Obudził go dźwięk
otwieranych drzwi. Otworzył nieprzytomne oczy, nie do końca wiedząc gdzie
właściwie się znajduje, jednak wspomnienia szybko powróciły na widok siwego,
wysokiego lekarza, który wszedł do sali. Była siódma rano. Za oknem wciąż
ciemno, Berenika leżała na swoim łóżku bez zmian. To była długa noc. Odebrał
wieczorem kilka telefonów od mamy, Shannona, Emmy nawet od Tomo. Do drugiej
siedział na krześle bądź krążył od okna do drzwi, w oczekiwaniu. Przestawiał
krzesło, każda pozycja wydawała mu się zła, nieodpowiednia. Niewygodna. W końcu
ustawił je przy szafce na wysokości zagłówka łóżka. Oparł się łokciem o biały blat i
patrząc na bladą, nieruchomą twarz pozwalał myślom błądzić. W końcu, pewnie
gdzieś nad ranem, musiał usnąć z głową opartą na ramieniu. Gdy tylko otworzył
oczy, przywitał go jego kilkuletni przyjaciel, który towarzyszył mu niezmiennie
– silny ból pleców. Ale zapomniał o nim natychmiast gdy zobaczył lekarza.
Poderwał się na nogi.
- Jakieś wieści? –
zapytał natychmiast.
Mężczyzna spojrzał na
niego uważnie i jakby oceniająco znad swoich okularów-połówek. Po chwili
odezwał się spokojnym, przesyconym francuskim akcentem głosem.
- Właśnie przyszedł
komplet badań – urwał, na chwilę nie spuszczając z Jareda badawczego
spojrzenia. – Powiem krótko. Pańska przyjaciółka jest zwyczajnie odwodniona,
niedożywiona. Awitaminoza, niedobór mikro i makro elementów. Niemalże anemia.
Słowem - wycieńczona.
Jared zamknął na
moment oczy i wypuścił wstrzymane powietrze, po czym przetarł twarz dłońmi.
- Co dalej z nią będzie?
Co mogę zrobić? – zapytał.
Lekarz westchnął.
- Cóż. My ze swojej
strony podamy jej niezbędne kroplówki – spojrzał tym samym zamyślonym wzrokiem
na twarz Bereniki. – A pan może jedynie dopilnować, żeby zaczęła jeść. Mamy
wrażenie, że głoduje, choć lekarz, który był przy zdarzeniu, mówił o dość
znośnych warunkach życia. Podobno jej syn wcale nie wygląda tak tragicznie jak
ona, wręcz przeciwnie, wydaje się być zdrowy, zadbany i szczęśliwy.
- Cóż. Podejrzewam,
że odsuwała sobie od ust, żeby jemu nie brakowało – powiedział cicho Leto
spuszczając wzrok.
Lekarz milczał,
zapatrzony wciąż na śpiącą postać. Po chwili wyprostował się i spojrzał znów na
muzyka.
- Powinna się
niedługo obudzić. Potrzebuje spokoju i opieki oraz dobrego, pożywnego jedzenia
i powinna dojść do siebie. I musi spać. Jej stan wskazuje na naprawdę skrajne
wycieńczenie. O pracy fizycznej nie ma mowy przez najbliższy miesiąc. Przez
pierwszy tydzień po przebudzeniu i tak będzie bardzo słaba. Więc spokój i
wypoczynek oraz regularne, zdrowe posiłki.
- Jasne – przytaknął
Jared.
- Teraz poczekamy aż
się wybudzi, podamy kilka kroplówek.
Jeżeli nie obudzi się w ciągu trzech godzin sami ją wybudzimy.
- Rozumiem.
Lekarz kiwnął głową i
odwrócił się na pięcie, kierując w stronę drzwi. Zatrzymał się przy samym
wyjściu i obrócił, patrząc znów badawczo na twarz Jareda.
- Gdy pojawi się tu
jej syn, jak mniemam z pana matką, chciałbym go zbadać.
- Oczywiście – Leto
był zaskoczony.
Lekarz wyszedł,
zamykając cicho drzwi. Jared przetarł twarz dłońmi. Wyprostował plecy i
ściągnął kilka razy łopatki, po czym usiadł z powrotem na swoim krześle.
- Oj Berenika –
szepnął, patrząc na twarz dziewczyny. – Coś ty narobiła.
