poniedziałek, 23 września 2013

007.

Gdy przechodzili za sceną na jej drugą stronę, aby stanąć obok perkusji Shannona (Ojej! Ojej Mamuś ale super! Super, super super super super! Będę obok Shannona!) zauważyli, że od strony wejścia stoi już dość duża grupa młodych ludzi, jak można było wnioskować po strojach i rozmowach – fanów zespołu. Ze sceny zszedł już zespół saportujący* Marsów więc słychać było jedynie ogromny gwar podnieconych rozmów wielkiego tłumu. Gdy doszli na miejsce zauważyli całkiem sporą ilość dmuchanych zabawek w kształtach zwierząt i grupkę ludzi w koszulkach z napisem „Mars Crew”.
- O! Ale fajne! Pani Leto, a po co to? – zapytał chłopiec wskazując na dmuchanego krokodyla.
- To kochanie, są specjale marsowe stworki. Na odpowiedniej piosence będą rzucone w tłum, dla zabawy, a gdy któryś z nich pęka wysypują się z niego malutkie karteczki z różnymi napisami.
- A jak nie pękną to można je zabrać na plażę albo na basen?
- Tak kochanie, jak nie pękną, to tak. Ale to raczej wątpliwe. – zaśmiała się Constance.
W tej chwili zgasły światła chyba na całym obiekcie. Jedynym źródłem światła za sceną była malutka lampka biurkowa postawiona na ziemi.
- Zaczyna się. Chodźcie, staniemy na scenie, będziemy wtedy wszystko widzieć. – Constace chwyciła wolną rękę chłopca i razem z mamą pomogła mu wspiąć się po oznaczonych kolorowymi taśmami schodach na scenę.
Tłum, którego nie widzieli z powodu ciemności, szumiał szeptami podniecenia jak morze w czasie burzy, a co jakiś czas w różnych częściach sali błyskał flesz aparatu rozświetlając na ułamek sekundy skupisko głów. Ze swojego miejsca Berenika widziała perkusję Shannona, choć była ona oddalona od nich o dobre osiem metrów, całą scenę łącznie z wielką białą triadą na jej środku oraz sporą część publiczności. Czuła że Charlie stojący pomiędzy nią a Constance, wciąż trzymający je za ręce, aż trzęsie się z podniecenia. Uśmiechnęła się dostrzegając jego rozpromienioną twarz gdy błysnął jakiś flesz niedaleko sceny.
- Zaczyna się, zaczyna się! Mamuś! Zaczyna się!
Faktycznie. Za perkusją, niemalże niewidoczny w ciemnościach pojawił się Shannon i powoli przygotowywał się do występu. Po drugiej stronie zamajaczyły długie włosy Tomo. Charlie szalał z radości i z podniecenia, na twarzy Constace Berenika dostrzegła trochę rozmarzony uśmiech. Chwilę później jakby atmosfera zgęstniała, stała się bardziej napięta. Może to za sprawą tajemniczej melodii która powoli rozbrzmiewała coraz głośniej, a którą tworzyli Shannon i Tomo. Tłum zaczął piszczeć, podobnie jak Charlie. Nagle Shannon uderzył w perkusję głośno i krótko jakby urywając wybijany przez siebie rytm i słychać było jedynie melancholijny dźwięk gitary i pianina. Po chwili dołączył do nich lekko zachrypnięty, jakby szepczący głos:
- Time to escape
The clutches of a name
No, this is not a game
It's just a new beginning.
- To Jared! To Jared! – krzyknął rozentuzjazmowany Charlie, a z nim, zdawałoby się połowa Paryża na sali. Tajemniczy głos roznosił się po sali wprawiając głośniki i klatki piersiowe w wibracje, ale wokalisty nigdzie nie było widać. Lecz po następnych słowach nagle jakby w salę uderzył piorun. Muzyka zmieniła się na szybszą i bardziej skoczną, tłum zaczął skakać i krzyczeć, rozbłysły światła oświetlając scenę i szalejącego po nich Jareda ubranego w ciemne jeansy, rozciętą na bokach koszulkę i te same okulary, które znalazł Charlie w metrze. Sala szalała razem z nimi. Tomo był mistrzem w swoim fachu i nie trzeba było znać się na muzyce, żeby to wiedzieć, wystarczyło się przyglądać pasji z jaką grał. Shannon za perkusją wyglądał jak istna bestia. Pełen energii i gracji jednocześnie dawał z siebie wszystko do tego stopnia, że już po kilku minutach jego koszulka przemokła niemal całkowicie i przykleiła się do jego umięśnionego ciała. Jared z kolei Berenika mimowolnie przyrównała do jesieni – pełen skoków, uniesień i upadków, momentami pełen energii czasem melancholijny ale przede wszystkim pełen barw. Był wszędzie, biegał niczym małe dziecko gdy pierwszy raz wchodzi do parku zabaw. Ich entuzjazm, pasja, oddanie i doskonałość sprawiały, że cała sala kipiała emocjami, żyła jakby własnym życiem. Wszyscy ludzie jakby złączyli się w jeden organizm, byli sobie bliscy, dzielili jeden cel, jedną aspirację, łączyła ich jedna miłość – do muzyki i do zespołu. Po trzech pierwszych piosenkach była chwila przerwy na złapanie oddechu, zarówno dla muzyków jak i dla fanów. Jared zaczął coś mówić ale co chwilę był zakłócany przez tłum.
- Idę tam, w to przejście między barierkami, a sceną robić zdjęcia.  – powiedziała Constance. - Charlie, jak chcesz to chodź ze mną. Jeżeli oczywiście mama ci pozwoli.
- Mumuś błagam! Mogę! – czarne oczy aż pałały.
- No nie wiem. To może być niebezpieczne… - zaczęła Berenika patrząc w stronę fosy, w której stali ochroniarze.
- Nic nam nie będzie. Tam jest bezpiecznie, przynajmniej do Kings and Queens ale to dopiero na koniec koncertu.
- Proszę mamuś!
- Och, no dobrze już, dobrze! Ale obiecaj mi, że będziesz bardzo grzeczny i będziesz się słuchał pani Leto bezwzględnie i bez dyskusji!
- Obiecuję! – krzyknął entuzjastycznie chłopiec i biorąc za rękę Constace zszedł z nią ze sceny.
Jednak Berenika nie została na długo sama bo zaraz obok niej stanęła szczupła blondynka. Emma? Chyba tak jej było na imię. Uśmiechnęła się do niej jakby nieśmiało.
- I jak wrażenia? – zapytała.
- Są absolutnie niesamowici. Ale dla ciebie to już chleb powszedni, pewnie ci się znudziło.
- Żartujesz? Za każdym koncertem podziwiam ich tak samo, a może i nawet bardziej. Ta energia w nich jest zawsze taka niesamowita, nawet jeżeli grają dwusetny koncert pod rząd.  Ten sam entuzjazm i pasja.
- Lubisz z nimi pracować?
- Bardzo. Stali mi się bliscy niczym bracia. – nieśmiały uśmiech przykryty został odrobiną czułości.
- Ale to chyba okropnie męczące, cały czas w trasie…
- Tak. Ale dajemy radę. Robimy to co kochamy. – nastąpiła chwila ciszy, w której Berenika obserwowała ogromny uśmiech Charliego, który razem z Constance stanął pod samą sceną, niedaleko „wybiegu”. – A ty, czym się zajmujesz?
Ale słowa odpowiedzi zostały zagłuszone przez muzykę, która znów poruszyła całą salę, więc uśmiechnęła się jedynie do Emmy, a ta odpowiedziała jej tym samym. Berenika przestała skupiać się na obserwowaniu muzyków, bo jej oczy śledziły małą czarną czuprynę pod sceną, ale mimo to muzyka zespołu niezmiernie jej się spodobała. Niesamowicie porwały ją teksty piosenek, a towarzyszące im melodie wydawały jej się być idealnie dopasowane. Często patrzyła na przelatującego przy skraju sceny Jareda wciąż oddającego się własnym utworom i nie mogła się nadziwić ile ten z pozoru drobny,  kruchy człowiek ma w sobie mocy i energii. W którymś momencie zauważyła, że Charlie i Constance przechodzą za „wybieg” po czym zniknęli jej z oczu, prawdopodobnie stając blisko sceny. Berenika starała się zagłuszyć panikę i lęk, które narodziły się w niej gdy jej syn zniknął jej z oczu, ale nie było to łatwe, bo po chwili wszystkie światła zgasły, a muzyka ucichła. Shannon zszedł ze swojego miejsca na chwilę i ruszył w ich stronę. Chwilę później na środku sceny oświetlonym punktowo znów pojawił się Jared tym razem z akustykiem w ręku. Tłum ryknął z zadowolenia lecz Leto zaczął go uciszać bo chciał coś powiedzieć.
