sobota, 2 listopada 2013

010.

Jared położył wciąż śpiącego chłopca w łóżku, Berenika zdjęła mu buty i spodnie, przykryła kołdrą, pocałowała w czoło i oboje wyszli do kuchni. Za oknem słońce wisiało już dość nisko na niebie, częściowo przykryte ciężkimi chmurami, z których nad samym miastem padał lekki deszcz.
- Dziękuję. Znów. – powiedziała cicho dziewczyna uśmiechając się i roztrzepując zmoknięte włosy palcami.
- Nie ma za co. Znów. – odpowiedział jej muzyk.
Oboje wciąż byli w kurtkach.
- Nie wiem, jak i czy kiedykolwiek będę w stanie ci się za to wszystko odwdzięczyć.
- Nie musisz. – Leto lekko wzruszył ramionami.
- Zostaniesz może na kawę, herbatę? Czy coś?
- Kawę. Chętnie.
Berenika wstawiła czajnik na gaz i nasypała do kubków kawy po czym usiadła przy stole, naprzeciwko Jareda.
- Nie masz jakiś super ważnych gwiazdorskich spraw do załatwienia?
- Nie. I chwała Bogu. Mam pierwsze naprawdę luźnie dni pierwszy raz od... w sumie nawet nie wiem od kiedy. Co prawda jedynie dwa, ale tyle mi musi wystarczyć. Żadnych wywiadów, spotkań, koncertów i sesji zdjęciowych. – westchnął przecierając oczy, jakby sama myśl o codzienności go męczyła.
- Hej. Przecież to kochasz, pamiętasz?
- Tak. Ale kto powiedział że miłość nie jest męcząca i wymagająca? A miłość do sztuki to już bez porównania!
- Nigdy nie kochałeś na zabój czterolatka chyba! To jest dopiero męcząca miłość! – zaśmiała się dziewczyna.
- Nie wydaje mi się, abyś z tego powodu była smutna.
- Bo nie jestem, broń Boże.
- Ja też nie.
Berenika wstała, żeby zalać wrzątkiem kawę.
- Co planujesz teraz zrobić? – zapytał ją muzyk. – W sensie z pracą. Weźmiesz wolne?
- Myślę, że powinnam je dostać w restauracji, przysługuje mi. Wiesz, musze tylko złożyć papiery poświadczające, że Charlie jest chory i powinnam dostać przynajmniej z półtora tygodnia płatnego urlopu. Gorzej będzie z klubem. – powiedziała, stawiając przed nim kubek. – Mleka?
- Nie pijam mleka, dzięki.
- Jesteś uczulony? – zapytała siadając.
- Nie. – uśmiechnął się. – Jestem weganinem.
Berenika uniosła brew w zdziwieniu.
- Tak z własnej woli czy z konieczności?
- Głównie z własnej.
- Ale jednak jest w tym trochę konieczności?
- Podagra. I ogólnie grupa krwi A. No i serio, nie jestem wielkim fanem wykorzystywania zwierząt w żaden sposób.
- Rozumiem. – powiedziała upijając łyk kawy, po czym dodała. – Znam kilka świetnych wegańskich przepisów. Chociaż miałam okazję przygotowywać je jedynie kilka razy. Niewielu was jest.
- Ludzie idą na łatwiznę. Unikanie produktów zwierzęcych nie jest tak łatwe jak wpychanie w siebie wszystkiego jak leci.
- Coś w tym jest. Ale weź pod uwagę, że we współczesnym świecie, szczególnie w dużych miastach, sporo jest restauracji z daniami stricte wegetariańskimi i wegańskimi.
- Na które nie wszystkich stać, bo są modne, a co za tym idzie – drogie.
- Też racja. Siedzieli chwile w ciszy pogrążeni w swoich myślach.
- Jared. – Berenika nagle się ocknęła.
- Tak?
- Tylko bardzo cię proszę, nie wspominaj przy Charliem o weganizmie, nawet o wegetarianizmie. To może być dla niego nie zdrowe, a jak TY mu o tym powiesz to na pewno będzie chciał się na to przenieść. A on potrafi być bardzo uparty.
- Rozumiem. – powiedział mężczyzna lekko się uśmiechając. – Wiesz, lekko przeraża mnie fakt, że mam na niego, całkowicie nieświadomy, a jakże ogromny wpływ.
- Tak, mnie też to lekko przeraża, szczególnie jak ostatnio pokazywał mi twoje zdjęcie w niebieskich włosach. – zaśmiała się.
- To był jednorazowy wyskok. – odpowiedział jej z radosnym uśmiechem.
Berenika zauważyła, że w tej chwili całkowicie przypominał kilkuletniego chłopca cieszącego się na myśl o udanej psocie.
 - Ale poważnie, nie wiedziałem, że mogę mieć aż taki wpływ. To znaczy, wiesz, jasne, często dostaje wiadomości od ludzi, że dzięki mnie przeszli na wegetarianizm i takie tam. Ale, cholera, dopiero teraz widzę ile jedno moje słowo może zmienić w takim małym człowieczku, z takim plastycznym umysłem. To przerażające.
- Cóż. Może po prostu nie myśl o tym w sensie ogólnym, tylko na konkretnych przypadkach?
- To znaczy?
- No wiesz. Musisz bardziej dbać o to co mówisz, to jasne. Ale nie możesz brać odpowiedzialności za wszystkich ludzi którzy cię słuchają. Co innego za tych, których znasz i którzy są z tobą w jakiś sposób związani. Na nich wpłyniesz na pewno, przez samą więź.
Jared spojrzał w głąb swojego kubka, rozważając jej słowa.