Nie dane mu było
długo siedzieć w otaczającej ciszy, najpierw pojawiła się w sali pielęgniarka,
która podłączyła Berenice kroplówkę, poprawiła poduszkę i krzątała się jeszcze
chwilę po czym wyszła. Został sam na kolejne pół godziny, które spędził
drepcząc po pokoju, wyginając plecy w najróżniejszych pozycjach, żeby ból
trochę zelżał. Gdy w końcu usiadł, przesuwając krzesło do połowy długości łózka
i spojrzał na twarz dziewczyny zauważył, że jej oczy, wciąż okryte powiekami
poruszyły się. Po chwili powieki bardzo leciutko uchyliły się, podobnie jak
wargi. Uśmiechnął się szeroko. Berenika mrugała delikatnie, ledwie
dostrzegalnie. Jej brwi ściągnęły się lekko. Po chwili znów zamknęła oczy ale
tylko po to by kilkadziesiąt sekund później znów otworzyć je tym razem odrobinę
szerzej. Znów zaczęła mrugać i chwilę zajęło jej otworzenie ich całkiem i przetoczenie
przymrużonym nieprzytomnym wzrokiem po suficie i części sali, którą widziała
nie ruszając głową.
- Hej, Berenika –
Jared bał się wydać dźwięk, który byłby głośniejszy od szeptu.
Chyba nie usłyszała.
Patrzyła już całkiem przytomna w sufit, otwartymi oczami, zdawała się go nie
zauważać. Jej dłoń zacisnęła się w pięć na materiale kołdry.
- Berenika – tym
razem odezwał się głośniej.
Zareagowała
natychmiast. Spojrzała na niego… z tym samym strachem, gdy spojrzała na niego,
gdy próbował jej dotknąć w restauracji. Tylko o wiele, wiele większym. Zabolało
go coś w środku, coś się ścisnęło. Była przerażona. Chciał uciec. Widział to,
jej blada twarz nie maskowała niczego. Patrzyła na niego tym wzrokiem przez
chwilę, a on się nie odzywał, nie wiedział co powiedzieć, bał się, że wystraszy
ją jeszcze bardziej. Po chwili dotarło do niej na kogo patrzy. Jej usta
poruszyły się lekko, ale nie wydała dźwięku. Westchnęła lekko, zacisnęła
powieki spod których wytoczyły się dwie łzy. Łzy ulgi. Otworzyła oczy i
spojrzała na niego. Nie było już w niej tego strachu. Albo raczej zostały jego
szczątki. Panowała między nimi cisza, ale nie potrzeba było słów. Jej oczy były
wdzięcznością, ulgą, szkieletem lęku, który wciąż ją nękał, potrzebą, niemą
prośbą i podziękowaniem.
- Hej, już dobrze –
odezwał się w końcu najdelikatniej jak potrafił.
- Charlie – tylko to
jedno ciche słowo była w stanie wypowiedzieć.
- Jest z moją mamą u
niej w mieszkaniu, powinni się tu niedługo pojawić.
Na jej twarzy
pojawiła się znów ulga, zamknęła oczy i nabrała do płuc powietrza.
- Straciłaś
przytomność wczoraj. Charlie do mnie zadzwonił, cały spanikowany. Chwała
niebiosom, że byłem już w Paryżu. Poczekaj. Zawołam pielęgniarkę, dam znać, że
się obudziłaś.
Wyszedł szybko, ale
zaraz wrócił, a za nim do pokoju weszła pielęgniarka. Jared odsunął się pod
okno i obserwował szereg czynności siostry, która mówiła coś do Bereniki po
francusku. Przy najmniejszym jej dotyku dziewczyna zaciskała pięść i Leto miał
ochotę podejść do tej czarnowłosej kobiety i odsunąć ją jak najdalej od
blondynki. Skrzyżował ramiona na piersiach, zaczął kręcić się niespokojnie w
miejscu i przygryzać nieświadomie wargę. Berenika odpowiadała coś kobiecie
cichym głosem, wydawała się bardzo zmęczona. W końcu pielęgniarka wyszła a Jared
podszedł do łóżka dziewczyny i usiadł z powrotem na krześle.
- Dziękuje –
szepnęła.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej –
uśmiechnęła się słabo. – Za to ty wyglądasz jakby coś cię potrąciło.
Leto uśmiechnął się.
Brakowało mu tego.
- Twoja nocna szafka
– wskazał na mebel, po chwili ciszy dodał. – Wystraszyłaś mnie. Nas.
- Przepraszam –
uśmiech zniknął. – Opowiedz mi, co się stało.
Po krótce opisał jej
całe zajście. Berenika nie patrzyła na niego. Z każdym kolejnym słowem jej brwi
ściągały się coraz bardziej.
- Charlie z mamą
zaraz się tu pewnie pojawią.
- Charlie przy tym
wszystkim był – westchnęła zmęczonym głosem. – Wolałabym żeby tego nie oglądał,
teraz będzie się bał.
- Gdyby go nie było,
nie wiadomo, co by się z tobą stało. Muszę cię na chwilę zostawić, zadzwonię do
nich, zapytam gdzie są – wyszedł z pomieszczenia, w którym miał słaby zasięg,
na korytarz.