- I jak? – Podszedł no nich Shannon, cały mokry od potu, zasapany i czerwony, ale absolutnie zadowolony i pełen sił. Wziął od Emmy oferowaną mu butelkę wody. – Dzięki.
- Idzie wam świetnie. – odpowiedziała mu Ludbrook.
- Hej, wszystko w porządku? Czego szukasz? Gdzie Charlie? – zwrócił się do Bereniki, która wciąż rozglądała się za synem.
- Poszedł z twoją mamą pod scenę. – odpowiedziała mu lekko zlęknionym głosem.
- A. Nie martw się. Nasza mama da sobie z nim radę. Nie przez takie koncerty nas przeprowadzała. I nie dość, że nic nam nie było, to jeszcze zdobywaliśmy najlepsze miejsca i wspomnienia. – uśmiechnął się do niej pocieszająco. – Na pewno nic im  nie będzie. A mama wie, że przed Kings and Queens musi wyjść z fosy. Zresztą Jared nie zacznie brać na scenę, dopóki nie upewni się, że są bezpieczni.
- Oby. Dzięki. – uśmiechnęła się do niego odrobinę spokojniejsza.
Starszy Leto odpowiedział jej uśmiechem i otarł się podanym mu przez kogoś zza sceny ręcznikiem, po czym upił jeszcze kilka łyków wody. W tym czasie Jared zagrał kilka akustycznych fragmentów piosenek do akompaniamentu głosów całej areny.
-Dobra moje piękne panie, ja się zbieram do roboty. – powiedział z uśmiechem Shann i ruszył w kierunku swojego stanowiska.
Jared zaczął grać jakąś piosenkę przy której sala oszalała. Berenika wciąż nie dostrzegła głowy syna, a kompletna ciemność tym bardziej jej to uniemożliwiła. Zaczęła mimowolnie wsłuchiwać się w słowa śpiewanej przez Leto i kilkunastotysięczny tłum piosenki.
- What if I wanted to break
Laugh it all off in your face
What would you do?
What if I fell to the floor?
Couldn’t take this anymore
What would you do, do, do?
Te słowa uderzyły Berenikę. Wydały jej się tak bliskie, zrozumiałe. Takie pasujące do niej. Do jej życia, słabości. Do jej myśli. Do wydarzeń sprzed pięciu lat. Momentalnie przed jej oczami pojawiły się wspomnienia brązowych oczu, jedwabistego głosu i przeraźliwego zimna. Ogarnął ją ogromny strach, z którym wciąż sobie nie radziła. Objęła się ramionami, niczego bardziej nie pragnąc od ciepła ciała jej syna i świadomości, że jest bezpieczny.
- What if I wanted to fight
Beg for the rest of my life
What would you do?
You say you wanted more
What are you waiting for?
I’m not running from you.
Młoda dziewczyna stojąca z boku sceny zbladła jeszcze bardziej. Przytłaczały ją wspomnienia. Ciemne, zimne pomieszczenie, dźwięk piły do drewna, zapach świeżych desek. Chłód rąk z króciutkimi palcami na jej brzuchu, biodrach, smak jej własnej krwi w ustach. Lecz nagłe, jak jej się wydawało, uderzenie muzyki, już nie akustycznej ale mocnych, rockowych dźwięków, wyrwało ją ze wspomnień i sprawiło, że automatycznie otworzyła oczy które nieświadomie zamknęła. Na scenie rozbłysły światła ale nie było na niej widać Jareda. Berenika szybko się rozejrzała szukając własnego syna, gdyż wciąż otaczał ją niepokój i strach. Nie dostrzegła go, ale za to znalazła młodszego z braci Leto. Jared stał na barierce trzymany z tyłu przez ogromnego ochroniarza z przodu ciągnięty przez oszalały ze szczęścia tłum. Stał i śpiewał dalszą część piosenki z niesamowitą siłą wyciągając wolną rękę w kierunku tłumu któremu nagle wyrosły miliony macek, wszystkich skierowanych na wokalistę.
- Come, break me down
Bury me, bury me
I am finished with you
Look in my eyes
You’re killing me, killing me
All I wanted was you
I tried to be someone else
But nothing seemed to change
I know now, this is who I really am inside
Finally found myself
Fighting for a chance
I know now, this is who I really am.
Jared nie mógł skakać, bo stał na wąskich barierkach, ale wciąż wyginał się, wyciągał ręce do tłumu i z nim śpiewał z niesamowitą mocą. W połowie piosenki nagle jego koszulka zniknęła tak, że pozostał w samych spodniach, a jego nagi wyrzeźbiony tułów świecił się od potu. Berenice gdzieś niedaleko niego mignęła siwa grzywka Constace, ale nie była w stanie dostrzec Charliego. Zaraz jednak piosenka skończyła się, Jared zniknął z barierek wspinając się na scenę, a już w głośnikach można było usłyszeć dźwięki kolejnej piosenki. Po chwili ku uciesze tłumu wokalista znów pojawił się na scenie, nagi od pasa w górę, zachęcający tłum do skakania. Chwilę później Berenika poczuła jak przypada do niej małe ciałko i oplata rączki wokół jej uda. To uczucie przyjęła z tak ogromną ulgą, że aż schyliła się i przytuliła mocno syna, który uradowany i spocony, skakał wesoło śpiewając razem z całą salą. Obok niego stała uśmiechnięta Constace, do której dziewczyna powiedziała „dziękuję” licząc na to, że Amerykanka domyśli się sensu słów mimo hałasu. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niej jedynie i nic nie powiedziała. Piosenka skończyła się i Berenika usłyszała zachrypnięty głos Charliego.
- Mamuś, ale super! Widziałaś Jareda jak skoczył! A ja stałem tuż obok! A te dziewczyny zerwały mu koszulkę! A jak wchodził na scenę to przybił mi piątkę! Ja cię! O rany! A widziałaś te dmuchane zwierzaki jak je rzucili w tłum! Super nie!?
Berenika zbyt była pochłonięta wypatrywaniem czarnej czupryny przez pół koncertu, żeby zauważyć jak Mars Crew rzuciło w tłum stado dmuchanych zabawek, ale Charlie wcale nie wymagał jej odpowiedzi, wystarczało mu gdy mama uśmiechała się do niego.
- Boli cię gardło?
- Tylko troszkę, ale to bo śpiewam! Ale to nic mamuś! – jego oczy pałały ekscytacją i czystą radością.
Chwilę później znów rozległa się muzyka i patrzyli jak Jared chodzi wzdłuż krawędzi sceny i pokazuje na poszczególne osoby w tłumie. Po chwili za jego plecami na scenie pojawiła się grupa mniej więcej pięćdziesięciu osób, on sam wziął swoją białą gitarę i rozpoczęła się chyba najbardziej pozytywna jak do tej pory piosenka. Tłum na scenie tańczył i skakał razem z tłumem pod sceną, część osób podchodziła do Shannona albo do grającego niedaleko niego Tima i robiła im zdjęcia. Piosenka zakończyła się wystrzałem srebrnego konfetti, po czym grupa ze sceny została z niej oddelegowana za barierki. Jared zszedł spiesznym krokiem na tyły sceny, Tomo ulotnił się nie wiadomo kiedy, jedynie Shannon z garścią pałeczek podszedł do jej brzegu i rzucał swój sprzęt w tłum.
- Chodźcie, czas na nas. – powiedziała Constance i tą samą drogą, którą przyszli, udali się do garderoby.
Całą drogę Charlie śpiewał zachrypniętym głosem piosenki, które przed chwilą słyszeli w wykonaniu zespołu braci Leto. W końcu dotarli do garderoby w której zastali Jamiego i dwie z asystentek Jareda, ale żadnego z członków zespołu.
- Kochanie, jak nie przestaniesz śpiewać to jutro nic nie powiesz, bo będzie cię bardzo bolało gardełko. – Berenika upomniała syna, siadając z nim na jednej z kanap. Dopiero tutaj, w jasnym świetle zobaczyła, że chłopiec jest cały spocony, aż włosy miał mokre. To samo zauważyła i Emma, która podała im niebieski ręcznik.
- Trzymaj Charlie. To Jareda więc schowaj i uciekaj. – puściła chłopcu oko.