- Dostaje tysiące znaków, słów, wiadomości mówiących – Jared, tak bardzo zmieniłeś moje życie. Uratowałeś mnie swoją muzyką, kiedy byłem na krawędzi. To cieszy. Naprawdę. Nakręca mnie żeby robić więcej, bo ta muzyka nie ratuje tylko mnie ale pomaga innym. Ale zapominam często, że może moje słowa mogą też niszczyć.
- A więc po prostu najpierw myśl, a potem mów. Tylko nie przesadzaj z tym myśleniem, bo to się zazwyczaj kończy przesadą albo zbytnim zagmatwaniem sprawy. Mów od serca ale z rozmysłem.
Nastała chwila ciszy, w której patrzyli na siebie. Po chwili Berenika lekko się zaśmiała, spuściła wzrok i pokręciła głową.
- Co?
- Nie, nic.
- No co? Też chcę się pośmiać.
Dziewczyna spojrzała na niego, wciąż się uśmiechając.
- Nic, tylko nigdy nie pomyślałabym, że będę prowadzić taką rozmowę z gwiazdą rocka we własnym, ciasnym jak komórka na mopy mieszkaniu, gdy za drzwiami będzie spał mój synek ze złamaną ręką. Ile w tym absurdu i niedorzeczności.
Jared również się uśmiechnął.
- Oj tam, zaraz niedorzeczności. Obcowanie z bogiem to jeszcze nie niedorzeczność. – powiedział to rozsiadając się po gwiazdorsku na prostym krześle i robiąc groteskowo wyniosłą minę.
Berenika parsknęła w swój kubek.
- Śmiesz wątpić marna niewiasto, ziemski pomiocie, żem boski? – zapytał, mrużąc oczy.
- Ależ skąd! Ja po prostu krztuszę się w twojej jakże boskiej obecności. To dlatego że tak rzadko przychodzi mi obcować z boskością! – odpowiedziała tłumiąc śmiech.
- I bardzo dobrze. Bo Leto jest idealnie boski w swej boskości! – powiedział poważnym tonem.
Po kilku sekundach oboje parsknęli tłumionym śmiechem.
- Za pańską boskość. – Berenika uniosła kubek w geście toastu.
- A jakże! – stuknęli się cicho kubkami.
Znów zapadła cisza, oboje wpatrzyli się w padający za oknem deszcz.
- Lubię deszcz. – powiedziała po kilku minutach dziewczyna, podciągając na krzesło kolana i opierając na nich swój kubek.
- Ja się od niego lekko odzwyczaiłem. Zresztą, odzwyczaiłem się od jakiejkolwiek pogody.
- Jak można odzwyczaić się od pogody. – zaśmiała się dziewczyna.
- No wiesz, jednego dnia jestem w zimnej Moskwie, zasypanej śniegiem, a kilkanaście godzin później wysiadam z samolotu w gorącym Sydney, gdzie jest środek lata. A dwa dni później jestem w deszczowym Londynie. – wzruszył ramionami.
- Brzmi to dość ciekawie. Nigdy ci się nie nudzi – ani za dużo słońca, ani za dużo deszczu. – pokiwała głową. – Jak w dobrym życiu – harmonijnie, ale nie nudno.
- Nie narzekam. – uśmiechnął się. – Ale czasem mi brakuje Kalifornijskiego słońca piekącego przez większość dnia i większość roku.
- Wychowałeś się tam?
- Nie. Moje wychowanie, cóż, jest tak samo kolorowe jak całe moje życie. – uśmiechnął się lekko smutno. – Ale panno Zert. Czy to jest jakiś wywiad?
- No. Właściwie zapomniałam ci powiedzieć, że od dwudziestej czwartej do dwudziestej ósmej każdego ósmego dnia tygodnia pracuje jako tajna agentka MI6 pod przykrywką dziennikarki taniego brukowca ze Stanów będąca korespondentką w Paryżu.
- Och, taki szczególik.
- Właśnie.
- Ciekawe życie zawodowe.
- Nie narzekam.
- Wracając do wychowania, jak to w końcu jest. Jesteś Polką, a mieszkasz we Francji? Czy jesteś Francuzką z polskimi korzeniami?
- „Tam dom twój, gdzie serce twoje.” Czy jakoś tak. – odpowiedział po polsku.
- Słucham?
- To taki cytat. Jestem Polką. Wychowałam się w Polsce i, co może cię lekko zaskoczyć, mieszkam we Francji!
- Naprawdę? Nie zauważyłem. – uśmiechnął się.
- Nie martw się, w tym wieku może zdarzyć się każdemu.
- Berenika. Grabisz sobie.
- Nie mam ogrodu.
- Słaby żart.
- Po prostu nie na twoje czasy.
- Berenika.
- No dobrze, już dobrze. A więc, jak już wspomniałam, jestem Polką. W Polsce się urodziłam i wychowałam, w Beskidach, jeżeli ci to coś mówi. Nie mówi. To takie góry. Dokładnie w Żywcu. To takie miasto. Miasteczko właściwie. Od piętnastego roku życia, no prawie szesnastego, mieszkam tu, w Paryżu. Uprzedzając twoje pytanie – Charlie urodził się tutaj. I głownie dlatego tu mieszkam. Poza tym zawsze chciałam mieszkać w jednym z tych romantycznych europejskich miast – Jej ton głosu z rozbawionego zmienił się na lekko smutny, szorstki.
- Ale jednak jest w tym trochę konieczności? – Jared powtórzył jej słowa sprzed kilkunastu minut.
Berenika westchnęła i upiła łyk kawy. Leto jej nie poganiał, wiedział, że to co zaraz powie będzie dla niej ciężkie. Widział to w jej oczach, w których nie było śladu po iskierkach rozbawienia, które ożywiały je jeszcze kilka minut wcześniej. Po kilku chwilach podniosła swój wzrok znad kubka i niepewnie na niego spojrzała. Jakby się rozmyśliła, wstała, wstawiła swój kubek do zlewu. Stanęła po drugiej stronie malutkiej kuchni, opierając się o blat szafki. Głowę miała spuszczoną, przygryzała od środka policzek. Biła się z myślami, ze wspomnieniami. Jared miał ochotę podejść do niej i ją tak po prostu, po ludzku przytulić. Ale wiedział, że to mogło by tylko pogorszyć sytuację.