Jednak nie zdążył
zamknąć za sobą drzwi, gdy przypadło do jego ud małe ciałko wtulając się mocno.
- Papa! – krzyknął.
Jared skrzywił się w
środku. Czekała go ciężka rozmowa z chłopcem, której wcale nie miał ochoty
przeprowadzać. Dzień wcześniej nie zwrócił uwagi na to, że Charlie nie mówi już
do niego po imieniu, był zbyt pochłonięty stanem Bereniki, żeby słuchać
panicznych słów malca, które i tak wypowiadane były po francusku. Dopóki
chłopiec nie odezwał się tak przy lekarce. Wtedy do niego dotarło, co znaczy
tak namiętnie powtarzanie przez malca „Papa!”. Rozczuliło go to, ale o wiele
bardziej przeraziło. Jednak to nie był czas na rozmowę o tym. Teraz też nie
czuł się na siłach. Westchnął tylko.
- Hej, Charlie. Cześć
mamo. Shannon – podniósł chłopca do góry i uścisnął bratu dłoń.
- Co z mamusią? -
chłopiec był blady i rozczochrany, oczy
miał opuchnięte i zaczerwienione od płaczu, był wciąż wystraszony.
- Chodź, sam zobacz.
Weszli do pokoju.
Berenika uniosła się na łokciach, choć widać było, że był to dla niej nie lada
wysiłek. Patrzyła na scenę rozgrywającą się przy otwartych drzwiach dużymi,
przerażonymi oczami, w których zabłysły łzy. Ale gdy tylko jej synek wniesiony
przez Jareda do sali na nią spojrzał, uśmiechnęła się do niego. Charlie
wypowiedział płaczliwe „Maman!” i zalał się łzami, podobnymi do tych
wczorajszych. Jared podszedł no jej łóżka a malec zaczął mu się wyrywać, chcąc
koniecznie przytulić się do mamy. Dziewczyna wyciągnęła po niego ręce. Chłopiec
położył się koło niej, wtulając się w nią z całych sił i wciąż głośno płacząc.
Oczy dziewczyny znów się zaszkliły, ale na jej twarzy błąkał się słaby uśmiech,
gdy całowała czarne włosy i powtarzała coś cicho, uspokajając go. Constance
usiadła na krześle, zajmowanym dotąd przez Jareda i rozpięła kurtkę.
- Nie spał pół nocy i
był wyjątkowo marudny. Praktycznie nic nie chciał zjeść. Bardzo się o ciebie
bał – powiedziała pomagając słabym rękom Bereniki zdjąć z malca grubą kurtkę.
- Mogę cię prosić na
chwilę – Shannon klepnął Jareda w ramię i wskazał na drzwi.
Obaj po chwili
znaleźli się na korytarzu i odeszli kawałek, by nie było ich widać przez szkło.
- Co jest kurwa? –
zapytał bez ogródek starszy z braci.
- Shannon – Jared
jęknął.
Znali się tak dobrze,
że wiedział do czego pije jego brat. Ale nie miał ani siły ani ochoty o tym
teraz rozmawiać.
- Co
"Shannon"? O co chodzi, Jared? Znasz ich kilka miesięcy i bawisz się
w zakładanie rodziny? Pojebało cię? Jesteś pewien, że myślisz tym mózgiem co
trzeba?
- Ciszej – syknął
młodszy z braci, gdy przechodząca obok nich pielęgniarka zgromiła ich wzrokiem
- W nic się nie bawię!
- Słuchaj bracie. Mój
bracie. – westchnął Shannon przecierając oczy ręką. – Ja wiem, że oni są…
bardzo mili. Ten mały zawrócił w głowie też mi. I mamie. Zresztą Berenika też
stała mi się przez to bliższa. I mogę ci z ręką na sercu powiedzieć, że
przeraziłem się, gdy mama zadzwoniła wczoraj wieczorem. Siedziałem z nimi całą
noc pomagając jej go uspokajać, co wcale nie było takie łatwe. Ale kurwa Jared!
- Wiem Shannon! –
młodszy Leto przetarł twarz ręką.
Jego brat był
zdenerwowany i zdezorientowany. Świadczył o tym lekki brak ogłady językowej w
miejscu publicznym. Wiedział, że po prostu się o niego martwił. Ale on naprawdę
nie miał ochoty rozmawiać o tym w tej chwili.
- Wiesz? Co ty kurwa
wiesz? – syknął pochylając się do niego. – Charlie pół nocy płakał, że chce do
mamy i taty! Rozumiesz to? Do T A T Y. Pół nocy wołał ciebie i Berenikę! Nawet
przez sen mamrotał. Owszem był przestraszony, ale… cholera Jared. Przecież…
złamiecie mu serce.
Jared był w szoku.