On niepewny czy mówi poważnie spojrzał niepewnie na mamę. Berenika wzięła od Ludbrook ręcznik dziękując i zaczęła wycierać nim mokrą głowę syna. Chłopiec rozgadał się na całego oczywiście po francusku, relacjonując mamie od nowa cały koncert. Towarzystwo w pokoju zajęło się swoimi sprawami. Emma z Shayalą siedziały na jednej z kanap i rozmawiały o czymś, Jamie był pochłonięty swoim laptopem, a Constance oglądała zdjęcia, które zrobiła podczas koncertu. Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi i wszedł przez nie Jared wciąż z lekko wilgotnymi włosami niosąc w ręku kosmetyczkę i ręcznik.
- Hej wszystkim. – powiedział lekko zachrypniętym głosem.
- Jared! – Charlie krzyknął wesoło spod bluzki, którą właśnie mama zdejmowała mu przez głowę, żeby go lepiej wytrzeć, gdyby nie ta nieszczęsna bluzka już przytulałby się do Jareda w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Siedź spokojnie, bo ci zaraz urwę głowę. – zaśmiała się jego mama.
- Hej, Charlie! I jak koncert ci się podobał? – Jared przysiadł obok Berenki na kanapie odkładając swoje rzeczy na stolik.
- Było fantastycznie! – krzyknął chłopiec zachrypniętym głosem.
- Oj, chyba śpiewałeś razem ze mną piosenki, co? Będzie cię jutro gardełko bolało i słowa nie powiesz.
- To nic! Jared! Ale super jak skoczyłeś w ten tłum! A jak Shannon grał L490 i This is war! I jak poleciały te balony!
- Bardzo się cieszę, że ci się tak podobało. A ty, Berenika, co sądzisz?
- Ja sądzę, że jesteście absolutnie niesamowici. – uśmiechnęła się dziewczyna, a po chwili dodała. – I że mój syn absolutnie przepocił koszulkę i będzie jutro chory, jak stąd wyjdziemy i go przewieje.
Jared wstał z kanapy i podszedł do jednej z walizek, które stały pod ścianą, włożył tam swoją kosmetyczkę i ręcznik i wyjął czystą, białą koszulkę.
- Pewnie będzie trochę za duża, ale jest czysta i sucha. – powiedział podając ją Berenice.
- Nie, nie trzeba…
- Bierz.
- Dzięki. – odpowiedziała z uśmiechem, który powiększył się gdy zobaczyła radość jej syna. – Kiedyś oddam.
Do pokoju weszli Shannon, Tomo i Tim śmiejąc się z czegoś.
- Jedziemy? – zapytała Emma, gdy tylko zobaczyła chłopaków.
- No już, możemy się zbierać. – odpowiedział jej Tomo pakując swoje rzeczy do walizki.
- Hej, Charlie. Mam coś dla ciebie. – Shannon ukucnął obok chłopca podając mu dwie pałeczki perkusyjne.
- Ojeeeej! – czterolatek patrzył na pałeczki z niedowierzaniem i radością i po chwili wziął je, choć ledwo, w lewą rączkę. – Dziękuję!
Charlie przytulił się do Shannona obejmując go za szyję. Mężczyzna wydawał się być lekko zdziwiony, a po chwili na jego twarzy malowała się czysta czułość. Objął chłopca z łatwością.
- Nie ma za co.
- A ode mnie dostaniesz kostkę do gitary, którą uchowałem przed Jaredowymi fankami. – powiedział wesoło Tomo podając mu przez oparcie kanapy mały, niebieski trójkącik.
Charlie był wniebowzięty i nie posiadał się z radości. W garderobie zaczął się ruch gdy muzycy pakowali swoje rzeczy do walizek, zbierając je po całym pokoju. Berenika przebrała Charliemu koszulkę, co nie było łatwe, bo chłopiec nie chciał nawet na chwilę odłożyć pałeczek. T-shirt Jareda oczywiście był na chłopca o wiele za duży i służył mu bardziej jako toga, ale czarnooki malec nie zwracał na to uwagi. Berenika jedynie uśmiechała się słysząc niekończący się szczebiot jej syna. Siedzący obok niej Leto przeciągnął się, aż po pokoju rozniósł się dźwięk strzelających kości.
- Nie ma to jak dobry koncert. Przeszedł bym się na spacer. – powiedział zarzucając na ramiona szarą bluzę z kapturem.
- Możesz nas odprowadzić Jared! Pójdziemy parkiem, albo koło wieży Eiffel’a! Ona tak ładnie świeci w nocy! Co, Jared!? – Charlie patrzył na muzyka z nadzieją.
- Kochanie, nie będziemy się narzucać Jaredowi!
- A z miłą chęcią was odprowadzę. Mam za dużo energii na spanie. A wy lepiej sami nie chodźcie po mieście o tej porze. Tylko będziemy musieli trzymać się bardziej kameralnych uliczek. Co ty na to, Berenika?
- Cóż, jeżeli chcesz z nami iść to cała przyjemność po naszej stronie. – uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna.
- Super, super, super, super!
Berenika ubrała się i pomogła założyć Charliemu kurtkę przeklinając popsuty zamek, Jared narzucił na siebie płaszcz, rzucił do znajomych do zobaczenia, pocałował mamę w policzek i ruszyli w kierunku  tylnego wyjścia. Na zewnątrz przywitało ich bezchmurne usłane gwiazdami niebo i typowo listopadowa temperatura. Berenika trochę martwiła się o swojego synka, czy taki chłód po tym całym koncertowym skakaniu nic mu nie zrobi ale pocieszała ją czapka przykrywająca czarną czuprynę i ciepła kurtka otulająca go. Nieopodal nich, za barierkami odgradzającymi główne wejście i ulicę od tak zwanego zaplecza budynku, stał mały tłum ludzi wesoło rozmawiających i śmiejących się.
- Poczekajcie tu momencik. – rzucił krótko Jared i podszedł do fanów przy akompaniamencie okrzyków radości i zaskoczenia. Berenika i Charlie, zasłonięci przed oczami ludzi na ulicy przez cień rzucany przez budynek areny, czekali parę minut aż wokalista rozdawszy kilka autografów i pozując do zdjęć, wróci do nich żegnany okrzykami nadziei o ponownym spotkaniu. Przez ten czas chłopiec trzymając rękę mamy wesoło śpiewał piosenki Marsów, choć od czasu do czasu przerywała mu nieopanowana chęć ziewnięcia. Berenika spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem dostrzegła że jest niespełna pierwsza.
- Chodźcie, musimy się wymknąć w miarę niezauważenie. – powiedział Jared i chwycił odzianą w rękawiczkę bezwiednie podaną mu przez zmęczonego Charliego rączkę.
Ruszyli więc w stronę bramy wjazdowej dla ciężarówek nic nie mówiąc. Otaczała ich ciemna, bezksiężycowa noc i zwyczajny o tej porze hałas miasta, które nigdy do końca nie zasypia. Gdy w końcu dotarli do bramy, za którą na ich szczęście nie było nikogo z fanów, znaleźli się na niemalże pustym chodniku.
- Kochanie, zimno ci? – zapytała Berenika synka, gdy ruszyli w stronę parku.
- Nie mamuś. Jared, a jak twoja mama ma na imię?
- Constance.
- Ładnie. A twoja dziewczyna?
Jared uśmiechnął się trochę krzywo i spojrzał na chłopca.
- Nie mam dziewczyny.
- To tak jak ja! Znaczy, jest taka Alice u nas w szkole i nawet jest ładna chyba, ale ona jest głupia.
- Kochanie, nie wolno tak mówić!
- No ale ona nie wie, że śnieg to woda i mówi, ze to proszek wróżek, tych co jeżdżą na sankach z Mikołajem w Gwiazdkę. A przecież to oczywiste, że ich pyłek jest złoty! Wszyscy to wiedzą.
Berenika i Jared uśmiechnęli się do siebie słysząc tą wypowiedź zakończoną smacznym ziewnięciem. 
- A Jared, a czy ty masz psa albo kota?
- Mam psa, nazywa się Sky.
- Ale super! Ja zawsze chciałem mieć psa, ale mamusia mówi, że na razie nie mamy gdzie go trzymać i byłby chory jakby był u nas w małym mieszkaniu.
- Na pewno. Psy potrzebują przestrzeni. No i ktoś się musi nimi zajmować. Nasz Sky jest teraz u znajomych, ale niedługo zajmie się nim chyba nasza mama.
- A jak wygląda?
- Sky? Jest cały biały i puchaty jak śniegowa kulka. Tylko jest ciepły.
- To fajnie. Pewnie w śniegu nie możesz go znaleźć.
- U nas w Kalifornii nie ma śniegu, cały rok jest ciepło.
