- Mamuś, mamuś! –
szepnął już całkiem rozbudzony.
- Charlie? – mama
była nieprzytomna.
No tak, w nocy była w
pracy.
- Mamuś! Chyba ktoś
chodzi po naszym dachu! To jakiś potwór!
- Potwór? – mama
przetarła zaspane oczy, patrząc na niego, później na zegarek wskazujący
kilkanaście minut przed ósmą. Za oknem słońce już wstawało, zaczynało robić się
coraz jaśniej.
- No potwór! Słuchaj!
Słyszysz jak szura ogonem? – Charlie złapał się ramy łóżka patrząc z
przelęknieniem w sufit.
Potwór znów zrobił
dwa kroki, głośno przy tym szurając.
- Słyszysz?
Słyszysz?! Chodzi po naszym dachu! Zaraz tu wejdzie.
- Charlie. Uspokój
się. – uśmiechnęła się mama siadając na łóżku. – Choć tu do mnie.
Chłopiec wszedł na
łózko i przytulił się do mamy.
- Wyjrzyj przez okno.
- Ale tam jest
potwór!
- Zaufaj mi i
wyjrzyj. No. Dalej.
Charlie zacisnął
dłonie w pięści i stanął na łóżku aby wyjrzeć przez okno. Spojrzał na ulicę.
Była biała. Podobnie jak samochody pod ich domem. I jak chodniki. I drzewa. I
wszystko. Chłopiec był oczarowany tym widokiem.
- W nocy spadł śnieg.
Również na nasz dach. A ponieważ jest mokry to się z niego zsuwa i stąd ten
dźwięk.
- Wow! Ale super!
Więc to nie potwór tylko śnieg?
- Dokładnie.
- Super!
Nastała chwila ciszy,
w której Charlie wciąż stał na łóżku z nosem przyklejonym do szyby obserwując
biały świat. Berenika przetarła jeszcze raz zaspane oczy. Piątek w klubie był
zawsze strasznie ciężki. Wróciła do domu o wpół do szóstej rano. Niewiele spała
i czuła się bardzo zmęczona. Dotknęła bladych nóżek syna i z niezadowoleniem
stwierdziła, że są zimne jak lody.
- Charlie. Chodź pod
kołdrę. Na śnieg się jeszcze tego roku napatrzymy. Pewnie pójdziecie później z
panią Morrison na spacer. Masz zimne nogi. Chyba nie chcesz być chory i
siedzieć w domu jak wszyscy będą lepić bałwany?
Chłopiec stał jeszcze
chwilę, urzeczony widokiem. Jednak zaraz położył się koło mamy szeroko
uśmiechnięty a ona przykryła go kołdrą.
- Ale super! Muszę
zadzwonić do Jareda, zapytać się, czy też widział już dzisiaj ten śnieg.
Berenika uśmiechnęła
się. Tak było od miesiąca. Cokolwiek wydarzyło się nowego w życiu Charliego, od
wypadnięcia pierwszego zęba, przez pochwałę od pani w szkole za ładny rysunek,
aż po zdjęcie gipsu, było przyczyną do uruchamiania komputera i „dzwonienia” do
Jareda. Sam Leto nie zawsze akurat miał czas, na co wpływały też odmienne
strefy czasowe, więc często zostawiali mu tylko wiadomość. Zawsze oddzwaniał w
wolnej chwili i z cierpliwością i uśmiechem słuchał opowieści chłopca, często
przyłączali się do rozmowy inni członkowie jego ekipy. Gdy tylko mógł Jared
zawsze coś grał na koniec albo chociaż śpiewał, a ponieważ rozmawiali zazwyczaj
wieczorami, lub przed popołudniową drzemką, kończyło się to tym, że Berenika
wynosiła śpiącego malca do pokoju, po czym wracała do komputera, żeby pożegnać
się z muzykiem. Ale te pożegnania zazwyczaj przeradzały się w rozmowy, czasem o
niczym, czasem o codzienności, czasem o jakiś głębszych sprawach. Były to dwa
wieczory w tygodniu, niektóre krótkie godzinny popołudniowe, ale dawały im
obojgu dużo. Berenika nie przyznawał się do tego przed samą sobą, ale obecność
Jareda w jej życiu sporo zmieniła. O wiele częściej się uśmiechała, czuła się
bardziej zrelaksowana. Często rozmawiała z nim o problemach w pracy i w życiu w
ogóle, nie oczekując pomocy, po prostu mówiła. Nie czuła się już tak samotna.