Wiedział, że Shannonowi chodzi o to, jak Charlie się do niego zwraca. Ale nie
podejrzewał, że to wszystko zaszło tak daleko, tak szybko.
- Kurwa – szepnął
przeczesując włosy ręką i patrząc w bursztynowe oczy swojego brata.
- Dobrze powiedziane
– Shannon usiadł na krześle stojącym pod ścianą.
Jared stał, patrząc w
przestrzeń. Po chwili usiadł koło brata.
- I co ja mam teraz
zrobić?
- Nie wiem stary. Ale
będziecie mu to musieli wytłumaczyć –
westchnął starszy Leto odchylając głowę i opierając ją o ścianę. – I to mnie
martwi najbardziej. Wciąż pamiętam, co powiedział, gdy zapytałeś go o list do
Świętego Mikołaja.
- Kurwa – podsumował
krótko młodszy z mężczyzn chowając twarz w dłoniach opartych na kolanach.
Siedzieli tak kilka
chwil.
- To nie jest dobry
moment – stwierdził po chwili Jared prostując się. – Berenika jest słaba.
Bardzo słaba. Zajmiemy się tym później. Teraz i tak uwaga Charliego skupi się
na mamie.
- Mam nadzieję.
Wstali i wrócili do
pokoju Bereniki. Charlie już się uspokoił, ale wciąż wtulał się w bok mamy.
Constance siedziała na taborecie przyglądając się jak dziewczyna uspokaja syna,
mówiąc do niego. Jej głos był bardzo słaby. Widać było po niej, że jest
zmęczona, ale głaskała malca jedną ręką po plecach, drugą po głowie. Gdy weszli,
podniosła na nich wzrok.
Nikt nic nie mówił,
poza blondynką, która wciąż szeptała do syna. Charlie uspokoił się już całkiem.
Zaczął przysypiać. Podobnie jak Berenika.
- Zabiorę go z
powrotem do domu. Ty odpocznij i o nic się nie martw – szepnęła Constance po
chwili, gdy oddech Charliego stał się
głęboki i miarowy.
- Dziękuję –
odpowiedziała jej słabym uśmiechem blondynka, po czym zamknęła oczy i zasnęła.
- Jedziesz z nami? –
zwróciła się mama do Jareda, podnosząc śpiącego Charliego na ręce.
- Nie chcę jej
zostawiać samej – powiedział pomagając jej ubrać malca.
- Ja zostanę. Jedź,
ogarnij się – Shannon rozpiął swoją kurtę.
- Serio? – oboje z
Constance byli zdziwieni.
- Serio. Spadaj –
podał mu kluczyki i dokumenty do samochodu.
Jared patrzył na
niego uważnie przez chwilę, po czym skinął lekko głową, założył swoją kurtkę,
wkładając do kieszeni kluczyki samochodu i wziął od matki chłopca.
- Na razie. Przyjadę
później – powiedział mijając brata. – Dzięki.
Shannon jedynie
kiwnął głową. Pocałował matkę w policzek i rozsiadł się na krześle, zajmowanym
w nocy przez jego brata.
Coś w środku go
ścisnęło, gdy spojrzał na wychudzoną bladą twarz Bereniki. Jared opowiedział mu
jej historię, któregoś wieczora, gdy nękani jetlagiem siedzieli we dwóch na
balkonie hotelu, w którym mieszkali. Było to ponad miesiąc po tym jak wyjechali
z Paryża. Shannon myślał, że młodszy go wkręca. Ale jego oczy i twarz… nie był
aż tak dobrym aktorem, żeby zagrać ten bunt jaki miał w głosie pod sam koniec.
Bunt przed niesprawiedliwością życia. Ponad to starszy Leto musiał przyznać sam
przed sobą, że ten mały, czarnooki bystrzak zawładnął nim całym. Miał wrażenie,
że byłby gotów nieba mu przychylić. Nigdy jeszcze żadne dziecko nie wywarło na
nim takiego wrażenia.
Widział, że jego brat
coraz lepiej dogaduje się z tą młodą, ładną i skrajnie nieśmiałą dziewczyną.
Otwiera się przed nią jak przed prawie nikim, czuł się swobodnie w rozmowach z
nią. Cieszyło go to, że przez to Jared jest bardziej rozluźniony. Stany
przygnębienia, melancholii, wręcz depresji, w które wpadał jeszcze w
październiku, zniknęły. Był bardziej wyluzowany. Zmieniło się nawet jego
podejście do fanów. Był dla nich milszy, bardziej cierpliwy, poświęcał im
więcej czasu.