- Zastanawiało cię na pewno, co się stało z ojcem Charliego. – powiedziała w końcu cicho, ze wzrokiem utkwionym w podłodze. – To dość długa, nieskomplikowana i za cholerę nie romantyczna historia.
Skrzyżowała ramiona na piersiach i podeszła do okna, aby je uchylić. Gdy tylko to zrobiła do środka wpadł dźwięk deszczu wręcz boleśnie rozdzierając ciszę panującą między nimi. Po chwili słychać było również grzmot, nad miastem rozpętała się burza. Berenika zamknęła oczy stojąc przy oknie. Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je powoli, jakby próbując się uspokoić. W końcu usiadła naprzeciwko Jareda, bawiąc się łyżeczką leżącą na stole, utkwiła wzrok w swoich dłoniach.
- Miałam piętnaście lat. Dopiero zaczynałam żyć. Moja matka… cóż, nigdy się nie dogadywałyśmy. Urodziła mnie późno, chyba dlatego nie mogłyśmy znaleźć wspólnego języka, a na dodatek jeszcze byłam w tym „głupim” wieku. Wiesz, ona zawsze kazała mi ślęczeć nad książkami. Wypady z koleżankami – zapomnij. Dostawałam szlabany nawet za samotne wyjście w góry, na pobliskie, znajome szlaki. Tylko książki i nauka – to się dla niej liczyło. Nie powiem, że to nienawidziłam. Wręcz przeciwnie, lubiłam czytać i się uczyć, ale na miłość boską ile można. Chciałam wychodzić z ludźmi, bawić się, poznawać, smakować tego co zakazane, buntować się! A nie mogłam. I to sprawiało, że buntowałam się jeszcze bardziej. Był gorący maj. W Polsce na początku maja jest tak zwana majówka – wiesz, święto narodowe i takie tam, zgrywają się z weekendem, jest kilka dni wolnego. Było naprawdę wyjątkowo ciepło. Moja matka wymyśliła wtedy, że powinnam się uczyć, bo koniec semestru za pasem. Gdy moi znajomi bawili się nad rzekami, nad jeziorem, chodzili w góry, odpoczywali, ja miałam ślęczeć nad książkami. Nie mogłam nic zrobić. Nic. Byłam wściekła, absolutnie wściekła, ale nie mogłam zrobić nic. Któregoś wieczora szłam do biblioteki, żeby oddać książki. Miałam tam dość niedaleko, kilkaset metrów od domu, a nie ściemniło się jeszcze całkiem, więc zrezygnowałam z podwózki proponowanej mi przez tatę. Gdy wracałam… - urwała na chwilę, zaciskając oczy i znów krzyżując ramiona na piersi. – Nie pamiętam dokładnie co się działo. Po prostu, ktoś złapał mnie od tyłu i szarpnął. Krzyknęłam, ale zatkał mi usta dłonią. Szarpałam się, ale nic nie mogłam zrobić. Widziałam tylko jak jestem wciągana w jakieś krzaki. Później straciłam przytomność.
Jej głos był już tak cichy i pełen bólu, ze Jared musiał się skupić, żeby wyłapać jej słowa spośród szumu deszczu.
- Obudziłam się jakiś czas później. W ciemnej, zimnej, wilgotnej piwnicy. Jedyne co czułam to krew w ustach i zapach świeżego drewna. Byłam przykuta za obie ręce do jakiegoś pręta w ścianie, nogi i usta miałam zaklejone taśmą. Wszystko, absolutnie wszystko mnie bolało. Leżałam tam, przerażona, obolała, zziębnięta kilka dobrych godzin. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani co się stało. Miałam nadzieje, że to tylko jakiś cholerny koszmar. – ostatnie słowa sprawiły, że z jej oczu pociekły łzy, jednocześnie zaśmiała się jakby ironicznie, z samej siebie. - Po kilku godzinach przyszedł. – znów przerwała na chwile, objęła się ramionami ściskając tak mocno, ze palcami na pewno robiła sobie rany na ramionach. Jared nie miał śmiałości jej dotknąć. Praktycznie nie oddychał, żeby nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. - Półtora tygodnia. – wyszeptała. – Gwałcił mnie i torturował na zmianę. Pierwszy dzień błagałam o łaskę, kolejny o ratunek. Później już tylko o śmierć. Był brutalny w całym tego słowa znaczeniu i w ogóle nie wybredny. Od zwykłych drewnianych kii po stalowe pręty rozgrzane w ogniu do białości. Ciął nożem moją skórkę, rozrywał ją paznokciami, kopał, bił pięściami…
Jej głos się załamał. Ukryła twarz w dłoniach. Jared poczuł na swoich policzkach łzy, nawet nie zdawał sobie spawy z tego, że płacze. Szybko je otarł. Patrzył na jej drobną, skuloną postać na krześle naprzeciw niego. Przypomniał sobie jej uśmiech, który widział przecież jeszcze kilka chwil temu. To nie mogła być ta sama, uśmiechnięta, nieśmiała dziewczyna. Wyciągnął do niej bezwiednie rękę przez stół, wciąż jej nie dotykając. Opuściła dłonie, trochę bardziej spokojna. Spojrzała na jego dłoń.
- Boję się ludzkiego dotyku. – wyszeptała. – Wciąż sprawia mi ból. Nauczyłam w pewien sposób nie reagować na niego gwałtownie, na przykład w tłumie. Ale tylko Charlie… Tylko on może się do mnie przytulać. Próbowałam, naprawdę, ale nie potrafię znieść dotyku innych ludzi. Nie znalazłam jeszcze nikogo, kto mógłby mnie dotykać i nie sprawiać mi tym bólu. Nawet własna matka.