Był w końcu kimś poza panią Morrison z kim mogła porozmawiać. Zresztą panią
Morrison i tak widywała zazwyczaj przelotnie, już dawno nie miały okazji
porozmawiać. Jared był dla niej bardzo dobrym rozmówcą. Słuchał, był
inteligentny i zabawny. Zawiązała się między nimi specyficzna nić przyjaźni,
zaufania. Sam Leto, choć również nie był tego do końca świadomy, zyskiwał wiele
na tych rozmowach. Był bardziej rozluźniony. Nie chodziło o problemy, które ona
mogła by mu pomóc rozwiązać. Rozmowy z Bereniką były dla niego powrotem do
normalności. Schodził ze sceny, wychodził z wszechogarniającego tłumu ludzi, którzy
powtarzali, że go kocha i uwielbia, zakładał ciemne okulary aby osłonić oczy
przed blaskiem fleszy, odwzajemniał odruchowo wręcz miliony uścisków i
uśmiechów i przedostawał się do swojego hotelowego pokoju, gdzie zrzucał z
siebie koncertowe ciuchy, brał prysznic po czym otwierał laptopa i uśmiechał
się na widok wiadomości z Paryża. Nie wiedział kiedy, Charlie stał się częścią
jego życia. Czasem zwiedzając przelotnie jakieś miasto i oglądając przeróżne
wystawy zastanawiał się, co w tej sytuacji powiedział by ten mały bystrzak,
albo czy to lub tamto by mu się spodobało. Z resztą kupił mu już sporo
pamiątek, przed którymi nie mógł się oprzeć. Jego serce było już całkowicie opanowane magią czarnych
oczu. A Berenika… ona była taka normalna, daleka od tego światka, zepsutego
fałszem i pieniędzmi. Nie musiał przy niej nic udawać. Nie chciał. Czuł się
swobodnie. Była bardzo inteligentna. Rozmowa z nią była dla niego odprężająca i
nic sobie nie robił z późnych godzin nocnych lub częściej wczesnych godzin
porannych, które zastawały go, gdy kończyli rozmowę.
- Pamiętaj, że on
jest w Azji i pewnie nie ma tam teraz śniegu.
Charlie przytulił się
do mamy i ziewnął.
- Idziesz dzisiaj do
pracy na popołudnie?
- Yhm. – Berenika
głaskała jego czarną czuprynę przymykając oczy.
- Szkoda.
Ulepilibyśmy bałwana.
- Ulepicie z panią
Morrison. – westchnęła smutno.
- Pani Morrison nie
lubi śniegu. Ostatnio mi mówiła.
- Na pewno da się
wyciągnąć chociaż na chwilę. W poniedziałek po szkole ulepimy bałwana, co ty na
to?
- Super. – uśmiechnął
się malec.
- Tylko obiecaj, że
będziesz grzeczny dzisiaj, jak pójdziecie z panią Morrison na spacer.
- Dobrze.
Ale Charlie nie miał
okazji do spełnienia swojej obietnicy. Na pół godziny przed wyjściem Bereniki
do pracy, siedział z mamą w kuchni i opowiadał Jaredowi o porannym potworze na
dachu. Zadzwoniła komórka dziewczyny, leżąca na telewizorze, więc chłopiec wstał
z kolan mamy, żeby ta mogła pójść odebrać telefon.
- I wiesz Jared, że
jest tak biało, że aż oczy bolą! Mówię ci! Super! Jak przyjedziesz to ulepimy
bałwana. Jak będzie śnieg. Kiedy przyjedziesz Jared?
- Nie wiem Charlie.
Ale chyba dopiero po Nowym Roku. Czyli za jakieś półtora miesiąca.
- A będzie wtedy
jeszcze zima?
- Tak, zima będzie na
pewno. I śnieg prawdopodobnie też.
Za krzesłem Charliego
stanęła Berenika ze zmartwioną miną, przygryzając wargę i patrząc przez okno w
zamyśleniu.