Ale mimo wszystko ostatnio
Shannona nawiedzała myśl, że między tą dwójką, która wydawała się być
absurdalna już ze względu na różnicę wieku, może pojawić się coś więcej. Małego
już Jared pokochał, temu się Shannon nie dziwił. Ale bał się, że młodszy
porzuci zespół, zechce być z nimi, założyć rodzinę. Może nawet nie z nimi. Może
nawet z Bereniką pozostaną jednie przyjaciółmi. Ale co, jeżeli poczuje potrzebę
posiadania rodziny? Jest tyle kobiet, chętnych i gotowych, nie miał by
problemu, wystarczyło by zauroczenie i dziecko do kochania. Co wtedy stało by
się z nim, Shannonem? Odganiał od siebie te skrajnie egoistyczne myśli, gdy
tylko przemknęły lotem błyskawicy przez jego świadomość. Zespół był dla niego
wszystkim. Sensem istnienia i oddychania. Ale kochał brata nawet ponad to, chciał,
żeby był szczęśliwy. Nawet jeżeli to miało by oznaczać koniec kariery. Może
mógłby grać gdzie indziej? Nie. To było wykluczone. Zresztą, nie ważne. Jared
zasługiwał na szczęście. I tak wiele w życiu poświęcił na spełnianie marzeń ich
obu.
Mimo to, gdy ubiegłej
nocy Charlie wołał Jareda, nazywając go tatą, Shannon poczuł strach. Nawet nie
ten głupi strach o zespół. Dobrze wiedział, że w życiu są rzeczy ważniejsze niż
kariera. Poczuł strach o małego. Bo jeżeli Jared i Berenika są i pozostaną
tylko przyjaciółmi? To było bardziej niż prawdopodobne, jeżeli spojrzeć na to
pod kątem ich rozmów i jej… historii. No i osobowości młodszego Leto. W końcu
Jared kochał swoją sztukę ponad wszystko. Shannon miał problem z wyobrażeniem
sobie, że młodszy porzuca to dla czegokolwiek innego. Że porzuca swoje życie.
Wszystko co stworzył. Ale z drugiej strony wiedział, że kiedyś młodszemu
marzyła się rodzina. Mówił, że się z tego wyleczył po nieudanych związkach.
Zresztą, obojgu z nich kiedyś marzył się dom. Wiedział, że gdyby cokolwiek się
zdarzyło, nawet w wypadku głupiej wpadki, Jared nie pozwoliłby, żeby jego
dziecko wychowywało się bez ojca, albo żeby matka cierpiała biedę. Znali to
obaj z autopsji aż za dobrze. I żaden z nich nie skazał by na to nikogo. Ale
przez tyle lat nie było takiej potrzeby. A Charlie? Co prawda Jared nie był
jego ojcem z biologicznego punktu widzenia, ale Shannon wiedział, że czuje się
za niego odpowiedzialny. I za Berenikę.
Miał mętlik w głowie
i nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Miał nadzieję, że ta sprawa się
wyjaśni. Trudno. Trzeba będzie z małym pogadać i nie będzie to łatwe. Ale
lepiej szybko, nim zakorzeni się w nim to na dobre.
Spędził w pokoju
Bereniki cztery godziny. Przez ten czas kilka razy pojawiła się w nim
pielęgniarka, raz lekarz, ale nic szczególnego się nie działo. W końcu kiedy
wskazówki zegara majaczyły gdzieś w okolicach jedenastej trzydzieści, Berenika
zaczęła się budzić.
- Shannon? – jej głos
był zdziwionym szeptem.
- Spodziewałaś się
świętego Mikołaja – uśmiechnął się. – Święta już za nami. Jared z mamą i
Charliem pojechali do niej, mały zasnął. Jared pisał, że zahaczyli z chłopcem
też o tego lekarza, ale tylko obejrzał go pobieżnie, nawet go nie budząc i jak
zobaczył, że z nim wszystko okay, to puścił ich do domu. Pewnie niedługo się
pojawią.
- Charlie? U lekarza?
Co się stało? – dziewczyna poważnie się zaniepokoiła.
- Spokojnie! Nic
takiego. Po prostu… - urwał, bo nie wiedział jak jej powiedzieć, że jej stan
przeraził medyka i bał się o dziecko.
- Po prostu co? –
podniosła się na łokciach już całkiem obudzona, choć jej chude ramiona trzęsły
się od wysiłku.
Shannon westchnął.
- Jesteś na skraju
wyczerpania, Berenika. Przynajmniej tak wynika z badań. Niedożywiona i tak
dalej. I wiesz… - chciał wspomnieć o jej bliznach, których jak się domyślał,
musiała mieć wiele, ale wycofał się, niepewny, czy w ogóle powinien znać jej
historię. - Bali się o małego.
- Charliemu nic nie
jest – powiedziała z mieszaniną ulgi i lekkiej goryczy opadając z powrotem na
poduszki i zawieszając wzrok na suficie.
- Tak też stwierdził
lekarz.
Dziewczyna nic nie
odpowiedziała.
