poniedziałek, 25 listopada 2013

011.

 Listopad minął niespodziewanie szybko. Nie wiadomo kiedy ciężkie deszczowe chmury nad Paryżem ustąpiły miejsca jasnym, jednolitym obłokom przypominającym białą, gęstą mgłę, która zalegała nieustannie nad głowami nie pozwalając przedrzeć się słońcu. Było wietrznie, poranki były coraz zimniejsze, aż w końcu codziennie rano witał ich przymrozek bielący niczym wapno zeschnięte liście, źdźbła trawy i gałązki drzew, zamieniający kałuże w mętne, cieniutkie lustra i pokrywając szyby aut szronem. Aż pewnego sobotniego poranka Charliego obudził nieprzyjemny, głośny szum. Gwałtownie otworzył oczy, wciąż lekko nieprzytomny, nie był pewien, czy to co słyszał nie było snem. Nadstawił uszu nasłuchując i po chwili znów coś zaszumiało, jakby coś dużego przesuwało się gdzieś u góry, nad jego głową. Wstał szybko z łóżka i nie wkładając kapci pobiegł do pokoju mamy.
- Mamuś, mamuś! – szepnął już całkiem rozbudzony.
- Charlie? – mama była nieprzytomna.
No tak, w nocy była w pracy.
- Mamuś! Chyba ktoś chodzi po naszym dachu! To jakiś potwór!
- Potwór? – mama przetarła zaspane oczy, patrząc na niego, później na zegarek wskazujący kilkanaście minut przed ósmą. Za oknem słońce już wstawało, zaczynało robić się coraz jaśniej.
- No potwór! Słuchaj! Słyszysz jak szura ogonem? – Charlie złapał się ramy łóżka patrząc z przelęknieniem w sufit.
Potwór znów zrobił dwa kroki, głośno przy tym szurając.
- Słyszysz? Słyszysz?! Chodzi po naszym dachu! Zaraz tu wejdzie.
- Charlie. Uspokój się. – uśmiechnęła się mama siadając na łóżku. – Choć tu do mnie.
Chłopiec wszedł na łózko i przytulił się do mamy.
- Wyjrzyj przez okno.
- Ale tam jest potwór!
- Zaufaj mi i wyjrzyj. No. Dalej.
Charlie zacisnął dłonie w pięści i stanął na łóżku aby wyjrzeć przez okno. Spojrzał na ulicę. Była biała. Podobnie jak samochody pod ich domem. I jak chodniki. I drzewa. I wszystko. Chłopiec był oczarowany tym widokiem.
- W nocy spadł śnieg. Również na nasz dach. A ponieważ jest mokry to się z niego zsuwa i stąd ten dźwięk.
- Wow! Ale super! Więc to nie potwór tylko śnieg?
- Dokładnie.
- Super!
Nastała chwila ciszy, w której Charlie wciąż stał na łóżku z nosem przyklejonym do szyby obserwując biały świat. Berenika przetarła jeszcze raz zaspane oczy. Piątek w klubie był zawsze strasznie ciężki. Wróciła do domu o wpół do szóstej rano. Niewiele spała i czuła się bardzo zmęczona. Dotknęła bladych nóżek syna i z niezadowoleniem stwierdziła, że są zimne jak lody.
- Charlie. Chodź pod kołdrę. Na śnieg się jeszcze tego roku napatrzymy. Pewnie pójdziecie później z panią Morrison na spacer. Masz zimne nogi. Chyba nie chcesz być chory i siedzieć w domu jak wszyscy będą lepić bałwany?
Chłopiec stał jeszcze chwilę, urzeczony widokiem. Jednak zaraz położył się koło mamy szeroko uśmiechnięty a ona przykryła go kołdrą.
- Ale super! Muszę zadzwonić do Jareda, zapytać się, czy też widział już dzisiaj ten śnieg.
Berenika uśmiechnęła się. Tak było od miesiąca. Cokolwiek wydarzyło się nowego w życiu Charliego, od wypadnięcia pierwszego zęba, przez pochwałę od pani w szkole za ładny rysunek, aż po zdjęcie gipsu, było przyczyną do uruchamiania komputera i „dzwonienia” do Jareda. Sam Leto nie zawsze akurat miał czas, na co wpływały też odmienne strefy czasowe, więc często zostawiali mu tylko wiadomość. Zawsze oddzwaniał w wolnej chwili i z cierpliwością i uśmiechem słuchał opowieści chłopca, często przyłączali się do rozmowy inni członkowie jego ekipy. Gdy tylko mógł Jared zawsze coś grał na koniec albo chociaż śpiewał, a ponieważ rozmawiali zazwyczaj wieczorami, lub przed popołudniową drzemką, kończyło się to tym, że Berenika wynosiła śpiącego malca do pokoju, po czym wracała do komputera, żeby pożegnać się z muzykiem. Ale te pożegnania zazwyczaj przeradzały się w rozmowy, czasem o niczym, czasem o codzienności, czasem o jakiś głębszych sprawach. Były to dwa wieczory w tygodniu, niektóre krótkie godzinny popołudniowe, ale dawały im obojgu dużo. Berenika nie przyznawał się do tego przed samą sobą, ale obecność Jareda w jej życiu sporo zmieniła. O wiele częściej się uśmiechała, czuła się bardziej zrelaksowana. Często rozmawiała z nim o problemach w pracy i w życiu w ogóle, nie oczekując pomocy, po prostu mówiła. Nie czuła się już tak samotna. Był w końcu kimś poza panią Morrison z kim mogła porozmawiać. Zresztą panią Morrison i tak widywała zazwyczaj przelotnie, już dawno nie miały okazji porozmawiać. Jared był dla niej bardzo dobrym rozmówcą. Słuchał, był inteligentny i zabawny. Zawiązała się między nimi specyficzna nić przyjaźni, zaufania. Sam Leto, choć również nie był tego do końca świadomy, zyskiwał wiele na tych rozmowach. Był bardziej rozluźniony. Nie chodziło o problemy, które ona mogła by mu pomóc rozwiązać. Rozmowy z Bereniką były dla niego powrotem do normalności. Schodził ze sceny, wychodził z wszechogarniającego tłumu ludzi, którzy powtarzali, że go kocha i uwielbia, zakładał ciemne okulary aby osłonić oczy przed blaskiem fleszy, odwzajemniał odruchowo wręcz miliony uścisków i uśmiechów i przedostawał się do swojego hotelowego pokoju, gdzie zrzucał z siebie koncertowe ciuchy, brał prysznic po czym otwierał laptopa i uśmiechał się na widok wiadomości z Paryża. Nie wiedział kiedy, Charlie stał się częścią jego życia. Czasem zwiedzając przelotnie jakieś miasto i oglądając przeróżne wystawy zastanawiał się, co w tej sytuacji powiedział by ten mały bystrzak, albo czy to lub tamto by mu się spodobało. Z resztą kupił mu już sporo pamiątek, przed którymi nie mógł się oprzeć. Jego serce  było już całkowicie opanowane magią czarnych oczu. A Berenika… ona była taka normalna, daleka od tego światka, zepsutego fałszem i pieniędzmi. Nie musiał przy niej nic udawać. Nie chciał. Czuł się swobodnie. Była bardzo inteligentna. Rozmowa z nią była dla niego odprężająca i nic sobie nie robił z późnych godzin nocnych lub częściej wczesnych godzin porannych, które zastawały go, gdy kończyli rozmowę.
- Pamiętaj, że on jest w Azji i pewnie nie ma tam teraz śniegu.
Charlie przytulił się do mamy i ziewnął.
- Idziesz dzisiaj do pracy na popołudnie?
- Yhm. – Berenika głaskała jego czarną czuprynę przymykając oczy.
- Szkoda. Ulepilibyśmy bałwana.
- Ulepicie z panią Morrison. – westchnęła smutno.
- Pani Morrison nie lubi śniegu. Ostatnio mi mówiła.
- Na pewno da się wyciągnąć chociaż na chwilę. W poniedziałek po szkole ulepimy bałwana, co ty na to?
- Super. – uśmiechnął się malec.
- Tylko obiecaj, że będziesz grzeczny dzisiaj, jak pójdziecie z panią Morrison na spacer.
- Dobrze.
Ale Charlie nie miał okazji do spełnienia swojej obietnicy. Na pół godziny przed wyjściem Bereniki do pracy, siedział z mamą w kuchni i opowiadał Jaredowi o porannym potworze na dachu. Zadzwoniła komórka dziewczyny, leżąca na telewizorze, więc chłopiec wstał z kolan mamy, żeby ta mogła pójść odebrać telefon.
- I wiesz Jared, że jest tak biało, że aż oczy bolą! Mówię ci! Super! Jak przyjedziesz to ulepimy bałwana. Jak będzie śnieg. Kiedy przyjedziesz Jared?
- Nie wiem Charlie. Ale chyba dopiero po Nowym Roku. Czyli za jakieś półtora miesiąca.
- A będzie wtedy jeszcze zima?
- Tak, zima będzie na pewno. I śnieg prawdopodobnie też.
Za krzesłem Charliego stanęła Berenika ze zmartwioną miną, przygryzając wargę i patrząc przez okno w zamyśleniu.
- Berenika? Co jest? – zapytał Jared.
- Nic. – westchnęła przeczesując włosy palcami, a na uniesione w powątpiewaniu brwi Jareda dodała. – Pani Morrison dziś nie może przyjść, właśnie dzwoniła. Nie mam z kim zostawić Charliego.
- Ja jestem duży, mogę zostać sam!
- Jasne, że jesteś duży. – uśmiechnęła się do niego, gładząc jego włosy. – Ale nie chcę, żebyś siedział sam i się nudził.
- Nie dadzą ci wolnego?
- Wyczerpałam limit jak Charlie miał złamaną rękę. A i tak dali mi wtedy tylko tydzień. Nie ma szans. – potarła czoło, zamykając oczy.
Po chwili ciszy Jared zaczął bawić się swoim telefonem uśmiechając się lekko. Charlie wyjadał z miski z mlekiem ostatnie pływające płatki a Berenika zapatrzyła się znów na świat za oknem.
- Hej Charlie, co tam tak łowisz? Ryby? Uważaj na rekiny. – po chwili odezwał się Jared.
Chłopiec zaśmiał się wesoło.
- Nie ryby. Płatki. Lubisz płatki?
- Bardzo! A jakie jesz?
Znów zadzwonił telefon Bereniki, tym razem numer był nieznany. Ze zmarszczonymi brwiami odebrała.
- Tak?
- Dzień dobry. Tu Constance Leto. Słyszałam, że masz do sprzedania na noc pewnego czterolatka?
- Ja… - dziewczyna zamrugała, niepewna czy dobrze usłyszała, po chwili wydukała. – Y, no tak.
- Świetnie, to podaj mi adres, za pół godziny będę. – odpowiedziała z entuzjazmem.
Berenika przeniosła zaszokowany wzrok na Jareda, który jak gdyby nigdy nic rozmawiał sobie z Charliem. Westchnęła i podała swojej rozmówczyni dane, po czym pożegnana wesołym „do zobaczenia!” rozłączyła się.
- Jared. – oparła się obiema rękami na oparciu krzesła.
- Od urodzenia. – odpowiedział mężczyzna nie dając po sobie nic poznać.
- Nie zgadniesz nigdy, kto właśnie dzwonił!
- Któż taki? – zapytał robiąc zaciekawioną minę.
- Twoja mama. Pytała, czy nie chcę jej sprzedać może pewnego chłopca na noc. Wiesz coś o tym? – uniosła brwi.
- Ojej! To wspaniale! Cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności! Kto by się spodziewał! Ty to masz szczęście! – uśmiechał się niczym Willy Wonka na widok rzeki czekolady, robiąc przy tym komiczne miny.
Berenika chwilę się powstrzymywała, ale zaraz uśmiechnęła się wywracając oczami.
- Jesteś niepoprawny, Leto. Idę się przebierać do pracy. Nie roznieście domu.
- Ale o co chodzi? – zapytał Charlie muzyka, gdy jego mama zamknęła za sobą drzwi od sypialni.
- Niespodzianka. – powiedział Leto z tajemniczym uśmiechem.
- Jared? – po chwili odezwał się chłopiec, przeciągając w charakterystyczny sposób samogłoski.
- Tak Charlie?
- A gdzie ty teraz jesteś? Bo zapomniałem. – powiedział, drapiąc się po brodzie.
- W Chinach, w mieście o nazwie Pekin.
- A co tam jest w tych Chinach?
- Smok! I samuraje! I… misie koala!
- Chyba pandy. – powiedziała Berenika wchodząc do kuchni, wiążąc włosy w warkocz.
- Oj, no dobra. Pandy. Pomyliło mi się.
- Coś mi to mówi? – Charlie zmarszczył czoło zastanawiając się.
- To jedna z twoich ulubionych bajek, pamiętasz? Ta z tą modliszką. A ten główny bohater nazywa się Po. – podpowiedziała mu mama.
- Kung Fu Panda!
- Właśnie ta.
- I tam są takie kung fu pandy?
- Raczej takie nie bardzo kung fu. – zaśmiał się Leto.
- A czemu?
- One są bardzo… podobne do Shannona, o.
- Do Shannona? Czemu? Grają na perkusji? – zapytał z uśmiechem chłopiec.
- Nie. Ale są takie… senne i ociężałe. I cały czas jedzą. – zaśmiali się obaj.
Berenika tylko pokręciła głową z uśmiechem i zaczęła zbierać do torebki potrzebne rzeczy. Kilkanaście minut później, gdy dziewczyna zapinała swoje kozaki rozległo się pukanie do drzwi.
- Dzień dobry. – przywitał ją wesoły uśmiech Constance, gdy tylko otworzyła drzwi. – Wesoło u was.
Weszła do mieszkania, w którym Charlie śmiał się na cały głos z Jareda, który jedząc budyń z rodzynkami robił przy tym komiczne miny.
- Tak. Dokazują dziś wyjątkowo, obaj. – uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna.
Constance zdjęła swój płaszcz i podeszła do komputera.
- Cześć chłopcy.
- Pani Leto! – zaskoczony i uradowany malec rzucił się z uściskiem do starszej kobiety, która przyjęła go z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem.
- Cześć mamo. – Jared wyszczerzył się ukazując wyszczerbiony rodzynkami uśmiech, na co Charlie znów zaczął się śmiać.
- Cześć kochanie. To co Charlie? Co będziemy dziś robić? – Constance usiadła na krześle i wzięła chłopca na kolana.
- To pani dzisiaj ze mną zostaje? – zapytał z szerokim uśmiechem, a gdy Constance pokiwała twierdząco, przytulił się do niej mówiąc: - Super, super, super, super! To może zrobimy bałwana?
- To musimy iść już bo zaraz zacznie się robić ciemno.                                                          
Chłopiec zeskoczył z jej kolan i poleciał zakładać buty.
- Charlie. Choć tu na moment. – Berenika przysiadła na poręczy niewielkiej, starej kanapy przed telewizorem.
Chłopiec z jednym butem na nodze podszedł do niej.
- Po pierwsze: masz być grzeczny i słuchać się pani Leto.
- Okey! – już chciał lecieć zakładać drugiego buta.
- Po drugie. Czekaj. – wrócił na poprzednią pozycję. – Po drugie masz nie sprawiać kłopotów. A po trzecie… - tu na chwilę urwała lekko się do niego pochylając i patrząc mu w oczy. – Zapomniałeś o moich buziakach na do widzenia?
Charlie uśmiechnął się szeroko i przypadł do niej, przytulając się mocno. Berenika obcałowała jego buzię.
- Tu są klucze do mieszkania. Niestety nie wiem kiedy wrócę, to zależy od sytuacji w klubie. – powiedziała narzucając na ramiona kurtkę i dając Constance breloczek z kluczami.
- Jasne. Nie ma problemu. Mam już twój numer, a ty mój więc jakby coś będziemy dzwonić.
- Ok. To ja idę. – powiedziała dziewczyna biorąc torebkę, pocałowała chłopca jeszcze raz. – Pa kochanie, do widzenia.
Constance pomogła Charliemu z zepsutym zamkiem kurtki , pożegnali się z Jaredem, wyłączyli komputer, po czym starannie zamykając mieszkanie wyszli na mroźne grudniowe powietrze. Słońce było już bardzo nisko na niebie, choć godzina jeszcze nie była późna. Ruszyli w stronę pobliskiego parku, Charlie szedł grzecznie trzymając dłoń pani Leto i wesoło opowiadał o porannej przygodzie z potworem na dachu. W parku było niewiele osób, co umożliwiało wybranie dogodnego miejsca na bałwana, co bardzo ucieszyło Charliego. W końcu pełen zapału zabrał się do sklejania śnieżnej kulki i toczenia jej. Gdy kula była już bardzo duża Constance pomagała mu. Kilka razy oboje wylądowali w śniegu.
- I ostatni element! Nos! – powiedziała Constance.
- Nie mamy marchewki. – zauważył chłopiec.
- To nic. Zrobimy nos ze śniegu.
- Okey! – malec zabrał się za tworzenie nowej kulki, a gdy była gotowa podszedł do bałwana, chcąc mu ją przyczepić, jednak nawet stając na palcach nie sięgał do głowy.
- Chodź, podniosę cię. Gotowy? I oto jest, oto nadchodzi ten moment, kiedy to nasz wspaniały bałwan będzie w pełni skończony. – mówiła pełnym emocji głosem, trzymając chłopca w górze. – Jeszcze chwila i moment i…. Tak! Oto on!  Już gotowy! Już jest z nami! Powitajcie go! To bałwan Armani!
- Brawo! – malec klasnął w ręce.
Constance cofnęła się kilka kroków i postawiła chłopca na ziemi.
- I co pan myśli, panie Zert? – zapytała, gdy oboje stali i patrzyli na bałwana skąpanego w pomarańczowym świetle latarni.
- Super. – powiedział z uśmiechem chłopiec. – To ulepmy mu kolegę!
- Nie dziś Charlie. Spójrz, jest już ciemno, muśmy wracać do domu i przebrać się w coś suchego.
- No to następnym razem? – zapytał, patrząc na nią z nadzieją.
- Następnym razem. – odpowiedziała mu z uśmiechem, poprawiając czapkę, która zjechała mu na oczy.

***

Jared wyłączył Skype’a i zajrzał na pocztę. Poza zwykłym spamem nic nowego nie było więc zamknął komputer i odstawił na hotelowy stolik. Wstał z łóżka, przeciągnął się, prostując obolałe po ostatnim koncercie plecy. Było stosunkowo wcześnie bo siedemnaście po jedenastej i nie czuł się bardzo zmęczony. Następny dzień miał w planach spędzić w pociągu do kolejnego miasta. Owinął się kocem, wziął ze stolika swój kubek z chłodną już herbatą i wyszedł na balkon. Otoczyło go zimne powietrze, mrok nocy, zapach spalin, typowy dla ogromnego miasta. Błądził myślami, nucąc pod nosem jakąś melodię i przesuwając wzrok po migającym mrowiu świateł miasta. Czuł się zmęczony. Tym ciągłym byciem w trasie, dawaniem koncertów, wywiadów, odpowiadaniem ciągle na te same pytania. Przypomniały mu się słowa Bereniki, „Myślę, że poświęcasz samego siebie dla własnych marzeń.”. Czasem miał wrażenie, choć bardzo się starał temu nie ulec, że zaprzedał duszę. Całe życie chciał być po postu wolnym człowiekiem bez ograniczeń, nie żyjącym w schematach. I z jednej strony mu się to udawało. Był inny niż wszyscy, wiedział o tym. Żył inaczej niż większość. Nie szedł utartymi ścieżkami. Ale czy życie poza schematami nie jest schematem? A jeżeli nawet brak schematów jest schematem to czy można uciec od schematów? I po co właściwie on tak bardzo chciał uciec. Może lepiej, spokojniej było by żyć jak wszyscy. Mieć pracę, rodzinę. I przecież nawet nie musiałby pracować w jakiejś firmie. Mógłby grać w filmach. Lubił to. Muzyki nie musiałby porzucać. Mógłby pracować w zawodzie, który przecież lubi, spokojnie zarabiać, nie martwić się o ten cholerny dług i kontrakt z EMI, nie być uwiązany do wytwórni, wybierać sobie samemu co chce grać i kiedy a kiedy chce mieć wolne. Miał by więcej czasu, mógłby się bardziej ustatkować, może nawet założyć rodzinę. Przecież kochał Los Angeles, a tam mógłby połączyć to wszystko w jedno. Na boku mógłby grać muzykę, nie jakieś wielkie trasy koncertowe.
Zacisnął oczy i zaciągnął się chłodnym powietrzem. Jego twarz owiał chłodny wiatr, wplatając mu się we włosy i muskając kark, sprawił, że na przedramionach i szyi poczuł gęsia skórkę.
Żyć. Spokojniej. Ale on tak nie potrafił. Jednocześnie tego pragnął, ale nie umiał. Ukochane LA po kilku tygodniach mierzło mu i zalatywało swądem spieczonych ulic. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Z domu, na wzgórza, nad ocean, na rower. Nie mógł usiedzieć. Gdy był sam doskwierała mu samotność, więc wychodził do znajomych z miłą chęcią i miał ogromną ochotę wrócić się do swojej samotni, gdy tylko ich zobaczył. Filmy? Gdy czytał scenariusze, układał w głowie plany i postaci. Gdy zabierał się do pracy, przygotowań  był pełen determinacji. Gdy w końcu po kilku miesiącach pojawiał się na planie, żeby zacząć nagrywać, miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę, wziąć gitarę i zaszyć się w studio. Sam nie wiedział czego chce. Czegoś mu brakowało.
Kiedyś tak nie było. Był spokojniejszy. Teraz miał w sobie lęk. Był zdenerwowany, czujniejszy. Bardziej niepewny. Stawiał wszystko na jedną kartę. Wiedział, że to wszystko wina tych ostatnich kilku lat. Najpierw ten kretyński pomysł z dietą, przez którą nabawił się podagry. Te bóle – koszmar. Do tej pory tego nie odżałował. Nie zapomniał i chyba nie dane mu będzie do końca o nich zapomnieć. Zaraz później ten proces z EMI. Tracił nerwy, kontrolę. Chęci. Cały czas walczył. Taki już był. Ale czasami miał zwyczajnie dość. Pomimo tak, zdawałoby się, pełnego życia – koncerty, wywiady, filmy, teledyski i sam diabeł wie co jeszcze – czuł się tak beznadziejnie pusty. Im więcej na siebie brał, żeby nie myśleć o tym co mu ucieka, co mija, za czym nie nadąża, tym bardzie pusty i oddalony od życia zdawał się sam sobie. Im więcej pracował tym czuł się bardziej bezużyteczny. I nie potrafił tego zmienić.
Odwrócił się, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Wszedł do pokoju, zdjął z siebie koc rzucając go niedbale na zaścielone łóżko. Otworzył drzwi. Nie zdziwił go widok pięknej, wysokiej, szczupłej Azjatki w szpilkach i ciemnym płaszczu. Spojrzała na niego lekko zmrużonymi oczami i uśmiechnęła się, zdawałoby się – drapieżnie.
- Stęskniłam się.
- Sue. – odpowiedział jej sztucznym uśmiechem.

Dziewczyna przestąpiła próg, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do obserwującego ją uważnie mężczyzny. Patrzyła na niego chwilę po czym ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

______________________________
Here you go.
To bardziej bridge niźli rozdział w całym tego słowa znaczeniu ale takie też muszą być, a nie chciałam żebyście czekali nie wiadomo ile. :) Następny nie wiem kiedy ;| Mam nadzieję, że jednak Wen w końcu ruszy swój leniwy odwłok i postanowi mnie napaść i mam nadzieję, że nie zrobi tego, gdy nie będę mogła pisać!
Miłej końcówki semestru wszystkim życze, bo to już ten czas. I życzę wam (I SOBIE!) koncertu Marsów w Polsce jak najszybciej. Boleśnie potrzebuje koncertu!
Tyle ode mnie.
Enjoy!
xoxo

3 komentarze:

  1. O ile pierwsza część rozdziału rzeczywiście jest swego rodzaju zapełniaczem, o tyle druga, przemyślenia Jareda, staje się naprawdę interesująca. Najwyraźniej zaczął na dobre rozumieć, że wybrał drogę, która mimo wszystko nie daje mu satysfakcji, jakiej oczekiwał. A stąd tylko krok do tego, by w odpowiednim momencie i dzięki odpowiedniej osobie coś zmienić.
    Sue? Kto to, do diabła, jest Sue? Jakaś jego eks, czy zwykła "dochodząca"? Stawiam na tę drugą opcję, wszak Leto w celibacie żyć nie musi. Oby rozczarował się wspólnymi chwilami z Sue, albo i zrezygnował z jej towarzystwa, żałując, że nie jest Bereniką. Tego mu z całego serca życzę.
    Czekam na więcej, choćby i rok, ale czekam.

    OdpowiedzUsuń
  2. EMI, nie EMA! :P
    W końcu się zabrałam, bo sąsiad sobie poszedł i nareszcie nastała upragniona cisza. Nie jestem mistrzem komentowania, piszę to praktycznie wszędzie, ale jak już wiesz od dawna, uwielbiam Twoje opowiadanie i każde słowo. Nie będę już się rozwodzić, że są błędy, bo są wszędzie, nic nie jest idealne.
    Ugh, co to za Sue. Wyczuwam jakieś dramaty, albo coś w tym stylu. Czekam na następny z niecierpliwością. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. hej! czekałam i było warto, świetny rozdział (jak wszystkie zresztą :p) końcówka boska. kim jest Sue? tego jeszcze nie wiem, ale już jej nie lubię, teraz pozostaje tylko czekać na następny rozdział, a mogę długo, bo to najlepsze opowiadanie jakie czytałam. wena niech lepiej biegnie do Ciebie szybko bo jak nie to sama się z nią policzę! olka
    xoxo

    OdpowiedzUsuń