- Berenika? Co jest?
– zapytał Jared.
- Nic. – westchnęła
przeczesując włosy palcami, a na uniesione w powątpiewaniu brwi Jareda dodała.
– Pani Morrison dziś nie może przyjść, właśnie dzwoniła. Nie mam z kim zostawić
Charliego.
- Ja jestem duży,
mogę zostać sam!
- Jasne, że jesteś
duży. – uśmiechnęła się do niego, gładząc jego włosy. – Ale nie chcę, żebyś
siedział sam i się nudził.
- Nie dadzą ci
wolnego?
- Wyczerpałam limit
jak Charlie miał złamaną rękę. A i tak dali mi wtedy tylko tydzień. Nie ma
szans. – potarła czoło, zamykając oczy.
Po chwili ciszy Jared
zaczął bawić się swoim telefonem uśmiechając się lekko. Charlie wyjadał z miski
z mlekiem ostatnie pływające płatki a Berenika zapatrzyła się znów na świat za
oknem.
- Hej Charlie, co tam
tak łowisz? Ryby? Uważaj na rekiny. – po chwili odezwał się Jared.
Chłopiec zaśmiał się
wesoło.
- Nie ryby. Płatki.
Lubisz płatki?
- Bardzo! A jakie
jesz?
Znów zadzwonił
telefon Bereniki, tym razem numer był nieznany. Ze zmarszczonymi brwiami
odebrała.
- Tak?
- Dzień dobry. Tu
Constance Leto. Słyszałam, że masz do sprzedania na noc pewnego czterolatka?
- Ja… - dziewczyna
zamrugała, niepewna czy dobrze usłyszała, po chwili wydukała. – Y, no tak.
- Świetnie, to podaj
mi adres, za pół godziny będę. – odpowiedziała z entuzjazmem.
Berenika przeniosła
zaszokowany wzrok na Jareda, który jak gdyby nigdy nic rozmawiał sobie z
Charliem. Westchnęła i podała swojej rozmówczyni dane, po czym pożegnana
wesołym „do zobaczenia!” rozłączyła się.
- Jared. – oparła się
obiema rękami na oparciu krzesła.
- Od urodzenia. –
odpowiedział mężczyzna nie dając po sobie nic poznać.
- Nie zgadniesz
nigdy, kto właśnie dzwonił!
- Któż taki? –
zapytał robiąc zaciekawioną minę.
- Twoja mama. Pytała,
czy nie chcę jej sprzedać może pewnego chłopca na noc. Wiesz coś o tym? –
uniosła brwi.
- Ojej! To wspaniale!
Cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności! Kto by się spodziewał! Ty to masz
szczęście! – uśmiechał się niczym Willy Wonka na widok rzeki czekolady, robiąc
przy tym komiczne miny.
Berenika chwilę się
powstrzymywała, ale zaraz uśmiechnęła się wywracając oczami.
- Jesteś niepoprawny,
Leto. Idę się przebierać do pracy. Nie roznieście domu.
- Ale o co chodzi? –
zapytał Charlie muzyka, gdy jego mama zamknęła za sobą drzwi od sypialni.
- Niespodzianka. –
powiedział Leto z tajemniczym uśmiechem.
- Jared? – po chwili
odezwał się chłopiec, przeciągając w charakterystyczny sposób samogłoski.
- Tak Charlie?
- A gdzie ty teraz
jesteś? Bo zapomniałem. – powiedział, drapiąc się po brodzie.
- W Chinach, w
mieście o nazwie Pekin.
- A co tam jest w
tych Chinach?
- Smok! I samuraje!
I… misie koala!
- Chyba pandy. –
powiedziała Berenika wchodząc do kuchni, wiążąc włosy w warkocz.
- Oj, no dobra.
Pandy. Pomyliło mi się.
- Coś mi to mówi? –
Charlie zmarszczył czoło zastanawiając się.
- To jedna z twoich
ulubionych bajek, pamiętasz? Ta z tą modliszką. A ten główny bohater nazywa się
Po. – podpowiedziała mu mama.
- Kung Fu Panda!
- Właśnie ta.
- I tam są takie kung
fu pandy?
- Raczej takie nie
bardzo kung fu. – zaśmiał się Leto.
- A czemu?