- Za to z tobą jest
gorzej. I podejrzewam, że nasłuchasz się od Jareda, jak tylko będziesz miała
okazję.
Wywróciła oczami, a z
jej twarzy zniknęło napięcie, które zostało zastąpione mieszaniną
zniecierpliwienia i rozbawienia.
- Hipokryta. –
mruknęła do sufitu.
- Jared? Zgadzam się.
Ogromny. Pod tym względem jesteście siebie warci.
Spojrzała na niego z
lekko figlarnym uśmieszkiem, który odwzajemnił z lekkim zdziwieniem. Nigdy jej
takiej nie widział. Ta mina nadawała jej charakterku ale też uwydatniała jej
młodość.
- Dzięki.
- To nie był
komplement.
Znów wywróciła
oczami.
- Długo tu siedzisz?
- Cztery godziny.
Jej brwi uniosły się
w zdziwieniu.
- Miło mi, że mogłam
cię zabawiać rozmową i swoim towarzystwem przez ten czas.
- Cóż, nie jesteś
zbyt rozmowna, to fakt, ale jakoś sobie z tym poradziłem – zamachał przed jej
oczami słuchawkami.
- Słuchałeś muzyki w
towarzystwie damy?
- Śpiącej królewny –
zaśmiał się.
Berenika straciła
całą śmiałość, która powoli się w niej rodziła podczas tej rozmowy. Jej oczy
popchnięte siłą nieśmiałości uciekły na drugi koniec sali obserwując uparcie
niezwykle fascynujące zjawisko w postaci białej szafki na leki, a jej blade,
wręcz ziemiste policzki pokryły się lekkim rumieńcem, który nadał jej twarzy
życia.
W tej krótkiej
chwili, w której widział tą nutkę przekory w jej oczach, zrozumiał co Jareda
tak do niej przyciąga. Do tej pory widział w niej wręcz niewyobrażalnie
nieśmiałą młodą kobietę, lecz w tej chwili zauważył w niej inteligentną
dziewczynę, w której wciąż tkwiła młodość, przysypana zwałami problemów, braku
wsparcia i trudów życia. Jej nieśmiałość była zwykłym strachem.
- Wiesz, jest pewien…
pewna sprawa – zaczął obserwując ją uważnie.
Pomyślał, że im
szybciej z nią o tym porozmawia tym ona szybciej to załatwi. Spojrzała na niego
z ciekawością czającą się w kącikach oczu. Resztę wciąż dominował brak śmiałości.
- Chodzi o Charliego.
I o Jareda.
- Wiem – spuściła
wzrok na kołdrę. – Słyszałam.
Shannon miał
wrażenie, że zrobiło jej się wstyd. Westchnęła.
- Porozmawiam z nim o
tym. Właściwie nie wiem, skąd mu się to wzięło. Zawsze zwracał się do Jareda po
imieniu – ściągnęła brwi w zamyśleniu.
- Ja wiem – jego oczy
zmierzyły się z zaskoczonymi niebieskimi tęczówkami. – Mały był wystraszony.
Zadzwonił do Jareda jak zemdlałaś. Razem z mamą pojawił się tam przed karetką i
poza pomocą tobie, zaczęli go uspokajać. I był taki moment, tak mówiła mama,
kiedy Charlie nagle przestał mówić do Jareda po imieniu, a zaczął…
- Mówić „papa” –
dokończyła za niego, zamyślona.
- Tak. Nawet nie
zwrócili na to uwagi, wiesz, oboje z mamą byli przejęci, a nie znamy tak dobrze
francuskiego. Później dopiero jak lekarka chciała zabrać chłopca Jaredowi, to
ona zwróciła ich uwagę na formę, zorientowali się o co chodzi – westchnął,
mierzwiąc sobie włosy. – Myśleliśmy, że to tylko kwestia strachu, szoku – urwał na chwilę. – Ale gdy mama zabrała go do
siebie na noc, a Jared został tutaj, Charlie przez sen wołał ciebie i jego. Ale nie po imieniu, tylko wciąż jako
„papa”. No i dzisiaj, jak zobaczył go w szpitalu, też już nie było zwykłego
Jareda.
Berenika westchnęła i
zamknęła oczy. Wyglądała na zmęczoną i lekko wystraszoną tą sytuacją. Zdawała
się być zagubiona.
- On ma cztery lata –
jej głos był cichy. – Nie wiem jak mam mu to wszystko wytłumaczyć. Jared jest
pierwszym… autorytetem jaki znalazł, nigdy nie miał nikogo, nawet wujka, na
miarę ojca, a wszystkie dzieci dookoła… dla nich to normalna sprawa. I on tego
nie rozumie.
Zakryła twarz dłońmi,
przecierając oczy. Nagle drzwi do sali cicho się otworzyły i pojawiła się w
nich uśmiechnięta buzia Charliego, za którym szedł Jared.