Jared zacisnął dłoń w pięść i kiwnął głową, na znak, że rozumie.
- Znaleźli mnie po jedenastu dniach. Wyglądałam jak zakrwawiony worek kości, jak kawał rozszarpanego mięsa. A psychicznie było ze mną jeszcze gorzej. Matka oczywiście wszystkim się strasznie nie przejęła. Na początku cieszyła się, że mnie znaleźli, ale później powiedziała mi, że to wina moja i mojej głupoty. – zaśmiała się ironicznie. – Leżałam nieprzytomna kilka dni. Zrobił mi wiele ran, straciłam dużo krwi i przez to byłam w bardzo złym stanie. Ale poza tym, siniakami, ranami, złamaniami – z fizycznego punktu widzenia nic mi nie było. Podawali mi ogromne ilości krwi, pozszywali rany, złożyli złamania i po dwóch i pół tygodnia stwierdzili, że mogę wyjść, jeszcze tylko jedno, ostatnie badanie krwi. Było mi absolutnie wszystko jedno. Nie docierało do mnie nic, z tego co mówili. Nie jadłam, nie miałam ochoty. Nie spałam, gdy zamykałam oczy zawsze widziałam… jego. Planowałam swoje samobójstwo. Tylko dlatego pozwalałam im się faszerować kroplówkami. Żeby mieć siłę się zabić. I wiesz co się okazało? – spojrzała na niego, pierwszy raz od początku tej historii, oczami pełnymi łez. Pełnymi cierpienia, strachu, bólu. – Byłam w ciąży. Nosiłam w sobie dziecko. Pomiot tego potwora. Tego…
Zabrakło jej słów, zacisnęła usta i zadarła głowę patrząc w sufit.
- Matka kazała mi je usunąć. Ale ja nie mogłam. Nie mogłam. To było moje dziecko. – znów spojrzała na niego, wzrokiem szukającym zrozumienia. – Jego też. Boże, jak ja się bałam, że to dziecko będzie do szpiku kości złe od samego początku. Że będzie przesiąknięte jego złem.
Jared otarł kolejną nieproszoną łzę.
- Pierwszy raz się jej tak postawiłam. Pierwszy raz ojciec się jej postawił. Machnęła na mnie ręką. Powiedziała rób co chcesz. Po kilku tygodniach i rozmowach coś jej się odmieniło, nie wiem. Zaczęła trochę mi pomagać, było coraz lepiej między nami. Może nie było miło i przyjemnie ale pomagała mi trochę i nie namawiała do niczego, nie nagabywała. Zaproponowała, żebym wyjechała sobie na sylwestra tutaj, do Paryża, do przyjaciółki jej siostry. Byłam w ósmym miesiącu, ostatni czas żeby złapać trochę świeżego powietrza, jak mówiła, przed stosem pieluch. Tak zrobiłam. Wysiadłam na dworcu trzydziestego pierwszego grudnia. I poczułam skurcze. Charlie oczywiście musiał pierwszy zobaczyć Paryż, jeszcze przede mną. – uśmiechnęła się przez łzy, patrząc czule w stronę pokoju chłopca. – Urodził się trzy tygodnie za szybko, ale z dobrą wagą, całkiem zdrowy. Jako urodzony tutaj dostał obywatelstwo, podobnie ja, jako jego matka. Byłam nieletnia. Zaproponowali mi, że mogę zamieszkać tutaj, tutaj chłopca wychować, z pomocą finansową od państwa, ale bez ściągania tu więcej niż jednego rodzica. Albo mogę wrócić do siebie. W Polsce nieletnie matki nie mogą być matkami z prawnego punktu widzenia. Czyli musiałabym go oddać do adopcji. Normalnie to matka takiej młodej dziewczyny decyduje się na adopcje dziecka, dzięki czemu żyją razem. Nie chciałam żeby Charlie był zaadoptowany przez moją matkę. Wybrałam Paryż. Chciałam dać jej szanse, pamiętałam jej pomoc. Ale powiedziała, że albo przyjeżdża z ojcem albo w cale. Nie mogą zostawić firmy. – znów uśmiechnęła się ironicznie. – Pani Morrison była wtedy pielęgniarką w szpitalu na moim oddziale, znała moją historię. Była kilka tygodni przed emeryturą. Gdyby nie ona…
Westchnęła ocierając łzy.
- Załatwiła mi to mieszkanie, pomagała z Charliem, z francuskim, z państwem i prawem, ze szkołą, z pracą, teraz się nim opiekuje. Kobieta anioł.
Spojrzała na niego.
- Hej. Przestań wyglądać, jakby właśnie świat spadł ci na głowę i pozbawił rozumu! – zaśmiała się, a z jej oczu pociekła jeszcze jedna łza. – To moje życie jest wywrócone na lewą stronę, nie twoje.
Jared chciał się do niej uśmiechnąć, ale nie mógł. Prędzej by ją przytulił i powiedział, że już wszystko w porządku. Przez całą tą historie nie miał przed oczami młodziutkiej Bereniki, ale swoją własną mamę. Może i te historie nie były identyczne, ale nie mógł wyzbyć się z głowy ich podobieństwa. Było mu tak bardzo szkoda tej młodziutkiej dziewczyny. Wiele w życiu przeszedł. Ale nie wyobrażał sobie walki przez jaką przeszła ona. Przez jaką przeszła jego matka. Walki, jaka ją jeszcze czekała.
- Jared. Nie lituj się nade mną.
- Ja nie… - jego głos był zachrypnięty jakby nie używał go od lat.