- One są bardzo…
podobne do Shannona, o.
- Do Shannona? Czemu?
Grają na perkusji? – zapytał z uśmiechem chłopiec.
- Nie. Ale są takie…
senne i ociężałe. I cały czas jedzą. – zaśmiali się obaj.
Berenika tylko
pokręciła głową z uśmiechem i zaczęła zbierać do torebki potrzebne rzeczy.
Kilkanaście minut później, gdy dziewczyna zapinała swoje kozaki rozległo się
pukanie do drzwi.
- Dzień dobry. –
przywitał ją wesoły uśmiech Constance, gdy tylko otworzyła drzwi. – Wesoło u
was.
Weszła do mieszkania,
w którym Charlie śmiał się na cały głos z Jareda, który jedząc budyń z
rodzynkami robił przy tym komiczne miny.
- Tak. Dokazują dziś
wyjątkowo, obaj. – uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna.
Constance zdjęła swój
płaszcz i podeszła do komputera.
- Cześć chłopcy.
- Pani Leto! –
zaskoczony i uradowany malec rzucił się z uściskiem do starszej kobiety, która
przyjęła go z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem.
- Cześć mamo. – Jared
wyszczerzył się ukazując wyszczerbiony rodzynkami uśmiech, na co Charlie znów
zaczął się śmiać.
- Cześć kochanie. To
co Charlie? Co będziemy dziś robić? – Constance usiadła na krześle i wzięła
chłopca na kolana.
- To pani dzisiaj ze mną zostaje? – zapytał z szerokim uśmiechem, a gdy Constance pokiwała twierdząco, przytulił się do niej mówiąc: - Super, super, super, super! To może zrobimy bałwana?
- To pani dzisiaj ze mną zostaje? – zapytał z szerokim uśmiechem, a gdy Constance pokiwała twierdząco, przytulił się do niej mówiąc: - Super, super, super, super! To może zrobimy bałwana?
-
To musimy iść już bo zaraz zacznie się robić ciemno.
Chłopiec zeskoczył z
jej kolan i poleciał zakładać buty.
- Charlie. Choć tu na
moment. – Berenika przysiadła na poręczy niewielkiej, starej kanapy przed
telewizorem.
Chłopiec z jednym butem
na nodze podszedł do niej.
- Po pierwsze: masz
być grzeczny i słuchać się pani Leto.
- Okey! – już chciał
lecieć zakładać drugiego buta.
- Po drugie. Czekaj.
– wrócił na poprzednią pozycję. – Po drugie masz nie sprawiać kłopotów. A po
trzecie… - tu na chwilę urwała lekko się do niego pochylając i patrząc mu w
oczy. – Zapomniałeś o moich buziakach na do widzenia?
Charlie uśmiechnął
się szeroko i przypadł do niej, przytulając się mocno. Berenika obcałowała jego
buzię.
- Tu są klucze do
mieszkania. Niestety nie wiem kiedy wrócę, to zależy od sytuacji w klubie. –
powiedziała narzucając na ramiona kurtkę i dając Constance breloczek z
kluczami.
- Jasne. Nie ma
problemu. Mam już twój numer, a ty mój więc jakby coś będziemy dzwonić.
- Ok. To ja idę. –
powiedziała dziewczyna biorąc torebkę, pocałowała chłopca jeszcze raz. – Pa
kochanie, do widzenia.
Constance pomogła
Charliemu z zepsutym zamkiem kurtki , pożegnali się z Jaredem, wyłączyli
komputer, po czym starannie zamykając mieszkanie wyszli na mroźne grudniowe
powietrze. Słońce było już bardzo nisko na niebie, choć godzina jeszcze nie
była późna. Ruszyli w stronę pobliskiego parku, Charlie szedł grzecznie
trzymając dłoń pani Leto i wesoło opowiadał o porannej przygodzie z potworem na
dachu. W parku było niewiele osób, co umożliwiało wybranie dogodnego miejsca na
bałwana, co bardzo ucieszyło Charliego. W końcu pełen zapału zabrał się do
sklejania śnieżnej kulki i toczenia jej. Gdy kula była już bardzo duża
Constance pomagała mu. Kilka razy oboje wylądowali w śniegu.
- I ostatni element!
Nos! – powiedziała Constance.