- Ojej! Naprawdę!? – tu przerwało mu ziewnięcie. – A co to jest ta Kalifornia?
- To taki stan w USA. Taki jakby region kraju, w którym mieszkam.
- Aha. – Charlie przetarł jedno oczko rączką ubraną w rękawiczkę i znów ziewnął.
- Chodźcie, usiądziemy na chwilę. – zaproponował Jared gdy doszli do parku.
Skierowali się w stronę ławki. Berenika wzięła Charliego na kolana bo jako jedyny miał krótką kurtkę.
- Jared?
- Tak Charlie?
- A fajnie jest tam w Kalifornii?
- Może kiedyś tam pojedziesz. Jak będziesz grzeczny, wszystko się może stać.
- Mhm. -  chłopiec już praktycznie spał na kolanach mamy.
- Nic dziwnego że zasnął. Jest bardzo późno. A poza tym, wymęczyłeś go dzisiaj. – szepnęła Berenika kilka chwil później, uśmiechając się do Jareda. – Był równie spocony jak Shannon gdy schodził ze sceny.
- Widziałem jak szalał razem z moją mamą pod sceną. – zaśmiał się Amerykanin.
- Ona ma rękę do dzieci, Charlie bardzo ją polubił.
- Tak. W końcu wychowała nas. No i chyba potajemnie marzą jej się wnuki. Ciągle mówi, niby mimochodem – jesteście już starzy, zaraz żadna was nie będzie chciała i takie tam.
Berenika zaśmiała się.
- Chyba jak każda matka, prawda?
- Tak, chyba tak. – powiedział, lekko się zamyśliwszy, po czym po chwili dodał: – Ale twoja mama musi być w siódmym niebie z takim wnukiem.
Uśmiech Bereniki stał się bardziej smutny.
- Cóż, szczerze mówiąc nie jest zachwycona.
Przerwała na chwilę patrząc smutno na buty Charliego. Westchnęła i podniosła wzrok na twarz mężczyzny. Jej oczy napotkały niebieskie tęczówki patrzące na nią bacznie, z ciekawością ale nie natarczywie.
- Mam dwadzieścia lat Jared. – powiedziała cicho.
Zapadło między nimi milczenie. Leto oczywiście zrozumiał, bo kalkulacja nie była trudna. Miała szesnaście lat gdy urodził się Charlie, czyli prawdopodobnie piętnaście gdy zaszła w ciąże. To o wiele mniej niż Constace. Niby tylko dwa lata, ale jak wielka jest różnica między szesnasto- a osiemnastolatką? Ogromna. Przed oczami Jareda pojawiło się wiele wspomnień z jego własnego dzieciństwa, obraz jego młodej mamy, zawsze silnej, ale roniącej łzy bezsilności, gdy myślała że oni tego nie mogą zobaczyć.
- Nie chcę, żebyś… - słowa przychodziły jej z trudem. – Żebyś myślał o mnie źle. Ja… Charlie jest, cóż…
Berenika nigdy nie mówiła tego nikomu z wyjątkiem policji, sądu we Francji i pani Morrison. Ciężko jej było wracać do historii o której wolałaby zapomnieć.
- Berenika, nie musisz mi mówić, jeżeli nie chcesz! – uśmiechnął się do niej delikatnie. – Nie jestem człowiekiem oceniającym innych z domysłów. Może kiedyś mi powiesz. A teraz chodź, ruszmy się, bo jak tak siedzimy to zimno. Daj mi go, ja go poniosę.
Dziewczyna jeszcze chwilę patrzyła na mężczyznę niepewnie ale po chwili przekazała mu śpiącego Charliego . Chłopiec bez oporów przytulił się do Jareda, wciąż  śpiąc opierał policzek na jego ramieniu.  Szli chwilę nic nie mówiąc, ale cisza między nimi nie była niezręczna, bardziej kojąca.
- Gdzie teraz jedziecie?
- Cóż, jutro dajemy tu jeszcze jeden koncert, potem mamy cztery dni na odsapnięcie z czego jeden spędzamy samolocie do Indii. Po Indiach Malezja, Filipiny, Japonia, Chiny, Australia i w okolicach świąt do domu, do Stanów na chwilę odpoczynku. A już w Nowy Rok jesteśmy w Las Vegas.
- A mówisz, że ja dużo pracuję. – powiedziała z podziwem Berenika. – Wy w ogóle śpicie?
- Rzadko kiedy, ale zdarza się. Uprawiamy wampiryzm. Wiesz krew dziewic i te sprawy.
- Zapotrzebowanie spokojnie zaspakajacie tymi wszystkimi fankami, jak mniemam.
- Ha! Zgadłaś! Jednak sława ma swoje plusy.
- Chyba ma też swoje minusy?
Jared zamyślił się na chwilę.
- Tak. Ale mimo wszystko w moim życiu bilans wychodzi dodatni. – uśmiechnął się. – Wiesz, brak prywatności chyba jest najgorszy. W dzisiejszym świecie nie możesz spokojnie kichnąć, żeby następnego dnia nie przeczytać  w gazecie, że jesteś śmiertelnie chory. No i niszczy to każdy związek. To znaczy w dużej mierze. Znam pary, którym to nie przeszkadza w byciu razem. Ale sam jestem przykładem na to, że nie jest łatwo.
- Cóż, ja jako samotna młodociana matka nie będę się o żadnym związku wypowiadać. – na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. – A co z podróżowaniem? Twoja mama mówiła, że ciągle jesteście w trasie.
- Tak. Już z półtora roku praktycznie bez przerwy. Nie jest tak źle. To znaczy, wiesz, jak jest się samym i nikt na ciebie w domu nie czeka to możesz sobie pozwolić na wszystko. Tomo ma gorzej. Ale są dzielni z Vicki. Dają radę. A mnie to zawsze fascynowało. Wiesz,  podróże to moja miłość, muzyka to moje życie i w ten oto sposób łączę to w jedno.
- Szczęściarz z ciebie.
Charlie poruszył się, mruknął coś przez sen i przełożył głowę na drugie ramie Jareda, tak, że Berenika nie widziała już jego twarzy. Leto spojrzał na chłopca i uśmiechnął się.
- Z ciebie też.
- Tak. Charlie jest największym szczęściem, jakie mi się przytrafiło w życiu. I, wiesz, chociaż nie jest nam łatwo, to za nic nie chciałabym tego zamienić.
- Całkowicie cię rozumiem.
- Myślę, że ty też sporo poświęcasz i w pewien sposób to podziwiam. – Berenika powiedziała to cicho, jakby nieśmiało. Jared spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Myślę, że poświęcasz samego siebie dla własnych marzeń. Wiesz, jakoś nie wierze że nie marzy ci się od czasu do czasu zwykły dom z ogródkiem i normalną pracą na cały etat, wolnymi wieczorami i weekendami i brakiem zwariowanych młodocianych fanek.
Leto zaśmiał się cicho.
- Tak. Czasami. Wiesz, gdy dopada mnie jakiś jet lag, albo zwyczajnie nie mam siły do tego wszystkiego… czasem człowiek stara się, naprawdę ciężko pracuje, daje od siebie bardzo dużo, część siebie dokłada do swojej pracy, która często go zmienia, już nie wspomnę o pieniądzach które inwestuje tylko po to, żeby z kimś się czymś podzielić, tak po prostu… i karmią go niewdzięcznością. Zawsze znajdzie się taka grupa ludzi którzy będą chcieli ci wbić szpilę, tak dla zabawy. Ale jest taka grupa, dla której warto to wszystko robić.
- Tak, widziałam ich dzisiaj. Niesamowici. Oddani. I tacy… zjednoczeni. Naprawdę nie wiem jak tego dokonaliście, ale to jest godne podziwu.
- Dzięki. – na ustach Jareda zagościł tym razem bardzo szeroki uśmiech. – Wracając do twojego pytania – jasne, że czasem marzy mi się takie życie szarego człowieka. Ale są to rzadkie chwile. Moje życie nigdy nie było szare, mówiłem ci, jak nas wychowano, w ciągłej podróży, pełnej barw i artystów. Nigdy nie będę żył od ósmej do szesnastej. Nie chcę. Mam wielkie szczęście, że jestem gdzie jestem i robię to co robię. Wiem o tym. I staram się nigdy o tym nie zapominać. Jestem perfekcjonistą i chyba już zaplanowałem swoje życie jako wiecznego włóczęgi. Zresztą, jaka kobieta by to wytrzymała? Chyba żadna. Jasne, że chciałbym mieć miejsce, do którego mógłbym wracać, jak każdy człowiek, taki mój własny ciepły przytułek, bezpieczny. Ale na razie moim domem jest moja muzyka, którą ciągam za sobą po całym świecie. Taki ze mnie trochę ślimak. – puścił do niej perskie oczko wesoło się uśmiechając.