- Nie opowiadam ci tego, żeby wzbudzić twoje współczucie. Nie umiem mówić o tym bez łez, jak widzisz. Nie opowiadałam też tego zbyt często. Pani Morrison, polska policja, sąd we Francji. Ty. Opowiedziałam ci to bo po pierwsze jestem ci naprawdę wdzięczna za wszystko, tobie i twojej rodzinie. Po drugie uważam że na to zasługujesz, a po trzecie, nie wiem dlaczego, ale chciałam ci o tym powiedzieć. Chciałam w ogóle o tym powiedzieć komuś, kto nie jest w to zamieszany z musu. A ty… Jesteś jakiś… Odpowiedni. Nie wiem co takiego w tobie jest, ale mam wrażenie, że znamy się już długo. Ufam ci. - Uśmiechnęła się lekko. - To już przeszłość. A ja już wiem, że nie warto jej rozpamiętywać. Trzeba żyć tym, co jest teraz. Musze żyć bo mam dla kogo. Dla kogo walczyć. Dla kogo upadać się i podnosić. Codziennie. Za każdym razem.
Jared wciąż nic nie mówił, jedynie patrzył na nią rozmyślając.
- Hej, no powiedz coś, bo zaczynam się martwić.
- Ja… - westchnął. – Jestem Amerykaninem i tak jakoś mnie wychowano, że jedyne co teraz chcę zrobić to cię przytulić.
- Przepraszam. – powiedziała Berenika, spuszczając wzrok. – Przepraszam, ale…
- Wiem. Rozumiem. Po prostu chciałaś, żebym powiedział coś. A to właśnie mi teraz chodziło po głowie.
- Doceniam to, dziękuję. – uśmiechnęła się lekko.
- Nie. Tym razem to ja dziękuję. Wiem ile cię to musiało kosztować. Widzę. Dziękuję, że mimo wszystko mi o tym powiedziałaś. - Berenika przytaknęła. Jared chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu cichutki płaczliwy głosik.
- Mamuś!
Dziewczyna wstała z krzesła, przetarła dłońmi twarz i poszła do sypialni chłopca, aby utulić go w złym śnie. Jared został sam ze swoimi myślami i otaczającym go szumem deszczu. Był w szoku, zwyczajnym szoku. Nie wiedział co ma zrobić, powiedzieć. Nawet co ma myśleć. Po chwili do kuchni weszła Berenika niosąc Charliego – zaspanego, zaczerwienionego. Chłopiec uśmiechnął się na jego widok, powodując uśmiech na twarzy swojej mamy. Muzyk spojrzał na nich wciąż mając przed oczami obrazy z historii Bereniki. Dopiero teraz dostrzegł jej siłę. Spodziewał się historii nieprzyjemnej i smutnej. Ale nie przewidział… tego. Jej młode ciało wciąż musiało nosić ślady tego bestialstwa. Jej umysł… Była młoda, inteligentna, sprytna i niesamowicie silna. Jak musiała być zniszczona po tych jedenastu dniach? Spojrzał na Charliego. Uderzyło go, jak bardzo w swoim podobieństwie jest różny od mamy. Te czarne włosy tak bardzo kontrastowały z jej blond. I te oczy, czarne, piękne i jednocześnie mroczne i tajemnicze. Błyskotliwe i żywe. Czy j e g o oczy też były czarne? Czy Berenika spoglądając codziennie na swojego synka widziała w nim tego człowieka? A mimo wszystko walczyła – dla niego, o niego. Ze światem. Nawet z samą sobą.
- Jared? – z zamyślenia wyrwał go Charlie. – Słyszysz mnie?
- Tak. Tak Charlie, słyszę. Zamyśliłem się. Przepraszam.
- Wyglądasz jakby cię coś bolało. – stwierdził chłopiec ściągając w brwi i przechylając na bok główkę.
- Nie. Wszystko okey. A jak twoja rączka?
Charlie wyciągnął do niego zdrową rękę, dając znak, że chce być u niego na kolanach. Jared usadowił go swoich udach, samemu opierając się o parapet.
- Boli. – skrzywił się. – I to białe jest ciężkie. I miałem zły sen. Gonił mnie palący się ptak. A ja chciałem uciec i nie mogłem biec.
- Palący się ptak? To może być feniks. To taki ptak, który w ciągu swojego życia, gdy jest już stary, spala się we własnych płomieniach, żeby później urodzić się na nowo z popiołów. Jego łzy mają właściwości lecznicze, a pieśń dodaje zawsze nadziei i otuchy.
- To znaczy, że się spalę? – wystraszył się chłopiec, patrząc na mężczyznę oczami wielkimi jak dwa euro.
Jared spojrzał na niego, w głąb jego czarnych tęczówek. Nie, ten chłopiec był tylko dzieckiem. Uroczym, bystrym i diabelnie inteligentnym dzieckiem. Nie miał w sobie zła. Zło nie jest w nikim z natury. Zło w człowieku kształtuje tylko i wyłącznie zły świat, źli ludzie. Charlie był dobry, czysty, niewinny.
- Nie Charlie. Na pewno się nie spalisz. – uśmiechnął się do niego odgarniając mu przydługie włosy, które opadły mu na oczy. – Może to znaczy, że wyzdrowiejesz i nim się obejrzysz będziesz mógł grać na perkusji Shannona.
- Chciałbym! – powiedział malec z nadzieją. – Perkusja Shannona jest super.
- Ale najpierw musisz całkowicie wyzdrowieć. Żebyś sobie przypadkiem nie zrobił większej krzywdy.
- A jak już będę tak całkiem zdrowy to będę mógł pograć?
- Jeżeli będziemy wtedy w Paryżu to jasne, że tak.
- A do kiedy będziecie w Paryżu?
- Jutro wieczorem wyjeżdżamy.