- Maman! – krzyknął
chłopiec i podbiegł do łóżka po czym chciał się na nie wspiąć.
Udało mu się dopiero
przy pomocy Shannona. Jared zamknął drzwi do sali i podszedł do łózka stając
obok brata. Charlie przytulił się do mamy, już nie płakał, a widząc ją
przytomną uśmiechał się i szczebiotał głośno i wesoło po francusku. Z twarzy
Bereniki również nie znikał słaby uśmiech, gdy patrzyła na synka.
- A gdzie mama? –
zapytał brata starszy Leto.
- Została w
mieszkaniu. Stawiała opór, ale ją namówiłem. Jest zmęczona, całą noc nie spała.
Ty lepiej też jedź, albo weź taksówkę, wyśpij się – odpowiedział mu młodszy,
zdejmując kurtkę.
- Ale kiedy mnie tu
dobrze – uśmiechnął się Shannon, mierzwiąc włosy Charliemu. – Najwyżej położę
się koło Bereniki.
- Ja leżę koło
mamusi! – odparł malec pokazując ząbki w uśmiechu i rozkładając się na łóżku
obok Bereniki.
Shannon wysunął do
przodu dolną wargę, robiąc smutną minę i pociągając nosem. Chłopiec zaśmiał się
na ten widok i rozłożył szeroko nogi, zajmując więcej miejsca.
- No trudno. Jak
Charlie mnie nie chce puścić… - powiedział ze smutkiem w głosie i zaczął
zbierać się do wyjścia, patrząc co chwila na chłopca i udając że ociera łzy. Na
ten widok Charlie śmiał się głośno, ale po chwili niepewny, czy Shannon udaje
siadł na łóżku i spojrzał na mężczyznę, który stał już przy drzwiach.
- No dobrze, możesz
się położyć z nami, zmieścimy się.
Starszy Leto zaśmiał
się i podszedł do łóżka.
- Dzięki, ale Jared
ma rację. Pojadę do mamy, zobaczę co u niej. Żółwik młody – wystawił do
Charliego zaciśniętą pięść. – Trzymaj się Berenika, do zobaczenia.
Uścisnął rękę bratu i
wyszedł zapinając kurtkę.
- Jak się czujesz? –
Jared usiadł na krześle i rozpiął czarny płaszcz.
- W porządku.
Mogłabym spać wieki, ale poza tym to czuję się normalnie – uśmiechnęła się,
poprawiając włosy synka. – Dobrze was widzieć.
- Mamuś, a kiedy
wyjdziesz ze szpitala?
- Nie wiem, kochanie.
- Bo byśmy poszli na
basen. Shannon mówił wczoraj, że pójdziemy! Ja nigdy nie byłem na basenie.
- Myślę, że do końca
tego tygodnia pójdziemy na basen, jeśli chcesz – powiedział Jared.
- Super! Mamusia
pójdzie z nami?
- Zobaczymy –
Berenika uśmiechnęła się do malca, który przytulił się do niej.
- Co tak pika? –
zapytał Charlie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Serce twojej mamy –
powiedział Jared wskazując na monitor.
- Wow! Naprawdę?
- Naprawdę –Berenika
pokiwała głową ze śmiechem.
Charlie przyłożył
ucho do jej klatki piersiowej.
- Ojej! Ale super! A
moje też tak bije?
- Tak, tylko trochę
szybciej – odparła mu mama.
- Papa, a tobie też
tak bije serce? – Charlie pokazał w uśmiechy białe ząbki i wyciągnął ręce do
Jareda, aby muzyk wziął go na kolana.
Leto spojrzał
Berenice w oczy, z których zniknęło rozbawienie zastąpione zmartwieniem.
Amerykanin westchnął i wziął chłopca na ręce po czym usadził sobie na kolanach.
Malec przyległ uchem do jego klatki piersiowej.
- Bije! – stwierdził
z radością.
- Charlie. Musimy
pogadać – chłopiec wyprostował się i spojrzał z ciekawością na twarz mężczyzny.
– Posłuchaj…
Urwał, zbierając
myśli. Nie miał pojęcia co mu powiedzieć. Jak mu wytłumaczyć to wszystko i
jednocześnie go nie zranić. Przeczesał włosy dłonią.
- Jesteś wyjątkowym
chłopcem Charlie – zaczął, patrząc w czarne tęczówki. – I naprawdę wiele dla
mnie znaczysz. Zajmujesz już szczególne miejsce w moim sercu, wiesz? Ale… ja
nie jestem twoim tatą Charlie.
Z twarzy malca znikła
wcześniejsza wesołość. Pojawiło się skupienie i zalążek smutku. Uważnie patrzył
na usta i oczy muzyka.