- Rozumiem. Ale mówiąc o kobietach, zapominasz, że są takie. Na przykład dziewczyna Tomo, z tego co mówiłeś.
- Vicki. Oni są już małżeństwem. Pobrali się latem.
- Co do perfekcjonizmu, wiesz, nauczyłam się w życiu, że nawet jak twoje wielkie plany zostaną nagle zmienione przez coś nieoczekiwanego, zamiast się przed tym bronić powinieneś się dać temu lepiej poznać. A może się okazać, że twoje wielkie plany były nic nie warte w porównaniu do tego małego zwrotu akcji, który na początku wydawał się być tragedią, a później stał się sensem twojego życia.
Opuścili już park i szli jedną z głównych ulic Paryża, pustą i skąpaną w pomarańczowym świetle latarni. Na tle budynków majaczyła oświetlona wieża Eiffel’a. W koło panowała względna cisza, której oni nie przerywali. Szli wolnym krokiem, każde rozmyślając nad swoim życiem i sprawami. Nie było między nimi niezręczności, oboje czuli się wyjątkowo dobrze w swoim towarzystwie. W końcu doszli do kamienicy, w której mieszkała Berenika. Wspięli się po cichu na samą górę schodów, tam dziewczyna otworzyła drzwi i wpuściła Amerykanina do mieszkania. Gdy tylko zamknęła za nimi drzwi zaczęła zdejmować buty Charliego, którego Jared wciąż trzymał na rękach, później rozpięła mu kurtkę i delikatnie z niego zdjęła. Leto ruszył w kierunku sypialni chłopca i tam złożył go na łóżku i przykrył kołdrą. Gdy chciał odchodzić malec przebudził się.
- Jared?
- Śpij Charlie. Jesteś w domu, śpij. – Jared odpowiedział mu szeptem i chciał wyjść.
- Nie idź! – chłopiec był kompletnie zaspany, a jego głos całkowicie zachrypnięty nabrał nieco płaczliwą barwę.
- Mam zostać?
- Tak! Zostań tu. Nie chcę spać sam.
- To zawołam twoją mamę.
- Nie idź, Jared.
Leto nie mógł oprzeć się magnetyzmowi czarnych oczu. Westchnął lekko, zdjął z siebie płaszcz, bo zaczęło mu się robić ciepło i przysiadł na łóżku chłopca. Charlie widząc to uśmiechnął się nieprzytomnie i posunął na brzeg, tak żeby zrobić mu miejsce.
- Mamusia, zawsze w poniedziałki i wtorki się ze mną kładzie i mówi mi bajkę.
Jared zaśmiał się cicho. Już wiedział, że Charlie zawładnął nim całym i nie mógł mu powiedzieć nie. Położył się wiec obok chłopca, gdyż łóżko było duże, jak dla normalnej, dorosłej osoby. Jedynie nogi wciąż odziane w buty trzymał  na podłodze.
- Nie pamiętam żadnej bajki. – powiedział po cichu Leto przecierając oczy. – Może być kołysanka?
- Mhm. – Charlie znów zapadł w sen, gdy tylko Jared położył się koło niego. Widząc to mężczyzna spróbował delikatnie wstać, ale gdy tylko usiadł usłyszał za swoimi plecami „Nie idź!” i poczuł jak malutka rączka łapie go za jego własną. Wrócił więc do swojej półleżącej pozycji. Zaczął nucić jakąś nikomu nieznaną melodię, skupiając swój wzrok na podłużnej plamie światła padającej z salonu przez uchylone drzwi.

Berenika odłożyła ciuchy syna na miejsce i sama się rozebrała, gdyż w mieszkaniu było bardzo ciepło. Słyszała, że Charlie się obudził, więc postanowiła nie wchodzić do jego pokoju, żeby nie rozbudził się bardziej. Liczyła na Jareda i wiedziała, że jak tylko mężczyzna usiądzie obok niego, chłopiec od razu zaśnie. Skierowała więc swoje kroki do toalety, żeby się szybko choć trochę odświeżyć. Gdy wyszła po chwili, Jareda wciąż nie było widać w salonie, ale Berenika była pewna, że nie wyszedłby bez pożegnania. Poszła więc do sypialni synka. Zobaczyła tam śpiącego czarnowłosego chłopca, który z pełną ufnością wtulał się w mężczyznę, który usnął obok niego w półleżącej pozycji, z nogami na ziemi. Berenika uśmiechnęła się na ten widok, przyniosła z salonu koc i przykryła nim śpiącego wokalistę po czym udała się do swojej sypialni. 

_____
*są sprzeczne wersje co do tego, jak powinno się to pisać. Ja postanowiłam jednak spolszczyć.

I oto jest! Koncert! Pod numerem 007. :)  Mam nadzieje, że wam się spodoba. Sama nie byłam nigdy na koncercie Marsów (shame on me), bo za każdym razem coś się nie udawało, coś nie wypalało. -.-' Mam jednak nadzieję, że ten opis jest w miare bliski rzeczywistości :) Czytajcie i komentujcie.

xx

piątek, 13 września 2013

006.

- Charlie, nie ciągnij mnie tak! – zaśmiała się Berenika.
- Mamuś, bo się spóźnimy!
- Nie spóźnimy się kochanie, do koncertu jeszcze jest dobrze ponad dwie i pół godziny.
Przebijali się przez jeszcze dość rzadki tłum podnieconych głosów pod Stade de France w kierunku tylnego wejścia. Im bliżej niego byli tym tłum powoli rzedł, co niezmiernie cieszyło Berenikę. W końcu dotarli do odgrodzonego barierkami wejścia i dziewczyna pokazała stojącemu tam ochroniarzowi otrzymaną od Jareda plakietkę. Na podejrzliwe spojrzenie jedynie nieśmiało się uśmiechnęła. Ochroniarz wpuścił ich do środka. Za drzwiami, w pustym, przestronnym korytarzu stał jedynie młody chłopak o latynowskiej urodzie nucąc coś pod nosem. Na ich widok promieniście się uśmiechnął i do nich podszedł.
- Berenika i Charlie jak mniemam? – wyciągnął rękę do dziewczyny, która pokiwała głową. – Jestem Braxton. Mam was zaprowadzić do wielkiego brata.
Po tym wesołym wstępie kiwnął na nich i ruszyli korytarzem w głąb budynku. Charlie prawie biegł i skakał z ekscytacji, wciąż wesoło się uśmiechając, a ograniczała go jedynie ręka mamy, którą grzecznie trzymał.
- Miło was poznać. Może uda wam się zdążyć na kawałek krótkiej próby przed koncertowej. – przeszli przez podwójne drzwi i znaleźli się w innym korytarzu, węższym, krótszym i lekko zatłoczonym. Pomiędzy pomieszczeniami przylegającymi do korytarza biegali wciąż jacyś ludzie, z głośnikami, mikrofonami, aparatami, instrumentami, ciuchami i wieloma innymi rzeczami. W ich rozmowach dominował język angielski. Praktycznie nikt nie zwrócił na nich uwagi, wszyscy byli zbyt zajęci.
- Chodźcie, tędy. Zaprowadzę was na scenę. – przeszli korytarzem do końca i wspięli się po schodach na piętro, stamtąd kierowali się strzałkami z napisem „scena”.
- Oj chyba już po próbie. – powiedział Braxton nasłuchując.
Minęli kolejne otwarte na oścież podwójne drzwi i znaleźli się w przedsionku sceny, ciemnym pomieszczeniu pełnym sprzętu wszelkiego rodzaju, który od sceny odgrodzony był rozsuniętymi, ciężkimi, czarnymi kotarami.
- No i jesteśmy. – powiedział Braxton z uśmiechem. – Ja muszę wracać do garderoby. Miłej zabawy i do zobaczenia.
Berenika i jej syn wyjrzeli na scenę. Zobaczyli tam Jareda w towarzystwie trzech kobiet i trzech mężczyzn. Jedna z kobiet była młodziutka i bardzo szczupła, druga wydawała się jeszcze młodsza, ale była lepiej zbudowana, a trzecią była niziutka kobieta, z długimi siwymi włosami i prostą grzywką. Koło Jareda stał niski mężczyzna, bardzo dobrze zbudowany, z kilkudniowym zarostem na twarzy, inny, z długimi, czarnymi włosami związanymi w koński ogon. Trzeci z nich był to dość niski, młody chłopak z burzą loczków na głowie w ciemnych okularach na nosie. Rozmawiali swobodnie lekko się śmiejąc. Zanim Berenika zdążyła zareagować, poczuła jak rączka jej syna wyślizguje się z jej własnej.