- Nie mamy marchewki.
– zauważył chłopiec.
- To nic. Zrobimy nos
ze śniegu.
- Okey! – malec
zabrał się za tworzenie nowej kulki, a gdy była gotowa podszedł do bałwana,
chcąc mu ją przyczepić, jednak nawet stając na palcach nie sięgał do głowy.
- Chodź, podniosę
cię. Gotowy? I oto jest, oto nadchodzi ten moment, kiedy to nasz wspaniały
bałwan będzie w pełni skończony. – mówiła pełnym emocji głosem, trzymając
chłopca w górze. – Jeszcze chwila i moment i…. Tak! Oto on! Już gotowy! Już jest z nami! Powitajcie go!
To bałwan Armani!
- Brawo! – malec
klasnął w ręce.
Constance cofnęła się
kilka kroków i postawiła chłopca na ziemi.
- I co pan myśli,
panie Zert? – zapytała, gdy oboje stali i patrzyli na bałwana skąpanego w
pomarańczowym świetle latarni.
- Super. – powiedział
z uśmiechem chłopiec. – To ulepmy mu kolegę!
- Nie dziś Charlie.
Spójrz, jest już ciemno, muśmy wracać do domu i przebrać się w coś suchego.
- No to następnym
razem? – zapytał, patrząc na nią z nadzieją.
- Następnym razem. –
odpowiedziała mu z uśmiechem, poprawiając czapkę, która zjechała mu na oczy.
***
Jared wyłączył Skype’a
i zajrzał na pocztę. Poza zwykłym spamem nic nowego nie było więc zamknął
komputer i odstawił na hotelowy stolik. Wstał z łóżka, przeciągnął się,
prostując obolałe po ostatnim koncercie plecy. Było stosunkowo wcześnie bo
siedemnaście po jedenastej i nie czuł się bardzo zmęczony. Następny dzień miał
w planach spędzić w pociągu do kolejnego miasta. Owinął się kocem, wziął ze
stolika swój kubek z chłodną już herbatą i wyszedł na balkon. Otoczyło go zimne
powietrze, mrok nocy, zapach spalin, typowy dla ogromnego miasta. Błądził
myślami, nucąc pod nosem jakąś melodię i przesuwając wzrok po migającym mrowiu
świateł miasta. Czuł się zmęczony. Tym ciągłym byciem w trasie, dawaniem
koncertów, wywiadów, odpowiadaniem ciągle na te same pytania. Przypomniały mu
się słowa Bereniki, „Myślę, że poświęcasz samego siebie dla własnych marzeń.”.
Czasem miał wrażenie, choć bardzo się starał temu nie ulec, że zaprzedał duszę.
Całe życie chciał być po postu wolnym człowiekiem bez ograniczeń, nie żyjącym w
schematach. I z jednej strony mu się to udawało. Był inny niż wszyscy, wiedział
o tym. Żył inaczej niż większość. Nie szedł utartymi ścieżkami. Ale czy życie
poza schematami nie jest schematem? A jeżeli nawet brak schematów jest
schematem to czy można uciec od schematów? I po co właściwie on tak bardzo
chciał uciec. Może lepiej, spokojniej było by żyć jak wszyscy. Mieć pracę,
rodzinę. I przecież nawet nie musiałby pracować w jakiejś firmie. Mógłby grać w
filmach. Lubił to. Muzyki nie musiałby porzucać. Mógłby pracować w zawodzie,
który przecież lubi, spokojnie zarabiać, nie martwić się o ten cholerny dług i
kontrakt z EMI, nie być uwiązany do wytwórni, wybierać sobie samemu co chce
grać i kiedy a kiedy chce mieć wolne. Miał by więcej czasu, mógłby się bardziej
ustatkować, może nawet założyć rodzinę. Przecież kochał Los Angeles, a tam
mógłby połączyć to wszystko w jedno. Na boku mógłby grać muzykę, nie jakieś
wielkie trasy koncertowe.
Zacisnął oczy i
zaciągnął się chłodnym powietrzem. Jego twarz owiał chłodny wiatr, wplatając mu
się we włosy i muskając kark, sprawił, że na przedramionach i szyi poczuł gęsia
skórkę.