- Nie zrozum mnie
źle. Jesteś dla mnie bardzo ważny, wiesz? Jesteśmy kumplami i zawsze będziemy.
Ale ja nie jestem twoim tatą.
- Bo nie byłeś jak
się urodziłem? – zapytał go malec.
Jared spojrzał na
Berenikę, której twarz była pełna skupienia i troski. Pokiwał głową zwracając
wzrok z powrotem na chłopca.
- Ale tata takiej Camile
ode mnie ze szkoły to on też nie był jak Camile się urodziła, ale teraz wziął
ślub z mamą Camile i on jest teraz tatą Camile.
Głos Charliego był
smutny. Spuścił wzrok i obracał w rączce triadę Jareda.
- To dlatego Charlie,
że jej tatuś pokochał jej mamusię. Pobrali się i już będą zawsze rodziną.
- Ty nie kochasz
mamusi? – chłopiec był zdziwiony, a jego oczy szybko odnalazły niebieskie
tęczówki Amerykanina.
- Jest moją
przyjaciółką – odpowiedział po chwili muzyk.
- Ale może być twoją żoną! Przecież się lubicie! – zawołał malec z buntem.
- To nie jest takie
proste Charlie. To tak nie działa – odpowiedział mu cichym, lekko smutnym
głosem.
- Ale dlaczego?
- Bo… - nie wiedział
co ma odpowiedzieć.
- Nie kocha się
każdego człowieka Charlie – odezwała się tym razem Berenika. – Miłość jest
bardzo skomplikowana w swojej prostocie. Nie można pokochać kogoś z przymusu.
Serce nie wybiera. Może ci się dobrze rozmawiać z jakąś dziewczyną i ona może
być bardzo ładna, ale to nie oznacza, że ją pokochasz. Albo nawet jeżeli ty ją
pokochasz na śmierć i życie, to nie znaczy że ona pokocha tak ciebie. A nikogo
nie można zmusić do miłości.
- Albo możecie się
kochać oboje, ale zbyt wiele was dzieli abyście mogli tą miłość rozwinąć –
dodał Jared.
- Ale ja cię kocham!
– z oczu malca pociekły łzy. – I chcę żebyś był moim tatą!
Charlie wtulił się
mocno w mężczyznę łkając. Leto gładził jedną ręką jego plecy a drugą główkę. W
końcu szepnął mu do ucha patrząc w zatroskane oczy Bereniki.
- Ja ciebie też
kocham, Charlie. I naprawdę cieszyłbym się mając takiego syna. Ale to… tak się
nie da. To nie jest takie proste.
Zapadła chwila ciszy.
Chłopiec, wciąż wtulony w mężczyznę powoli się uspokajał. Z twarzy Bereniki nie
znikało zmartwienie, dołączyło za to ogromne poczucie winy.
- Ale jak się ożenisz
z mamusią to będziesz moim tatą? – zapytał w końcu malec prostując się i
patrząc na Jareda.
- Nie… nie mogę ci
obiecać, że ożenię się z twoją mamą, Charlie. Jesteśmy przyjaciółmi i tak może
zostać już zawsze.
- Ale jeżeli się z
nią ożenisz?! – zapytał z uporem.
Jared spojrzał na
Berenikę. Szczupła twarz okalana blond włosami w lekkim nieładzie, wyraźne,
ciemniejsze od włosów brwi, blada cera, pełne kształtne usta, prosty nos,
jasne, niebieskie oczy, pełne zmartwienia i siły jednocześnie. Tak dobrze
poznał już jej twarz. Bardzo ją polubił, uważał za przyjaciółkę. Ale czy potrafiłby
chociaż wyobrazić sobie, że czuje do niej coś więcej?
- Tak, jeżeli
kiedykolwiek bym się ożenił z twoją mamą, to będę twoim tatą. – odpowiedział
poważnie zaglądając w oczy chłopcowi. – Ale to może nigdy nie nastąpić.
Rozumiesz?
Charlie kiwnął głową,
po czym znów przytulił się do Jareda.
- I tak cię kocham
Jared. Nawet jak nigdy nie będziesz moim tatą. Jesteś dobry.
Leto mimo wszystko
czuł się paskudnie. Widział zawód w oczach malca. Ale nie mógł mu powiedzieć
nic innego. Nie mógł do cholery! Tylko czemu jego własne imię w ustach malca
nagle przestało mu się podobać?
_______
Bez bicia przyznaję, że rozmowa Jareda Charliego i Bereniki (no dobra, głównie Jareda i Charliego) była dla mnie chyba cięższą niż dla nich samych... Mam nadzieję, że jakoś jednak z niej wybrnęłam! I że wam się spodoba.
Zostawiam was z rozdziałem i czekam w napięciu na wasze komentarze :) Za błędy z góry przepraszam!
Piszcie, piszcie, piszcie!
xx