- Jared! – Charlie mknął z prędkością światła przez scenę z wesołym okrzykiem w kierunku grupki ludzi i po chwili, gdy wszystkie głowy odwróciły się w jego kierunku, malec już przypadł do wokalisty i z właściwym sobie entuzjazmem i uśmiechem przytulił się do niego.
- Hej, Charlie! – zaśmiał się wciąż lekko zaskoczony mężczyzna.
Po chwili podniósł chłopca na ręce pozwalając mu się przytulić. Sam uśmiechnął się ciepło, i odnalazł wzrokiem Berenikę, która nieśmiało się uśmiechnęła i bezgłośnie powiedziała „przepraszam”.
- Bo mnie udusisz! – zaśmiał się Jared, na co Charlie odsunął się od niego i z szerokim uśmiechem na twarzy powiedział:
- Nie uduszę! Nie mam tyle siły!
- No nie wiem, nie wiem. – mężczyzna teatralnie się skrzywił i masował sobie niby obolałą szyję.
Berenika powoli zmierzała w ich kierunku. Zauważyła, że towarzystwo Jareda wydaje się być co najmniej bardzo zdziwione reakcją chłopca i ich krótką rozmową.
- Poznajcie się, proszę. – Powiedział w końcu Jared. – To jest Berenika i jej syn, Charlie. A to moja mama, moje asystentki Emma i Shayla. A to mój brat Shannon i nasz gitarzysta – Tomo. A to Jamie, zajmuje się dźwiękiem. – przedstawiał wszystkich po kolei.
Reakcje były różne, ale wszyscy raczej słali lekkie, jakby nieśmiałe uśmiechy do siebie nawzajem.
- Shannon! Grasz na perkusji! – krzyknął Charlie, a Berenika skrzywiła się w środku, myśląc, że będzie musiała pogadać z synem o tym zwracaniu się do wszystkich na ty. – A Tomo na gitarze!
- Brawo! – uśmiechnął się do chłopca wesoło mężczyzna z czarną, długą kitką. – Widzę, że jesteś naszym wielkim fanem.
- Tak! – odpowiedział mu gorliwie kiwając głową.
- A grasz na jakimś instrumencie? – zapytał mężczyzna z zarostem bardzo niskim i głębokim głosem.
- Niestety nie.
- To chodź, pokaże ci perkusję, może oszalejesz na jej punkcie tak samo jak ja. – uśmiechnął się do niego szeroko.
Charlie spojrzał pytająco na mamę, a gdy ta lekko się uśmiechnęła, postawiony przez Jareda na podłogę złapał rękę Shannona i oddalili się obaj na drugi koniec sceny.
- Wyglądasz okropnie. – powiedział krótko Jared patrząc na Berenikę.
- Ty wcale nie lepiej, dzięki. – odpowiedzała mu z zawadiackim uśmiechem.
Entuzjazm Charliego udzielił się i jej na tyle, że zwykła nieśmiałość i nieufność potrafiła zamienić na uśmiech. Zresztą, lekko zdziwiona sama zauważyła, że w obecności Amerykanina czuje się dość swobodne. Może to po prostu ta osławiona otwartość jego narodu tak odmienna od powierzchownej szorstkości francuzów.
- Ja idę do siebie, sprawdzić wszystko jeszcze raz. – powiedział chłopak zwany Jamiem i oddalił się.
- A my powinnyśmy zająć się tym planem wywiadów. – zwróciła się Emma do Shaylaii po czym obie zniknęły za drzwiami prowadzącymi za scenę.
Po chwili rozległy się głośne rytmiczne dźwięki perkusji. To Shannon trzymając na kolanach Charliego wybijał jakiś skoczny rytm.
- Cholera. – powiedziała Berenika widząc pełen fascynacji wzrok chłopca, a gdy pozostała trójka spojrzała na nią pytająco powiedziała – Chyba było złym pomysłem pokazywać Charliemu tak głośny instrument. Jakaś Harfa była by o wiele bezpieczniejsza.
- Nic mi nie mów! Shannon tłukł jako chłopiec czym się dało w co się dało, żeby to tylko wydało jakiś dźwięk. Ilość potłuczonych szklanek i talerzy jest nie do opisania. – zaśmiała się mama Jareda.
- Wygląda na to, że czeka cię ciężki czas. – zaśmiał się Jared, gdy usłyszeli poprzedni rytm w o wiele wolniejszym tempie, ale równie poprawny, wygrywany przez Charliego, który wysunąwszy nieco język z pełnym skupieniem i lekką pomocą Shannona uderzał w poszczególne elementy perkusji.
- Niesamowite. – zmarszczył brwi Tomo przyglądając się chłopcu. – On naprawdę na niczym nie gra? Bo ten rytm jest bezbłędny!
- Tak. Wygląda na to, że Charlie ma wrodzony talent.  – zauważył Jared.
Podobnie zaszokowaną minę miał Shannon, który od dłuższej chwili nie pomagał chłopcu i jedynie patrzył sponad jego głowy na jego ruchy.
Berenika w środku aż się skurczyła. Chciałaby mu oczywiście pomóc rozwinąć ten talent, ale skąd wziąć na to pieniądze.
W końcu Charlie przerwał wybijanie rytmu i z zachwyceniem wymalowanym na twarzy spojrzał na Shannona a ten szeroko się uśmiechnął i coś do niego powiedział, na co malec się zaśmiał.
- Hej, Charlie! – Krzyknął Tomo. – A może chciałbyś spróbować zagrać na gitarze?
Chłopiec szeroko się uśmiechnął i razem z Shannonem zbliżyli się do stojaka pełnego różnych gitar. Podszedł do nich Tomo.
- Wybieraj.  – powiedział czarnowłosy wskazując na stojak.
Charlie wskazał palcem na białą gitarę.
- O bracie! To gitara samego Maestro Jareda! Musisz się go zapytać czy ci jej użyczy.
- Śmiało. – powiedział na to młodszy z braci uśmiechając się do chłopca.
I po chwili po sali rozniosły się nie tak doniosłe już dźwięki gitary.
- Eh, nie ma to jak utalentowani synowie. Urwanie głowy z nimi gdy są mali, jako nastolatkowie to chodzące magnesy problemów i ucieczki ze szkoły, a gdy dorosną nie można się doczekać od nich telefonu bo cały czas są w trasie. – powiedziała Constace, patrząc wymownie na Jareda.
Ten zrobił płaczliwą minę sześciolatka słysząc te słowa, a jego ogromne okrągłe oczy nadały jej tylko większej mocy.
- Ale żadne inne dzieci cię tak nie zrozumieją, nie kochają i nie są ta wspaniałe. No i nie przynoszą ci takiej ogromnej dumy. – dodała Amerykanka ciepło się uśmiechając.
- Dzięki mamo. – również na twarzy młodszego z braci pojawił się uśmiech, jakiego jeszcze Berenika nie widziała.
- Auć. To boli. – Charlie próbował właśnie grać na gitarze tak jak pokazywał mu Tomo.
- Bo masz malutkie i mięciutkie paluszki. – zauważyła Constance. – Powinieneś spróbować ukulele zamiast gitary elektrycznej.
- Wolę perkusję. Shannon, pogramy jeszcze? Proszę! – nawet gdyby starszy z braci chciał odmówić dziecięca magia czarnych oczu Charliego z pewnością by nim owładnęła.
- Jasne! Chodź. – z szerokim uśmiechem odpowiedział mu mężczyzna, chłopiec złapał go za rękę i obaj ruszyli w stronę perkusji.
Tomo odłożył gitarę na miejsce.
- No trudno. Jednak Shannon ma lepsze argumenty w ręku. Przepraszam na moment. – wyszedł odebrać dzwoniący telefon.
- Rozumiem, że jutro rano masz wolne? – Jared zwrócił się do Bereniki.
- Tak. Na szczęście. Mam nadzieję zabrać gdzieś Charliego jak tylko dobudzę go rano.
Znów rozległy się dźwięki perkusji.
- Sama powinnaś w końcu odpocząć. – powiedział Amerykanin.
- Dam radę. Wole z nim spędzić ten dzień niż cały przespać. Akurat w poniedziałek mogę mu zrobić wolne w szkole, nie ma podobno nic ważnego.