Charlie patrzył na niego chwilę po czym przycisnął swoje ciałko do jego klatki piersiowej z główką wtuloną w szyję i powiedział płaczliwym głosem.
- Nie chcę, żebyś jechał Jared.
Leto znów nie wiedział co powiedzieć. Spojrzał na Berenikę, która posłała mu delikatny, lekko smutny uśmiech nad stołem.
- Też nie chcę wyjeżdżać Charlie. Lubię Paryż. Lubię ciebie. I twoją mamę. I moja mama tu jest. Ale pomyśl sobie, że jest jeszcze tylu ludzi, którzy chcą zobaczyć nasz koncert, tak jak ty. Pamiętasz? - Chłopiec pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział. - Muszę jechać, to moja praca. I lubię to robić. – wciąż panowała cisza. – Wiesz, jak chcesz, to będziemy mogli rozmawiać ze sobą na Skype.
- Co to Skype? – Charlie odchylił się, patrząc z zaciekawieniem na mężczyznę.
- To taki program na komputer. Tak jakbyśmy do siebie dzwonili ale będziemy się widzieć przez kamerkę internetową.
- Naprawdę?!
- Naprawdę.
- To super! Ale będziesz do nas tak dzwonił. Obiecujesz?
- Jasne, że tak. Jak tylko znajdę chwilę.
- To super!
Chłopiec obdarzył go promiennym uśmiechem. Zaczął obracać w rączce wisiorek z triadą.
- A Jared? – powiedział po chwili przeciągając ostatnią sylabę w typowo dziecięcy sposób, znów się przytulając.
- Tak Charlie?
- A gdzie ty teraz jedziesz?
- Do Indii.
- To tam gdzie Indianie?
- Nie Charlie. – zaśmiał się Leto okrywając chłopca podanym mu przez Berenikę kocem. – Indianie pochodzą z Ameryki, czyli tam skąd ja pochodzę. W Indiach mieszkają Hindusi.
- To ty jesteś Indianinem!?
- Nie. – parsknął śmiechem. – Indianie byli rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Czyli takimi, którzy tam mieszkali od zawsze. A kilkaset lat temu Europejczycy, czyli ludzie pochodzący z Europy – z Francji, Polski, Niemiec, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii – wsiedli na statki i niechcący odkryli tą ziemię, na której mieszkali Indianie. Nazwali ją Ameryką od nazwiska jednego z nich i sami tam zamieszkali. Byli mieszanką wszystkich państw Europy i utworzyli tak jedno państwo.
- To ja już nic nie rozumiem. No bo dlaczego w Ameryce nie są Amerykanie tylko Indianie, którzy powinni być w Indiach. To Ameryka powinna się nazywać Indie. A Indie Hindie, bo tam są Hindusi. Kto to tak poprzekręcał?
- Historia Charlie. Na świecie, którym rządzą dorośli nic nie jest tak jak powinno być. Ale wiesz, czytałem kiedyś o pewnych chłopcach, którzy przypadkiem wylądowali na bezludnej wyspie. Byli tam też chłopcy w twoim wieku i trochę starsi. I nie było w ogóle dorosłych. Wyobrażasz sobie to?
- Ja bym tam nie chciał być bez mamy. Niektórzy dorośli sią okey. Mamusia. Ty. Twoja mamusia. Shannon. I Tomo. I Braxton. I pani Morrison.
- Masz rację. Ale nie wszyscy tacy są. W każdym razie, ci chłopcy bardzo się cieszyli, że są sami. Ale musieli sobie zorganizować tam życie, swoje państwo. I wiesz co? Nie całkiem im to wyszło, pomimo, że byli dziećmi, nie dorosłymi i widzieli i rozumieli więcej niż dorośli.
- Ale co było na końcu?
- Nie powiem ci. Może sam kiedyś przeczytasz, jak już będziesz duży.
- Teraz czytam taką książkę o takim niedźwiadku co bardzo lubił miodek. – uśmiechnął się Charlie.
- Czy ten niedźwiadek nazywał się przypadkiem Kubuś Puchatek?
- Tak! Skąd wiedziałeś?
- To dość stara książka Charlie.
- Super jest! Najbardziej lubię chyba Tygryska. Jest odważny. I cały czas bryka! Tak jak ty po scenie. – zaśmiał się malec.
Na te słowa Jared i Berenika również wybuchnęli śmiechem.
- Ale sowa tez jest fajna. Mądra. Ale myślę, że ja jestem najbardziej podobny do kangurka - Maleństwa. On chciał tez tak brykać jak Tygrysek. I miał fajną mamusię. I był najmłodszy. Ja też zawsze jestem najmłodszy.
- Och ty kangurku. – Jared przytulił go mocno całkowicie rozczulony jego prostotą myśli i jego słowami. – Uważaj z tym brykaniem, bo sobie zrobisz krzywdę.
- Sam uważaj. Tygrysku.
Zapadło chwilowe milczenie przerwane dzwoniącym telefonem Jareda.
- Przepraszam, to Shannon. Odbiorę. – powiedział naciskając zieloną słuchawkę. – Tak? Nie, w porządku. Mama do ciebie dzwoniła? Siedzi mi właśnie na kolanach. – puścił oczko do chłopca.
- Cześć Shannon. – szepnął Charlie do słuchawki.
- Shannon mówi „Cześć Charlie.” Macie, pogadajcie sobie. – Jared przystawił telefon do ucha chłopca, który był tym faktem zachwycony.
- Cześć Shannon. Okey. Trochę boli i założyli mi ten, no… - malec zacisnął oczka próbując sobie coś przypomnieć, po chwili odrzekł z powagą w głosie – Marmur.
Berenika z Jaredem spojrzeli na niego w szoku po czym znów parskneli zgodnym śmiechem.
- Gips Charlie, gips. – powiedziała Berenika.
