mój własny ciepły
przytułek, bezpieczny. Ale na razie moim domem jest moja muzyka, którą ciągam
za sobą po całym świecie. Taki ze mnie trochę ślimak. – puścił do niej perskie
oczko wesoło się uśmiechając.
- Rozumiem. Ale
mówiąc o kobietach, zapominasz, że są takie. Na przykład dziewczyna Tomo, z
tego co mówiłeś.
- Vicki. Oni są już małżeństwem. Pobrali się latem.
- Vicki. Oni są już małżeństwem. Pobrali się latem.
- Co do
perfekcjonizmu, wiesz, nauczyłam się w życiu, że nawet jak twoje wielkie plany
zostaną nagle zmienione przez coś nieoczekiwanego, zamiast się przed tym bronić
powinieneś się dać temu lepiej poznać. A może się okazać, że twoje wielkie
plany były nic nie warte w porównaniu do tego małego zwrotu akcji, który na
początku wydawał się być tragedią, a później stał się sensem twojego życia.
Opuścili już park i
szli jedną z głównych ulic Paryża, pustą i skąpaną w pomarańczowym świetle
latarni. Na tle budynków majaczyła oświetlona wieża Eiffel’a. W koło panowała
względna cisza, której oni nie przerywali. Szli wolnym krokiem, każde
rozmyślając nad swoim życiem i sprawami. Nie było między nimi niezręczności,
oboje czuli się wyjątkowo dobrze w swoim towarzystwie. W końcu doszli do
kamienicy, w której mieszkała Berenika. Wspięli się po cichu na samą górę
schodów, tam dziewczyna otworzyła drzwi i wpuściła Amerykanina do mieszkania.
Gdy tylko zamknęła za nimi drzwi zaczęła zdejmować buty Charliego, którego
Jared wciąż trzymał na rękach, później rozpięła mu kurtkę i delikatnie z niego
zdjęła. Leto ruszył w kierunku sypialni chłopca i tam złożył go na łóżku i
przykrył kołdrą. Gdy chciał odchodzić malec przebudził się.
- Jared?
- Śpij Charlie.
Jesteś w domu, śpij. – Jared odpowiedział mu szeptem i chciał wyjść.
- Nie idź! – chłopiec
był kompletnie zaspany, a jego głos całkowicie zachrypnięty nabrał nieco
płaczliwą barwę.
- Mam zostać?
- Tak! Zostań tu. Nie
chcę spać sam.
- To zawołam twoją
mamę.
- Nie idź, Jared.
Leto nie mógł oprzeć
się magnetyzmowi czarnych oczu. Westchnął lekko, zdjął z siebie płaszcz, bo
zaczęło mu się robić ciepło i przysiadł na łóżku chłopca. Charlie widząc to
uśmiechnął się nieprzytomnie i posunął na brzeg, tak żeby zrobić mu miejsce.
- Mamusia, zawsze w
poniedziałki i wtorki się ze mną kładzie i mówi mi bajkę.
Jared zaśmiał się
cicho. Już wiedział, że Charlie zawładnął nim całym i nie mógł mu powiedzieć
nie. Położył się wiec obok chłopca, gdyż łóżko było duże, jak dla normalnej,
dorosłej osoby. Jedynie nogi wciąż odziane w buty trzymał na podłodze.
- Nie pamiętam żadnej
bajki. – powiedział po cichu Leto przecierając oczy. – Może być kołysanka?
- Mhm. – Charlie znów
zapadł w sen, gdy tylko Jared położył się koło niego. Widząc to mężczyzna spróbował
delikatnie wstać, ale gdy tylko usiadł usłyszał za swoimi plecami „Nie idź!” i
poczuł jak malutka rączka łapie go za jego własną. Wrócił więc do swojej
półleżącej pozycji. Zaczął nucić jakąś nikomu nieznaną melodię, skupiając swój
wzrok na podłużnej plamie światła padającej z salonu przez uchylone drzwi.
Berenika odłożyła
ciuchy syna na miejsce i sama się rozebrała, gdyż w mieszkaniu było bardzo
ciepło. Słyszała, że Charlie się obudził, więc postanowiła nie wchodzić do jego
pokoju, żeby nie rozbudził się bardziej. Liczyła na Jareda i wiedziała, że jak
tylko mężczyzna usiądzie obok niego, chłopiec od razu zaśnie. Skierowała więc
swoje kroki do toalety, żeby się szybko choć trochę odświeżyć. Gdy wyszła po
chwili, Jareda wciąż nie było widać w salonie, ale Berenika była pewna, że nie
wyszedłby bez pożegnania. Poszła więc do sypialni synka. Zobaczyła tam śpiącego
czarnowłosego chłopca, który z pełną ufnością wtulał się w mężczyznę, który
usnął obok niego w półleżącej pozycji, z nogami na ziemi. Berenika uśmiechnęła
się na ten widok, przyniosła z salonu koc i przykryła nim śpiącego wokalistę po
czym udała się do swojej sypialni.
_____
*są sprzeczne wersje co do tego, jak powinno się to pisać. Ja postanowiłam jednak spolszczyć.
I oto jest! Koncert! Pod numerem 007. :) Mam nadzieje, że wam się spodoba. Sama nie byłam nigdy na koncercie Marsów (shame on me), bo za każdym razem coś się nie udawało, coś nie wypalało. -.-' Mam jednak nadzieję, że ten opis jest w miare bliski rzeczywistości :) Czytajcie i komentujcie.
xx
*są sprzeczne wersje co do tego, jak powinno się to pisać. Ja postanowiłam jednak spolszczyć.
I oto jest! Koncert! Pod numerem 007. :) Mam nadzieje, że wam się spodoba. Sama nie byłam nigdy na koncercie Marsów (shame on me), bo za każdym razem coś się nie udawało, coś nie wypalało. -.-' Mam jednak nadzieję, że ten opis jest w miare bliski rzeczywistości :) Czytajcie i komentujcie.
xx