- Aż tak dużo pracujesz? – zapytała tym razem Constace.
- Cóż. Pięć dni w tygodniu pracuje w restauracji jako kucharz po osiem godzin. A od środy do niedzieli od osiemnastej do wczesnych godzin porannych w klubie na barze.
- Mój boże, to strasznie dużo. A co z Charliem? Rozumiem, że siedzi z tatą popołudniami, ale przedszkola są czynne chyba dość krótko?
Constance nie widziała piorunującego wzroku Jareda ale nie zauważyła go też Berenika, która wydawała się zawstydzona i zmieszana.
- Nie, Charlie nie siedzi z tatą. – powiedziała dziewczyna wbijając wzrok w podłogę. Ostatnie słowo wydawało się brzmieć dziwnie w jej ustach. – On chodzi do podstawówki, właściwie teraz jest z sześciolatkami w drugiej klasie. A wieczorami i w nocy opiekuje się nim pani Morrison, moja dawna sąsiadka.
Constance wyraźnie zrozumiała, że tata Charliego to dłuższa historia i nie była pewna czy wypada drążyć ten temat. Już otwierała usta żeby coś powiedzieć, może przeprosić, gdy odezwał się Jared.
- Może powinniście wybrać się do Disneylandu? Wiesz, w sumie w hotelu w którym jest cała moja załoga dostaliśmy darmowe wejściówki, na pewno w poniedziałek się tam nie wybierzemy. Jeżeli chcesz…
- Nie, nie dzięki. – Berenika podniosła na niego oczy lekko się uśmiechając, wciąż wydawała się być speszona. – Planowałam raczej zoo, jeżeli pogoda pozwoli. Jeżeli nie, cóż może Luwr. Charlie bardzo lubi oglądać wystawy. Poza tym, Disneyland jest dość daleko i tak na ostatnią chwilę nie mielibyśmy jak tam dotrzeć.
- Rozumiem. A pogoda ma być jutro dość ładna z tego co słyszałem.
Podeszła do nich Emma, mówiąc:
- Jared, musicie się zbierać, czekają na was Meets&Greets.
- Nie wiedziałem nawet, że już ta godzina. – odpowiedział jej brunet spoglądając na zegarek. Odwrócił się twarzą do perkusji, na której Charlie wygrywał jakiś rytm i gwizdną na palcach. Shannon spojrzał na niego wciąż się uśmiechając, a ten tylko pokazał palcem na swój nadgarstek. Jego brat od razu zrozumiał i powiedział coś Charliemu. Chłopiec przestał grać, odłożył pałeczki i wesoło rozmawiając z Shannonem podszedł do ich małej grupki.
- My musimy wziąć się do pracy. Czujcie się jak u siebie, być może zobaczymy się przed samym koncertem. Jeśli nie – miłej zabawy i do zobaczenia po koncercie. – powiedział Jared po czym razem z Emmą i Shannonem, który przybił Charliemu piątkę, ruszyli w kierunku wyjścia ze sceny.
- Mamuś! Ale super! Słyszałaś jak grałem?
- Bardzo dobrze słyszałam. Całkiem nieźle ci szło. – odpowiedziała Berenika gładząc go po rozwichrzonej czuprynie.
- Shannon mówi, że grałem jak zawodowiec! Super! Powiedział, że jak kiedyś będę duży to odda mi swoją perkusję!
- O. jej! Naprawdę? – dziewczyna zaniepokoiła się na samą myśl o perkusji w ich małym mieszkanku.
- No! Super, nie?
- Yhm, super, super.
- Proszę pani, pani jest mamą Jareda i Shannona, prawda? – chłopiec zwrócił się do Constace.
- Tak Charlie.
- A ile Shannon miał lat jak zaczął grać?
- Cóż, od kiedy tylko mógł ruszać rączkami jako mały bobas cieszyło go wszystko co wydawało dźwięk. Ale jakoś w twoim wieku zaczął grać na zestawie bębenków naszych sąsiadów.
- Super! Słyszałaś mamuś!? Jeszcze mogę zostać takim dobrym perkusistą jak Shannon! I też będę grał na koncertach! – nagle jego radosna mina zrzedła, po chwili ściągnął brwi jakby nad czymś się zastanawiał i w końcu posmutniał całkiem i wtulił się w mamę.
- Co się stało kochanie? – to pytanie zadała Constace uważnie obserwując festiwal min chłopca.
- Bo ja nie mam braciszka. A Shannon ma. I ja nie będę mógł mieć zespołu. – mówiąc to był wtulony w mamine biodro, rączkami obejmując ją za udo.
- Oh, Charlie. Po pierwsze to skąd wiesz, że jeszcze kiedyś nie będziesz miał braciszka, albo siostrzyczki. A po drugie nawet jeżeli nie będziesz miał to pewnie znajdziesz przyjaciół, z którymi założysz zespół, tak jak Tomo. – Charlie spoglądał na Constance jednym okiem, połowę twarzy przyciskając do biodra Bereniki. Po tych słowach zamyślił się wciąż intensywnie wpatrując się w panią Leto po czym uśmiechnął się radośnie.
- Racja! – odsunął się od mamy i uśmiechnął do niej.
Berenika odwzajemniła uśmiech i złapała wyciągniętą do niej rączkę syna.
- To co chcielibyście robić? Jest jeszcze godzina do koncertu. Co powiecie na backstage i garderobę chłopaków? Mają tam podobno super pyszne owoce! – Constance puściła konspiracyjne oczko do Charliego. – Chodźcie.
Ruszyli razem z mamą Leto na backstage.
- A możemy tam wchodzić? – zapytał Charlie gdy już byli dość blisko pokoju, na którego drzwiach widniał napis „Garderoba: Mars”.
- Hej, jasne że możemy. W końcu jesteśmy VIP’ami. – uśmiechnęła się do niego Constace.
- Co to jest VIP? – zapytał jej chłopiec.
- Skrót od „Bardzo ważna osobistość”. Wchodźcie.
Weszli do sporych rozmiarów pokoju, w którym znajdowało się kilka wieszaków na ubrania, jakieś walizki przepełnione różnymi rzeczami, a nawet głośniki, jeden duży keyboard i kilka gitar. Nie zabrakło tam także luster i stolików zastawionych głównie komputerami. Pod jedną ze ścian stał stół zastawiony przeróżnymi napojami i przekąskami, na które składały się głównie warzywa i owoce. Na środku pomieszczenia stały trzy dość duże kanapy. Na jednej z nich siedziało dwóch mężczyzn rozmawiając ze sobą. Jednym z nich był Braxton, drugi przedstawił się jako Tim. Jednak ten ostatni chwilę później ulotnił się mówiąc, że musi dotlenić potworka w płucach przed koncertem. Braxton zaproponował Charliemu, że pokaże mu jak się gra na ukulele („Patrz mamuś! Mała, śmieszna gitarka dla dzieci!”), wiec siedzieli na jednej z kanap i wesoło rozmawiając próbowali razem coś stworzyć.
- Jest niesamowicie błyskotliwy i inteligentny. – powiedziała Constance siedząc na kanapie po przeciwnej stronie razem z Bereniką. Chłopiec wraz z Olitą pochłonięci byli instrumentem, a na dodatek siedzieli dość daleko, więc nie mogli słyszeć ich cichych słów.
- Tak. I z pewnością uzdolniony. – odpowiedziała dziewczyna patrząc na syna.
- Martwisz się, że nie będziesz w stanie mu pomóc z talentem, prawda? – na te słowa dziewczyna zaskoczona wyprostowała się i spojrzała w zielone oczy swojej rozmówczyni, które badawczo jej się przyglądały.
- Ja… - przerwała na chwilę spuszczając wzrok, po czym westchnęła i poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. – Nie stać mnie na dodatkowe lekcje dla niego. Chociażbym nie wiem co robiła i ile zmian wzięła – nie dam rady. Paryż jest drogi. Chyba musiałabym… - ale urwała, przymykając oczy jakby odganiając złe wspomnienia.
Po chwili ciszy, która między nimi zapadła w końcu odezwała się jakby bardziej martwym głosem.
- Przepraszam. Nie chcę się żalić. Daję radę. Jest w porządku. Chciałabym mu pomóc, ale robię ile się da.
- Nawet więcej. – powiedziała Constance delikatnie się uśmiechając. – Moim zdaniem jesteś naprawdę dzielna, że sama dajesz radę. A wiem, uwierz mi, naprawdę wiem jak ciężko samemu wychowywać dziecko.
- Tak, wiem, Jared wspominał, że… - ale znów, jakby speszona śmiałością swoich słów urwała.