Żyć. Spokojniej. Ale
on tak nie potrafił. Jednocześnie tego pragnął, ale nie umiał. Ukochane LA po
kilku tygodniach mierzło mu i zalatywało swądem spieczonych ulic. Nie mógł
sobie znaleźć miejsca. Z domu, na wzgórza, nad ocean, na rower. Nie mógł
usiedzieć. Gdy był sam doskwierała mu samotność, więc wychodził do znajomych z
miłą chęcią i miał ogromną ochotę wrócić się do swojej samotni, gdy tylko ich
zobaczył. Filmy? Gdy czytał scenariusze, układał w głowie plany i postaci. Gdy
zabierał się do pracy, przygotowań był
pełen determinacji. Gdy w końcu po kilku miesiącach pojawiał się na planie,
żeby zacząć nagrywać, miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę, wziąć gitarę i
zaszyć się w studio. Sam nie wiedział czego chce. Czegoś mu brakowało.
Kiedyś tak nie było. Był
spokojniejszy. Teraz miał w sobie lęk. Był zdenerwowany, czujniejszy. Bardziej
niepewny. Stawiał wszystko na jedną kartę. Wiedział, że to wszystko wina tych
ostatnich kilku lat. Najpierw ten kretyński pomysł z dietą, przez którą nabawił
się podagry. Te bóle – koszmar. Do tej pory tego nie odżałował. Nie zapomniał i
chyba nie dane mu będzie do końca o nich zapomnieć. Zaraz później ten proces z
EMI. Tracił nerwy, kontrolę. Chęci. Cały czas walczył. Taki już był. Ale
czasami miał zwyczajnie dość. Pomimo tak, zdawałoby się, pełnego życia –
koncerty, wywiady, filmy, teledyski i sam diabeł wie co jeszcze – czuł się tak
beznadziejnie pusty. Im więcej na siebie brał, żeby nie myśleć o tym co mu
ucieka, co mija, za czym nie nadąża, tym bardzie pusty i oddalony od życia
zdawał się sam sobie. Im więcej pracował tym czuł się bardziej bezużyteczny. I
nie potrafił tego zmienić.
Odwrócił się, gdy
usłyszał pukanie do drzwi. Wszedł do pokoju, zdjął z siebie koc rzucając go
niedbale na zaścielone łóżko. Otworzył drzwi. Nie zdziwił go widok pięknej,
wysokiej, szczupłej Azjatki w szpilkach i ciemnym płaszczu. Spojrzała na niego
lekko zmrużonymi oczami i uśmiechnęła się, zdawałoby się – drapieżnie.
- Stęskniłam się.
- Sue. – odpowiedział
jej sztucznym uśmiechem.
Dziewczyna
przestąpiła próg, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do obserwującego ją uważnie
mężczyzny. Patrzyła na niego chwilę po czym ich usta połączyły się w namiętnym
pocałunku.
______________________________
Here you go.
To bardziej bridge niźli rozdział w całym tego słowa znaczeniu ale takie też muszą być, a nie chciałam żebyście czekali nie wiadomo ile. :) Następny nie wiem kiedy ;| Mam nadzieję, że jednak Wen w końcu ruszy swój leniwy odwłok i postanowi mnie napaść i mam nadzieję, że nie zrobi tego, gdy nie będę mogła pisać!
Miłej końcówki semestru wszystkim życze, bo to już ten czas. I życzę wam (I SOBIE!) koncertu Marsów w Polsce jak najszybciej. Boleśnie potrzebuje koncertu!
Tyle ode mnie.
Enjoy!
xoxo
______________________________
Here you go.
To bardziej bridge niźli rozdział w całym tego słowa znaczeniu ale takie też muszą być, a nie chciałam żebyście czekali nie wiadomo ile. :) Następny nie wiem kiedy ;| Mam nadzieję, że jednak Wen w końcu ruszy swój leniwy odwłok i postanowi mnie napaść i mam nadzieję, że nie zrobi tego, gdy nie będę mogła pisać!
Miłej końcówki semestru wszystkim życze, bo to już ten czas. I życzę wam (I SOBIE!) koncertu Marsów w Polsce jak najszybciej. Boleśnie potrzebuje koncertu!
Tyle ode mnie.
Enjoy!
xoxo