- Oj, no gips. Pomyliło mi się. - nastąpiła chwila przerwy. – Okey. Yhm. Naprawdę? To super super super! Okey. Dobrze Shannon. Jared, Shannon cię chce do słuchawki.
- Tak? – muzyk, wciąż rozbawiony przyłożył telefon do ucha. – Okey. Dobra. Akceptuje plan w całości. Do zobaczenia później. Na razie. - Amerykanin rozłączył się. - O rany. Już ta godzina? Muszę wracać. Jestem umówiony na kolację z jakimiś dziwnymi ludźmi. – skrzywił się Leto. – Było mi bardzo miło, podyskutować z panem o literaturze, panie Zert. Mam nadzieję, że rączka nie będzie cię bardzo bolała. I pamiętaj, że musisz być bardzo grzecznym chłopcem, okey? I pomagaj mamie jak się da.
Postawił chłopca na podłodze, samemu wstając i zakładając kurtkę.
- Okey. Szkoda, że musisz już iść.
- Wierz mi, że nie mam ochoty się stąd ruszać, zamieniając tak miłe towarzystwo na grono jakiś wydumanych, pustogłowych… - Przerwało mu chrząknięcie Bereniki. – Ludzi. Zostawię wam swój adres Skype, wpisz mi swój Berenika, jak możesz.
Wymienili się telefonami.
- W razie, gdybyśmy się jutro nie mogli spotkać to się żegnam. – uklęknął i przytulił Charliego mocno do siebie. – Pamiętaj, bądź dzielny i grzeczny, tak?
- Yhm. Ty też Jared.
- Postaram się. - Podniósł się, wziął od Bereniki swój telefon. - A ty… - spojrzał w jej jasne oczy. – Też bądź dzielna. Jakby co, masz mój numer. I wiesz gdzie mieszka moja mama. Dobijaj się choćby w środku nocy. Wyciągnął do niej rękę, którą uścisnęła. Była lekko zaszokowana jego słowami.
- Dzięki Jared. Wysokich lotów, szerokiej drogi i udanych koncertów. – powiedziała cicho. – I jeszcze raz dzięki za wszystko.
Puścił jej oczko i uśmiechnął się.
- Do zobaczenia. – powiedział po raz ostatni i wyszedł.

___________________
I oto jest. Historia Bereniki wychodzi na światło dzienne. Naprawdę licze na wasze komentarze! Są mi ogromną motywacją i pomocą. I teraz niestety zła wiadomości - muszę was prosić o uzbrojenie się w cierpliwość bo nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny rozdział. Ten miesiąc będzie dla mnie wyjątkowo ciężki, więc może się okazać, że dopiero w okolicy Mikołajek (wiem, brzmi strasznie) będę mieć czas pisać cokolwiek. -.-' Mimo wszystko, zaglądajcie na bierząco, może zdarzy się jakiś cud po drodze? :) Na pewno pojawią sie jakieś informacje na moim tt )@lunaagainstsol(
Trzymajcie się ciepło i nie dajcie się żadnym chorobom! :):)
xoxo

PS. Piszcie, piszcie, PISZCIE! :) 

8 komentarzy:

  1. Ja poczekam, tyle ile będzie trzeba. To chyba jedyne opowiadanie, w którym Jared jest taki.. idealny i jednocześnie nie jest przesłodzony. Cudownie piszesz, a ta historia mnie urzeka. Mimo, że obecnie Pan Leto działa mi na nerwy, to jeśli chodzi o twojego bloga nie mogę się nasycić. ;- )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I takie komentarze mnie budują, bo widzę, że udaje mi się iść w wyznaczonym sobie na początku kierunku! Dziękuję! :) A Jared... cóż, to dopiero początek historii.
      xoxo

      Usuń
  2. Podpisuję się rękami i nogami pod powyższym komentarzem.
    Musiałam przetrawić sobie ten rozdział, żeby jakoś poskładać myśli i móc go ocenić. Spodziewałam się, że Berenika ma za sobą nieprzyjemne (co za delikatne słowo) przejścia, ale to, co ją spotkało, przeszło moje oczekiwania. Ta dziewczyna musi być strasznie poraniona emocjonalnie, więc tym bardziej zasługuje na szacunek ze strony Jareda. Jej siła i wola przeżycia, bycia oparciem dla syna, wręcz przeraża. Chyba nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie walki, jaką zapewne toczy sama z sobą, by móc normalnie funkcjonować. Czuję, że i tak najgorsze przed nią: otwieranie się na drugiego człowieka, do tego mężczyznę. Wiem, że bez tego się nie obejdzie i wierzę, że we dwoje dadzą radę się z tym uporać.
    Po tym, co usłyszał, Jared zapewne przewartościuje pewne rzeczy. W Twojej historii to człowiek z krwi i kości, do tego rozsądny i... normalny. Będzie umiał zrozumieć. Już rozumie :)
    Mam nadzieję, że stani na wysokości zadania i nie zawiedzie dziewczyny, która mu ufa, i być może, nie wiedząc o tym, oddała się w jakiś sposób w jego ręce. Przynajmniej ja tak odbieram to, jak z nim rozmawia i co mu mówi. Dla mnie było to jasne i proste do zrozumienia przesłanie: pomóż mi spróbować żyć normalnie.
    Tak więc niech próbują, i niech im się uda. Trzymam za nich kciuki.