- Że wychowywałam ich sama? - starsza kobieta nie wydawała się być urażona, jedynie uśmiechnęła się trochę smutno. – Tak. Ale po pierwsze, to były inne czasy, po drugie to był mój kraj. No i miałam wsparcie rodziców. A ty zdaje się nie jesteś stąd.
- Ja… cóż. Moi rodzice jak najbardziej chcieli by mi pomóc, ale sami nie mają lekko. Od kiedy Charlie się urodził w Polsce byliśmy tylko raz, na samym początku.
- Patrz mamuś! –przerwał im krzyk uradowanego Charliego.
Po tych słowach z pełną skupienia miną wybrzdąkał na ukulele bardzo powoli i starannie jakąś powolną melodie.
- Ślicznie. Jestem z ciebie dumna kochanie! – powiedziała do niego mama gdy skończył a Constace biła mu brawo. – A paluszki cię już nie bolą?
- Nie, bo tu są inne sznurki.
- To są struny, Charlie! – zaśmiał się Braxton,  którego serce już chyba zostało owładnięte magnetyzmem czarnych oczu.
- Naucz mnie dalej Braxton! – zawołał wesoło chłopiec i obaj znów powrócili do gry.
- Pani na stałe mieszka w Paryżu? – zapytała Berenika Constance.
- Po pierwsze nie pani, tylko Constance. – uśmiechnęła się do niej ciepło. – Po drugie, od jakiegoś roku. Ale nie planuje tu zostać na stałe. Po prostu od kiedy moi chłopcy wyjechali w trasę i praktycznie nigdy nie wracają do Stanów, nie chce mi się samej siedzieć w Californii. Tu po pierwsze mam więcej znajomych i przyjaciół, a po drugie w Europie łatwiej ich złapać. Poza tym, zawsze lubiłam Francję. I od młodości skrycie marzyłam żeby zamieszkać w Paryżu choć na trochę.
- Yhm, Paryż jest piękny. Ma swój specyficzny klimat. Ja w sumie nigdy wcześniej nie myślałam, że kiedykolwiek tu zamieszkam . Ale nie narzekam. Mogłam trafić gorzej.
- Przypadek?
- Ogromny. No i szczerze mówiąc trochę wybór. A trochę konieczność. – powiedziała smutno się uśmiechając. Już otwierała usta, żeby mówić dalej gdy drzwi otworzyły się i weszli przez nie bracia Leto, Tomo i Emma.
- O! A kto to się zakradł do naszej spiżarni! – zawołał Tomo patrząc na Charliego, który z ogromnym uśmiechem na buzi wciąż trzymał ukulele siedząc koło Braxtona. – I co? Jak ci idzie, bo widzę, że lepiej niż na gitarze Jareda!
- Bo Braxton ma taką gitarkę specjalnie dla dzieci jakiej Jared nie ma! – zawołał maluch.
- Bo Braxton to sam jeszcze dzieciak. – powiedział Shannon zawadiacko się uśmiechając i sadowiąc koło chłopca.
- A ja umiem już na niej grać tak troszkę! – zawołał wesoło czterolatek.
- O! No to pokazuj, słuchamy. – Tomo i Emma zajęli wolną kanapę, a Jared usiadł koło mamy.
Charlie wystawiwszy koniuszek języka zaczął brzdąkać powoli na ukulele jakąś melodię.
- Brawoooo! – krzyknął entuzjastycznie Tomo, gdy chłopiec skończył.
Wszyscy oczywiście przyłączyli się do wiwatów i radosnych okrzyków, a z buzi Charliego nie schodził uśmiech. Po chwili Tomo pogrążył się w rozmowie z Emmą, Shannon i Braxton uczyli chłopca nowych melodii. Jared zwrócił się do Bereniki.
- Dobra, wam proponuję iść już na scenę, tam z boku będziecie mogli oglądać koncert. Pomyśleliśmy, że Charlie wolałby stronę sceny przy perkusji Shannona, ale jeżeli wolicie, możecie zostać po stronie od wejścia. Mamo, tobie radzę się ewakuować właśnie tam od strony twojego pierworodnego bo z tej strony będą stali ci z Goldenami, a tam spokojnie z Emmą będziecie wszystkiego pilnować.
- Ok, zresztą ja i tak się wybieram do fosy. – powiedziała Constance wskazując na aparat leżący na stoliku niedaleko nich.
- Tylko bądź ostrożna, ok?
- Sam bądź ostrożny! I nie zachowuj się jak ostatni wariat!
- Ja się nie zachowuję jak wariat! – zaśmiał się Jared. – Zachowuję się jak zawsze, czyli jak twój najukochańszy syn!
Zanim Constace zdążyła cokolwiek odpowiedzieć z kanapy naprzeciwka doleciał do nich głos Shannona.
- Chciałbyś, patyku!
- Chyba ty, niedźwiedziu! – odgryzł mu się młodszy z braci. – Mnie mamusia kocha, nie to co ciebie, wyrodny.
- Mnie bardziej! – Shannon oderwał się od ukulele, zresztą podobnie jak Charlie i Braxton którzy słuchali tej wymiany zdań. – Ty jesteś ten niekochany przypadek!
- Sam jesteś przypadek, ale psychiczny!
- Jak dzieci. – westchnęła cicho Constance, jednak została całkowicie zignorowana.
- Owszem, mam wspaniałą inteligencję. I właśnie dlatego mama kocha mnie bardziej niż ciebie. – Shannon wstał i ruszył w kierunku mamy, Jared również się podniósł.
- Chyba wspaniale niską inteligencję, chciałeś powiedzieć. I właśnie dlatego mama kocha bardziej mnie, a ty jesteś tylko od wynoszenia śmieci!
- Co ty powiedziałeś, patyku?!
- To co słyszałeś, kłapouchy!
- Ooo nie! Teraz przegiąłeś! Dostanie ci się. Oj, dostanie!
Stali już twarzą w twarz patrząc sobie w oczy i chodząc w kółko jak dwa koguty. Jared był trochę wyższy od Shannona, ale za to o wiele szczuplejszy. Constance patrzyła na to kręcąc głową z pobłażaniem ale lekko się uśmiechała, Emma, Tomo i Braxton wyraźnie się uśmiechali i czekali na rozwój wydarzeń. Berenika wiedziała, że żartują więc też jedynie się uśmiechała. Za to Charlie miał zmarszczone brwi i patrzył na nich z lekkim niepokojem, ale nic nie mówił.
- No dawaj klucho! – zawołał Jared. – Chyba, że pójdziesz do mamy, ale ona i tak kocha mnie bardziej niż ciebie więc na nic ci to!
- Ja ci dam za tą kluchę, szprycho!
I zaczęli się siłować, łaskotać, przepychać, śmiać, pokrzykiwać i sapać. Tomo zaczął skandować imię Shannona, Braxton kibicował Jaredowi. W końcu Shannon powalił Jareda na podłogę i tam go zostawiając sam szybko usiadł koło Constance i przytulił się do niej jak małe dziecko wytykając język do brata. Jared spojrzał na niego z podłogi, ale nie podniósł się jedynie leżał szybko oddychając. Wtedy Charlie odłożył ukulele, wstał z kanapy i podszedł do niego i podał mu rękę.
- Nie martw się Jared. Jak chcesz to moja mamusia cię pokocha.
Po tych słowach zrobiło się ciszej. Uśmiechy zmieniły się i stały się trochę bardziej czułe. Jared wciąż leżał na podłodze, a na jego twarzy malowało się coś pomiędzy czułością, zmieszaniem i zdziwieniem. Podobnie wyglądała twarz Bereniki, tyle że ona na dodatek oblała się rumieńcem i nie wiedziała gdzie oczy podziać. W końcu Jared otrząsnął się i przynajmniej pozornie korzystając z pomocy Charliego wstał.

- Chyba czas żebyśmy poszli za scenę. – powiedziała Constace wstając i biorąc aparat. Berenika i Charlie poszli razem z nią na wyznaczone miejsce. 

***
Och wiem, jestem straszna! Bo wszyscy chcieli koncert, a ja wciaż go wam nie dałam. Przykro mi, uznałam, że ten fragment jest już dość długi, a sam koncert nadaje się na osobny. Wybaczcie, mam nadzieje, że mimo to nie połkniecie mnie żywcem. Z góry przepraszam za błędy! Wiem, że często pojawiają się literówki choć staram się je wyłapać, czasem sam Word robi mi figle... No nic, zostawiam to w waszych rękach. Liczę na wyczerpujące komentarze. :)
Enjoy!

xx