    Aż mi szkoda, że trzeba będzie czekać tak długo na następny rozdział, ale wiem, że opłaci się być cierpliwym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Berenika jest przede wszystkim bardzo młoda. Wcześniejsze wydarzenia, relacje z ludźmi i z Charliem, jej ciężka praca i zaradność są obrazem młodej, samotnej matki, a i owszem. Ale tak naprawdę wszyscy (łącznie ze mną) czytając, zapominają jak młoda jest! Ma zaledwie dwadzieścia lat! Sama jest jeszcze prawie dzieckiem... Ale jej siła sprawia, że wydaje się taka dojrzała. No właśnie. Jej dojrzałość i rozwaga jest okupiona straszną ceną. Jej podobnie jak Jareda tak na prawdę jeszcze nie znamy (ale spokojnie. Ja po prostu nie lubię jak wszystko dzieje się za szybko...). I masz racje, może nie najgorsze przed nią, bo myślę że mimo wszystko najgorsze ma na razie za sobą, ale czeka ją ciężka walka. Ale tak jak mówiłam. Zapominamy o jej młodości. O tym że jest też zwykłą dziewczyną, młodziutką kobietą, samą z problemami, do tego samotną, nie mającą wsparcia nawet we własniej rodzinie. Ona po prostu pragnie miłości. Chce być chciana, kochana. Chce mieć szczęśliwą rodzinę, lepszą niż jej własna. Pragnie tego co każda dziewczyna. No i pragnie tego nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla małego. ... Och mogłabym się rozwodzić nad tym, ale nie chcę pisać zbyt wiele. Jeszcze wiele przed nią. I sama jestem diablo ciekawa jak to będzie dalej i co moja wyobraźnia im wymyśli w przyszłości... :)
      Co do Jareda... sama chciałabym wierzyć, że taki jest. I czasem właśnie taki się wydaje. Czasem. Cóż. Nikt nie jest idealny... W opowiadaniu też jest tylko człowiekiem. Ale tak na prawdę jeszcze go nie poznaliśmy.
      Wszystko nadejdzie z czasem.

      xoxo

      Usuń
  3. Nie martw się, życie czasem tak pędzi, że ani się obejrzymy, a wstawisz nowy rozdział :) A obiecuję Ci, będę czekać wytrwale :)
    Cóż, muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Domyślałam się, że Berenika była zgwałcona, ale... To co ją spotkała, zmieniło ja na zawsze i naprawdę się teraz nie dziwię, że boi się ludzkiego dotyku. Bardzo jej współczuję, ale jednocześnie podziwiam, za determinację i niesamowitą siłę, by każdy dzień zaczynać od nowa. Z tego, co opowiadała Jaredowi, nigdy nie było jej łatwo, nawet rodzice nie byli dla niej takim oparciem, jakiego potrzebowała.
    To, że zdecydowała się opowiedzieć o wszystkim Jaredowi, na pewno wpłynie na ich relacje. Z ostatnich zdań Leto wynika, że nie chce przerywać tej znajomości, wręcz przeciwnie, chce być jej oparciem, pomóc jej w jakiś sposób.
    Dziękuję Ci. To był niesamowity rozdział, przesycony emocjami, wpływającymi również na mnie. Czasem zapominam, że te an Charlie, ani Berenika nie są prawdziwi. Za to, że wciąż wzruszasz. Dziękuję.
    Pozdrawiam,
    pakuti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję, że jesteś od samego początku, czytasz i komentujesz! To dużo znaczy, nawet jak nie zawsze mam czas odpowiadać, to czytam każdy komentarz! Każdy jest cegiełką w mojej motywacji. Więc dziekuję. Mam nadzieję, że cię nie zawiode.

      xx

      Usuń
  4. hej hej :) nie wiem co mam napisać, nigdy nie byłam w tym dobra, ale jak ma Cię to zmotywowac to zrobię wszystko :D czytam Twojego bloga bodajże od początku października i od razu się zakochalam. Ten błog jest taki lekki w czytaniu, a zarazem poruszający. arcydzieło.Ty musisz pisać! taki talent to naprawdę wielki dar, a Ty jak na razie wykorzystujesz go w 100% :) co do rozdziału, zgadzam się z dziewczynami wyżej, ciekawi mnie postać Jareda... w stosunku do Bereniki i Charliego to prawdziwy, ale mam przeczucie że w trakcie trasy troszeczkę się to zmieni (moja kobieca intuicja i twoje odpowiedzi do dziewczyn mnie popychają w tym kierunku ;) ) wzruszyla mnie historia Bereniki. dziewczyna na prawdę dużo przeszła. Charlie jest przeslodki i bardzo inteligentny, zakochalam się w nim :D Cóż, to chyba wszystko, czekam z niecierpliwością na następny rozdział, buziaki i pozdrawiam, Olka:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Naszła mnie ochota poczytania jakiegoś marsowego ff. Nie mogłam znaleźć nic nowego.. ciągle szukałam i szukałam, aż trafiłam na to cudo *.* Jestem zachwycona! Idealne opowiadanie, żeby oderwać się trochę od szarej rzeczywistości. Dokładnie to co szukałam! Piszesz niesamowicie! Żadne zdanie nie jest w Twoim opowiadaniu zbędne, wszystko napisane płynnie, ciekawie, lekko i przyjemnie się czyta :) Sam pomysł na taką historię bardzo interesujący, od pierwszych rozdziałów już wiedziałam, że szybko się od tego nie oderwę i miałam rację. Za jednym razem przeczytałam całą 10! I chciałam więcej! Berenika jest niesamowita, podziwiam ją od samego początku. Stała mi się naprawdę bliska. Charlie jest uroczym malcem i choć w rzeczywistości nie przepadam za dziećmi, to on od razu zyskał sobie u mnie sympatię :) A Jared.. idealny. Nie przedstawiłaś go jako chama, narcystycznego zapatrzonego w siebie dupka. Ani jako przesłodzonego kochasia. Jest zwyczajnym, wyrozumiałym i uprzejmym facetem. No kocham go. Wielkie brawa i uszanowanie za to opowiadanie. Oby wena Cię nie opuściła :) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. I mam ciche nadzieje, że jednak nie będziemy musieli czekać no nn aż do grudnia :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń