niedziela, 8 grudnia 2013

013.

Przeciskali się przez tłum w hali przylotów Roissy-Charles de Gaulle. Schowani pod kapturami i czapkami, owinięci szalikami, zmierzali w stronę wyjścia.
- O nie. Idziemy naokoło. Nie mam dziś humoru na spotkanie z tymi łachudrami – powiedział Shannon gwałtownie zmieniając kierunek, w którym szedł, na widok małej grupki ubranych w grube kurtki Francuzów z drogimi, profesjonalnymi aparatami, rozglądających się  dookoła.
Reszta grupy podążyła bez ociągania za perkusistą i w ten sposób obchodząc halę prawie naokoło, ale za to niezauważeni, przedostali się do wyjścia.
Było poniedziałkowe popołudnie czasu europejskiego, środek stycznia. Ta zima w Paryżu była wyjątkowo mroźna, a po ponad dwóch tygodniach spędzonych w ciepłej Kalifornii, temperatura wydawała się być bliska zera absolutnego. Do tego ogromne ilości śniegu, który nieustannie i niemiłosiernie spędzał sen z oczu zarządcom dróg i kierowcom, wydawały się być zjawiskiem fantastycznym po złotym piasku plaży w Malibu. I tak mieli szczęście, że akurat w dzień ich przylotu nastąpiła chwilowa przerwa w opadach i mogli bezpiecznie, bez większych opóźnień wylądować.
- Jaque ma być w sektorze 1B. Matko, jak cholernie zimno! – powiedziała Emma wciągając co prędzej na dłonie grube, polarowe rękawiczki.
- Ile stopni było w Sydney jak wyjeżdżałaś, przypomnij mi jeszcze raz – powiedział Shannon owijając dłonie w rękawy swetra.
- Dwadzieścia osiem.
- Tu też jest ze dwadzieścia osiem. Tyle że na minusie – powiedział Tomo zapinając kurtkę. – Jesteście pewni, że to Paryż, a nie Syberia?
- Możecie przestać marudzić? Ruszcie tyłki zamiast stać to będzie wam ciepło. Shannon, weź walizkę mamy, ja wezmę torbę – Usłyszeli za sobą raźny głos Jareda, który ruszył przez parking szukając wzrokiem sektora 1B, ciągnąc jedną ręką czerwoną walizkę i niosąc na plecach dużą, podróżną torbę.
- A ten co taki… wesół? – zapytał Shannon biorąc od Constance brązową walizkę na kółkach.
- Po prostu lubi Paryż – stwierdziła siwowłosa kobieta poprawiając szalik i dopinając ostatnie guziki pod szyją.
- Ostatnio jakoś bardziej – zauważył starszy z braci.
- Wydajesz się być niezadowolony z tego faktu – wyszczerzył się do niego Chorwat.
- Roisz sobie coś.
- Jesteś zazdrosny.
- Niby o co?
- Chyba o kogo?
- Pieprzysz Milicevic – warknął Shannon, zły bardziej na siebie niż na przyjaciela i przyspieszył, wyprzedzając grupkę i przyłączając się do Jareda.
- Widzisz gdzieś ten samochód? – zapytał go młodszy brat przystając i rozglądając się dookoła.
- Tam. Chyba. To miał być duży, srebrny van, tak? – pokazał na auto oddalone sto metrów od nich.
- Tak, chyba tak.
Ruszyli w tamtym kierunku.
- Jakie masz plany na te pięć dni? – zapytał Shannon.
To były ich ostatnie wolne dni przed powrotem w trasę.
- Pięć i pół, dziś też jest dzień. Mam zamiar spotkać się z przyjaciółmi i mieć w dupie wszystkich dziennikarzy.
- Z Chrisem?
- Chris siedzi w Nowym Jorku, ale podobno Terry ma się tu pojawić za dwa dni.
- I co? Tak będziesz się przez tydzień tułał po ludziach?
- Już się za mną stęskniłeś? – wyszczerzył się do niego. – Nie bój się, jeszcze się na mnie napatrzysz i będziesz mnie wyzywał szybciej, niż zdążysz powiedzieć „tour”. 
Zbliżyli się do wysokiego, szczupłego mężczyzny w eleganckim płaszczu.
- Monsieur Leto? – zapytał, gdy tylko stanęli koło vana.
- Tak.
- Jaque. Mam panów zabrać do miasta – podał im rękę, którą obaj uścisnęli.
Zapakowali więc wszystkie walizki do vana i z przyjemnością usadowili się w ciepłym wnętrzu auta. Młody francuz zawiózł Emmę, Tomo i Shannona do hotelu, gdzie również Jared zostawił swoje walizki, po czym razem z Constace udali się do jej mieszkania.
- Lubię to mieszkanie – powiedziała kobieta, zdejmując płaszcz.
- Cholernie tu zimno – Jared wniósł do środka jej walizki i zamknął drzwi.
- Dziwisz się?
- Nie bardzo.
- Chcesz herbaty?
- Nie, dzięki – stał w drzwiach poprawiając w lustrze włosy.
Constance powiesiła płaszcz na kołku.
- Pozdrów ich ode mnie – powiedziała patrząc na niego i opierając ręce na biodrach, na jej twarzy czaił się uśmiech.
- Kogo? – syn spojrzał na nią z idealnie niewinną i lekko zaskoczoną miną.
- Berenikę i Charliego – powiedziała wywracając oczami i otwarcie się uśmiechając. – Powiedz, że odwiedzę ich jutro i wtedy dogadamy się kiedy będę zostawać z małym – pocałowała go w policzek. – I uważaj na siebie jak będziesz się w nocy błąkał po mieście, a wiem że będziesz, nawet nie próbuj zaprzeczyć, znam ten wzrok.
Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł że telefon w jego kieszeni wibruje więc wyciągnął go, zerkając na wyświetlacz.
- Hej Berenika – odebrał z uśmiechem.
- Jared! – krzyk rozerwał ciszę.
- Hej Charlie – zmarszczył brwi, coś nie pasowało mu w głosie chłopca.
Malec zaczął krzyczeć  płaczliwym głosem do słuchawki, angielski mieszając z francuskim i innym językiem, którego muzyk nie znał, ale przypuszczał, że to polski, którego dziewczyna uczyła synka. Wyłapał tylko coś o mamie. Poczuł, że dostaje gęsiej skórki. Chłopiec był przerażony.
- Charlie. Uspokój się bo niewiele rozumiem. Powoli – starał się brzmieć spokojnie.
- Mamusia! Mamusia! Jared! Mamusia się przewróciła! I śpi! A ja jej nie mogę obudzić! Jared! Maman! Maman! Mommy! Obudź się! Jared ona się nie budzi.
- Kurwa.
- Jared! – syknęła Constance, oburzona, że mężczyzna mówi tak do Charliego.
Muzyk zbladł, czuł jak rośnie w nim przerażenie i poziom adrenaliny.
- Mamo! Samochód. Szybko. Berenika – rzucił do niej łapiąc klucze od domu.
Constance nie wiedziała o co chodzi, bo nie słyszała rozmowy z chłopcem, ale widząc wzrok syna i przerażenie, które pojawiło się na jego twarzy, bez słowa wyjęła z szuflady kluczyki do samochodu i dokumenty, wcisnęła je Jaredowi w ręce i zamknęła mieszkanie. Amerykanin podbiegł do windy i uderzył pięścią w guzik przywołujący. W słuchawce wciąż słyszał lament chłopca.
- Charlie – czuł, że zaschło mu w ustach, więc odchrząknął. – Charlie, hej, słyszysz mnie. Charlie!
Ale malec nie reagował. Wiąż tylko krzyczał do mamy we wszystkich językach jakie znał, mieszając je ze sobą. Mimo to, Jared mówił do niego, nim przyjechała winda chłopiec był trochę spokojniejszy, choć wciąż mu nie odpowiadał bezpośrednio.
- Charlie. Hej Charlie, posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze. Mamo, zadzwoń po karetkę, znasz jej adres. Gdzie ta pierdolona winda – warknął, ale zaraz się zreflektował. – Charlie. Słyszysz mnie. Mama będzie zdrowa, zobaczysz.
- Jared.
- Jestem. Zaraz tam będę Charlie. Nie bój się. Zaraz tam będę.
- Mamusia. Jared zrób coś.
- Wiem, Charlie. Zaraz tam będę, nie płacz. Będzie dobrze. Nie bój się.
- Jared… - połączenie urwało się gdy wsiedli do windy i drzwi za nimi zamknęły się.
Padła bateria w telefonie Amerykanina.
- Kurwa mać – Krzyknął ze złością. – Szybciej! Boże, mogliśmy iść schodami.
- Zdążyłam zadzwonić po karetkę.
- Szybciej, szybciej, szybciej!
Droga przez miasto, choć wcale nie bardzo daleka, dłużyła im się niezmiernie. Zakorkowane ulice zawalone świeżym śniegiem i zaspami stanowiły nie małe utrudnienie. Ale Jared wskakiwał samochodem w mniejsze uliczki, intuicyjnie, kierowany bardziej adrenaliną, niż znajomością Paryża, i omijał co większe korki, nie zważając na małą przyczepność i ograniczenia prędkości. Dzięki temu już po kilku minutach, które i tak wydawały się być wiecznością, byli  pod mieszkaniem Bereniki. Nawet nie zamykając samochodu, wyskoczył z niego i przeskakując po trzy stopnie, znalazł się przed drzwiami mieszkania na poddaszu. Zamkniętymi drzwiami. Wyraźnie słychać było łkanie chłopca w mieszkaniu. Jared zastukał pięściami, trochę za mocno.
- Charlie. Otwórz! To ja!
Usłyszał tupot małych stópek po podłodze.
- Ni-ni-ni-ie sięgnę. – załkał.
- Kurwa – syknął Amerykanin. – Charlie. Posłuchaj. Odsuń się od drzwi. Schowaj się za kanapą dobrze?
- Dobrze.
- Już?
- Tak, już – Usłyszał oddalony głos.
Na klatce akurat pojawiła się Constance.
Jared uderzył z kopniaka dwa razy w stare, drewniane drzwi, które stęknęły pod naporem jego napędzanych adrenaliną mięśni. Za trzecim razem stary zamek puścił i drzwi otworzyły się z impetem. Constance od razu pobiegła do kanapy gdzie skulony leżał chłopiec. Na podłodze, między kuchnią, a salonem leżała Berenika. Ale to nie była ta Berenika którą pamiętał. Była o wiele chudsza, wręcz koścista, policzki miała zapadnięte. Jej skóra była szarobiała, oczy okalane ciemnymi sińcami zmęczenia, wyschnięte usta. Leżała na podłodze, obok niej rozbity kubek, z którego rozlała się resztka herbaty. Całkowicie bez ruchu. Jej drobna głowa okalana była rozrzuconymi w nieładzie długimi blond włosami. Podbiegł do niej w tym samym czasie, w którym jego mama dopadła do kanapy i zaczęła uspokajać chłopca.
- Berenika – chciał powiedzieć to głośno, ale jego głos był jedynie schrypniętym ze strachu szeptem. Odchrząknął. Ukucnął obok niej.
- Berenika – jego głos był głośniejszy, potrząsnął nią za ramię.
Nie reagowała. Pochylił się tak, że jego policzek znajdował się kilka milimetrów nad jej nosem.
- Oddychaj, błagam oddychaj.
Wiedział, że minęło już sporo czasu od kiedy straciła przytomność. Wiedział, co mógł oznaczać brak oddechu. Leciutki, prawie niewyczuwalny powiew życia odbił się na jego policzku. Zamknął oczy i z ulgą wypuścił oddech.
- Maman! Maman! – Charlie wciąż łkał i wyrywał się Constance.
Jared rozpaczliwie próbował sobie przypomnieć coś z pierwszej pomocy, o której się uczył na kursie prawa jazdy. W liceum. Czyli jakieś dwadzieścia pięć lat wcześniej. Jedyne co pamiętał to pozycja bezpieczna albo sztuczne oddychanie. Ale Berenika oddychała, więc prowizorycznie, nie pamiętając szczegółowych ruchów położył ją na boku. Gdy dotknął jej dłoni uświadomił sobie, co było wyjątkowo głupie i mało ważne w tej chwili, ale to jest chyba przywara ludzkiego umysłu, że w trudnych chwilach przywołuje do świadomości głupoty, że to pierwszy raz, gdy  jej dotyka. Jej drobniutka dłoń, bardzo szczupła i delikatna była lodowata i niemalże śnieżnobiała. Pod, wydawałoby się, cienką jak pergamin warstwą skóry, odznaczały się wręcz sine żyły.
Gdy chciał wstać po koc, który leżał na kanapie, do ciała dziewczyny dopadł chłopiec, który łkając wyrwał się Constance i teraz tulił się w panice do mamy, która uparcie nie odpowiadała na jego rozpaczliwe wołanie.
- Mamo, podaj ten koc. Charlie, chodź tutaj – Zaczął go odciągać.
Malec jednak uparcie przytulał się do maminej ręki.
- Charlie, kochanie – Jared ukucnął szepcząc mu do ucha. – Spójrz na mnie.
Zadziałało, chłopiec odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy muzyka.
- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Malec chwilę skupiał wzrok na jego tęczówkach. Jednak zaraz pociekły nowe łzy. Jared przyciągnął go mocno do siebie, przytulając go do klatki piersiowej.
- Mamo, przykryj ją kocem. Oddycha. Jeżeli płacz Charliego jej nie obudził, to my chyba nie możemy zrobić więcej, jak czekać na karetkę. Usiądź obok niej i sprawdzaj dłonią, czy oddech nie zanika.
- Tylko gdzie jest ta cholerna karetka – Powiedziała Constance i zrobiła co polecił jej syn.
Jared stał nad drobnym ciałem dziewczyny bujając Charliego, który praktycznie wpił się swoim ciałkiem w jego tors, płacząc i wołając wciąż niezrozumiałe dla Amerykanów, zniekształcone łzami, katarem i seplenieniem słowa, mieszając ze sobą gramatykę różnych języków „Papa! S'il te plaît! Réveille maman! Maman! Maman! Maman! S'il te plaît, te réveille!” Po kilku minutach niespokojnego oczekiwania, do mieszkania wbiegli zwabieni chyba płaczem chłopca ratownicy medyczni. Constance i Jared z Charliem na rękach odsunęli się do kuchni, podczas gdy ratownicy skupili się nad ciałem dziewczyny. Coś jej podawali, sprawdzali czynności życiowe, wymieniali między sobą szybkie komendy po francusku. W końcu przenieśli ją na nosze. Podeszła do nich młoda lekarka i zaczęła coś mówić, ale szybko dali jej znać, że nie rozumieją po francusku.
- Pan jest jej mężem?
- Przyjacielem.
- A to jest…? – wskazała na chłopca.
- Jej synek.
- Rozumiem – lekarka była lekko zdziwiona. – Cóż, zabieramy ją do szpitala, musimy poddać ją badaniom aby ustalić co jej właściwie jest.
- Który szpital?
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Wiem, że teoretycznie nie może pani udzielać takich informacji ludziom spoza rodziny, ale ta dziewczyna mieszka w tym kraju samotnie, a jej jedyną rodziną jest ten chłopiec, który za wiele pani nie powie. Ona pochodzi z Polski i tam jest jej najbliższa rodzina, z którą już chyba nawet przestała się kontaktować. Więc niech pani powie mi cokolwiek, bo jestem jedynym człowiekiem, który jest w stanie zapewnić jej jakąkolwiek opiekę! – powiedział to szybko, głosem nieznoszącym sprzeciwu, wykorzystując trochę swoje zdolności aktorskie, choć nie do końca świadomie.
Młoda dziewczyna patrzyła na niego chwilę dziwnym wzrokiem.
- Brała jakieś leki? – zapytała po chwili.
- Z tego co mi wiadomo – nie.
- Na coś uczulona?
- Tego nie wiem.
- Po chłopca…
- Ja się nim zaopiekuję.
- Nie może pan. To niezgodne z prawem.
- To niech go pani spróbuje ode mnie zabrać – syknął przez zaciśnięte zęby, nie mógł powstrzymać złości w głosie.
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym zwróciła się do wtulonego w Jareda malca.
- Kochanie, chodź, zabiorę cię do cioci Amandy. Ona się tobą zajmie dopóki mamusia nie wyzdrowieje – Jared poczuł jak rośnie w nim wściekłość. – Będziecie sobie rysować i oglądać bajki…
- Ja nie chcę nigdzie iść. Nie mam żadnej cioci Amandy – malec załkał wtulając się jeszcze bardziej w muzyka. – Ne laisse pas me soustraire, papa.
- Papa? – zdziwiła się lekarka patrząc na muzyka.
On sam zmarszczył brwi w lekkiej konsternacji.
- Mały zostaje ze mną – powiedział po chwili twardo.
Dziewczyna przełknęła ślinę i potarła dłonią policzek.
- Dobrze. Ale musi być pan cały czas w szpitalu z chłopcem.
- Rozumiem.                                                                                                                                                
- Szpital świętego Józefa. Potrzebne mi są jej dane, więc poszukam portfela w jej torebce. Są państwo świadkami.
Po chwili siedzieli we trójkę w samochodzie Constance i kierowali się w stronę szpitala wskazanego przez lekarkę.  Dotarli tam niedługo po karetce. Wnętrze przywitało ich ciepłym, jasnym, pachnącym środkiem do dezynfekcji powietrzem. Charlie nie chciał oddalić się od ciała Jareda na odległość większą niż pięć centymetrów, więc muzyk cały czas trzymał go na rękach. Od pielęgniarki dyżurnej dowiedzieli się, że Berenika została zabrana na badania i gdy tylko się to skończy zostaną o tym poinformowani. Usiedli więc w poczekalni. Minuty dłużyły się niemiłosiernie. Charlie już po dziesięciu zapadł w niespokojny sen, wtulony w klatkę piersiową Amerykanina. Constance wyszła, żeby zadzwonić do Shannona i dać mu znać, co się dzieje, żeby przede wszystkim nie martwił się o Jareda, który nie odbierał telefonu. Sam Jared siedział na boleśnie niewygodnym krześle poczekalni, kołysząc nieświadomie chłopca i podrywając wzrok na każdy najmniejszy ruch pielęgniarek. Kilka razy jego oczy skrzyżowały się z brązowymi źrenicami lekarki, z którą rozmawiał w mieszkaniu. Zadawała się wpadać do poczekalni, żeby sprawdzić, czy on razem z Charliem wciąż tam siedzi, jak obiecał. Ale on nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. W końcu po ponad godzinie dowiedzieli się, że Berenika jest jeszcze nieprzytomna, ale przeszła już wszystkie badania i została umieszczona w sali 213 do której ich skierowano. Chłopiec wciąż spał, gdy przemierzali korytarze szpitala w poszukiwaniu wyznaczonej im sali. W końcu w skrzydle kobiecym znaleźli niewielki pokój zastawiony sprzętem, z przeszklonymi drzwiami. W środku kręciła się siostra w białym kitlu, wychodząc powiedziała, że mogą wejść, ale nie mogą jej budzić. Na ich pytanie o stan dziewczyny, odpowiedziała jedynie, że muszą czekać na wyniki, część będzie jeszcze dziś, cześć dopiero jutro. W pokoju Bereniki panowała cisza, odmienna od niespokojnego hałasu korytarzy. Jedyne co ją zakłócało to dźwięk aparatu obrazujący bicie jej serca i szum jednej z nieznanych im maszyn. Leżała przykryta błękitną szpitalną kołdrą, wciąż okropnie blada i nieprzytomna, za uszami zawinięte miała rurki, które doprowadzały tlen do jej nosa, do palca podłączony miała miernik tętna i pulsu. Do wenflona wbitego w wierzch lewej dłoni podłączona była kroplówka, która kapała leniwie kilkadziesiąt centymetrów wyżej, zawieszona na stojaku.
Podeszli do jej łóżka, Jared usiadł na krześle, Constance przysunęła sobie taboret i usiadła tuż obok, opierając się o syna ramieniem.
- I co teraz? – zapytała po chwili cicho, patrząc na drobną twarz dziewczyny.
- Nie wiem – opowiedział zmęczonym głosem jej syn. – Musimy czekać na wyniki.
Znów zapadła chwilowa cisza, przerywana tylko równym oddechem śpiącego chłopca i szumem maszyn.
- Może zabiorę Charliego do mnie. Bez sensu, żeby tu siedział całą noc. Rano przyjedziemy.
- Nie wiem, czy ta lekarka się na to zgodzi. Obiecałem, że zostanę z nim tutaj.
- Porozmawiam z nią o tym. Nie mam siły tak siedzieć bezczynnie – wstała i wyszła z sali.
Jared westchnął i przetarł ręką oczy. Charlie poruszył się, przekręcił we śnie, westchnął, ale spał dalej. Muzyk spojrzał na jego mamę. Była taka zmieniona od kiedy widzieli się w listopadzie! Jak mógł tego nie zauważyć, rozmawiając z nią na Skype? Schudła tak bardzo, jakby przez te dwa i pół miesiąca nie jadła nic. Charlie wyglądał tak jak wcześniej, poza tym, że chyba podrósł ze dwa centymetry. Działo się coś, o czym mu nie mówiła i to go zmartwiło. Pewnie jednak wzięła tą dodatkową pracę. A mówił jej, żeby dała spokój i zrezygnowała z baru, że jej pomoże i że nie może tak żyć. Boże, żeby to było tylko przemęczenie! Żeby nie okazało się nic gorszego.
Złapał się na tym, że wpatruje się w jej odkryte ramię. Rękaw szpitalnej pidżamy podwinął się tak, że odsłaniał prawie bark. Mniej więcej od połowy przedramienia, prawie do samego stawu barkowego po zewnętrznej stronie widoczna była długa biała szrama. Blizna. Cienka i powykrzywiana. Jakby ktoś, kto ją zrobił posługiwał się nie narzędziem niosącym ból, ale pędzlem. Jakby nie był bezlitosną bestią, tylko wytrawnym malarzem, dbającym o wymyślność linii swojego dzieła.
Jared poczuł na plechach ciarki na samą myśl o historii tej biednej, drobniutkiej dziewczyny, która leżała przed nim teraz nieprzytomna na łóżku. Oderwał wzrok od blizny na ramieniu, chcąc przenieść go na twarz, dodać sobie otuchy. Ale jego wzrok padł na do tej pory nieznane mu fragmenty jej ciała. Szpitalna koszula pod szyją była bardzo luźna. Przekręciła się lekko, tak, że odsłaniała kawałek dekoltu i obojczyka dziewczyny. Zaczynająca się gdzieś niżej, gdzie jej ciało osłonięte było koszulą i kołdrą, zawijała się jakby wychodząc spod pachy i przechodząc na dekolt i znów zawracając na obojczyk kolejna blizna. Większa, wyraźniejsza, nie tak dobrze zagojona. Jared poczuł że zbiera mu się żółć w ustach, gdy pomyślał, że ta musiała być zadana czymś o wiele mniej ostrym, z większą siłą a mniejszą finezją, czymś brudnym, dlatego blizna jest źle zagojona. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Sam nie wiedział czy jest przerażony czy jest mu zwyczajnie tak bardzo smutno na ten widok, że ma ochotę załkać tak jak Charlie jeszcze dwie godziny wcześniej. Zacisnął powieki próbując uwolnić się od tego widoku.
Te kilka miesięcy, które, cóż, przegadali, w czasie których zbliżyli się do siebie w sposób duchowy, intelektualny. W czasie których poznali się tak dobrze. Zapomniał, w tej chwili sobie to uświadomił, zwyczajnie zapomniał, co tak naprawdę ta dziewczyna przeszła. A może nigdy naprawdę to do niego nie dotarło? Jej historia była tak bardzo straszna, że aż nieprawdopodobna. Prawie codziennie miał do czynienia ze sprytną, pracowitą i wręcz waleczną młodą kobietą. Odkrywał jej osobowość kawałek po kawałku. I to było w niej tak nęcące. Trzeba sobie było zadać trud, żeby codziennie przebijać się przez kolejną warstwę jej… strachu. Bo bała się. Wciąż cały świat napawał ją lękiem. Nie czuła się bezpiecznie wobec nikogo.
I to go właśnie do niej przyciągało. Codziennie coś nowego, coś więcej. I to więcej, ta kolejna warstwa zawsze odkrywała coś piękniejszego niż ta, którą odkrył dzień wcześniej. Za każdym kolejnym murem, który burzył, było coś unikalnego.
Nieprzeciętną inteligencję maskowała ogromna nieśmiałość. Ogrom wiedzy, jaki posiadała, spojrzenie na świat. To wszystko krył jej niepoznany, zdawałoby się przez nikogo umysł. To było ekscytujące. Niczym odkrywanie nowego lądu. Potrzeba było tylko trochę jego czasu, cierpliwości i ciepła. A tego chciał mieć dla niej jak najwięcej.
Zadawał sobie sprawę, że ona też przełamywała niejedną jego granicę. Był nieufny, tak ukształtowało go życie. Nie o wszystkim lubił mówić, nawet z przyjaciółmi. Ale ona sprawiała że chciał mówić, rozmawiać, dzielić się, słuchać jej opinii.
Ona była tak… nieoczywista. Jej umysł był zawiły, podobnie jak jego. Choć ona była raczej typem naukowym. On artystycznym. Może właśnie dlatego tak dobrze się rozumieli. Odmienni w swoim podobieństwie.
Mając do czynienia z tak silnym umysłem i osobowością ukrytą pod niewyobrażalną warstwą nieśmiałości, zapomniał o delikatności ciała, które powoli kruszyło się, smagane batami codziennej walki o przeżycie, przypiekane trudami pacy, do której nie było stworzone. Ciało było coraz bardziej słabe, coraz bliżej pęknięcia. Niczym porcelanowy posąg.
Była tak krucha w swojej ogromnej sile.
Drzwi sali otworzyły się i weszła przez nie Constance razem z lekarką, tą samą, z którą rozmawiali w mieszkaniu Bereniki.
- Chyba rozumie pani, że nie ma sensu męczyć chłopca. Mój syn zostanie tu z Bereniką, a Charliego zabiorę do siebie. Rano z nim przyjadę.
- Musi pani podać swoje szczegółowe dane i przyjechać na umówioną godzinę – młodsza kobieta westchnęła po chwili zrezygnowana. – Jeśli spóźni się pani więcej niż, zważając na korki, dwadzieścia minut, wzywamy policję.
- Rozumiem – uśmiechnęła się Constance po czym zwróciła się do syna. – Jared, daj mi swój telefon, podłączę go do ładowarki, przywiozę rano, zostawię ci swój. Dam znać Emmie.
Pani Leto ubrała się, gdy w międzyczasie Jared założył wciąż śpiącemu Charliemu kurtkę, po czym żegnając się z synem, wyszła za lekarką z chłopcem na rękach. Muzyk poprawił się na krześle, podciągnął do góry kolana, opierając stopy na krawędzi siedziska i oplatając ramionami uda. Oparł głowę na kolanach i przymknął oczy.



_____________
W wasze ręce. Trzynastka feralna. :) Troszkę zaczyna się dziać jak widzicie, ale to jest pierwsza część tego... hm, wątku. KOMENTUJCIE błagam, bo to wiele dla mnie znaczy i bardzo, bardzo, BARDZO pomaga. Za wszystkie błędy z góry przepraszam.
Rozdział dla spostrzegawczych :)

Enjoy :) 

12 komentarzy:

  1. Jak widać w Twoim przypadku 13 wcale nie jest pechowe. ; p
    Mam nadzieję, że Berenice nic poważnego się nie stało. Uwielbiam Tomo i jego żarty z Shannona. No i Charlie. Ciekawi mnie, jak Jared się zachowa po tym, co się stało w mieszkaniu i jak Charlie go nazwał. Życzę weny i czekam na następny. ;- )

    OdpowiedzUsuń
  2. Papa? Charlie rozwala mnie swoją bezpośredniością (od samego początku) do Jaya. Gdyby nie ten mądry i słodki chłopczyk opowiadanie byłoby pewnie dobre, tak jest WYJĄTKOWE. Dobrze, że Jerry był w Paryżu i mógł pomóc. Dobrze, że cudeńko pojawiło się już dzisiaj, bo dłuższego czekania bym nie wytrzymała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak więc Jared został tatą. I wygląda mi na to, że nawet mu nowa rola pasuje, tym bardziej, że Berenika nie jest mu obojętna. To widać z jego zachowania. Może sam jeszcze o tym nie wie, ale cóż, jest co najmniej zauroczony.
    Mam nadzieję, że Berenice nie dzieje się nic poza tym, że jest naprawdę zdrowo przemęczona i niedożywiona. I czuję, że teraz to się zmieni, bo, jak sądzę, Jay zajmie się nią i swoim, hm, synem, w odpowiedni sposób, nie przyjmując sprzeciwu.
    Nie wiem, czy już Ci pisałam, że Twoje opowiadanie jest jednym z moich ulubionych. Czytając kolejne rozdziały wyglądam jak dziewczę, pochylone w zachwycie nad puszystym kociątkiem. Dodam, że koty wielbię ponad wszystkie ziemskie stworzenia. Piszesz cudnie. Nic więcej nie muszę chyba dodawać? I dla mnie, zapewne i dla reszty czytelników, rozdziały mogłyby mieć długość, jakiej pozazdrościłyby przemówienia Fidela Castro, słynącego z wielogodzinnych monologów, a i tak byłoby to za krótko.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne części historii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dotarłam do końca, praktycznie nie widząc na jedno oko, było ciężko czytać, ale dałam radę. Wiesz, że nie umiem komentować rozdziałów, i zazwyczaj robię to krótko, i praktycznie nie odnoszę się do żadnych wątków, bo brakuje mi słów. Mam nadzieję, że B. nic nie jest. ._. Nie zasługuje na to, no. A Charlie nazywając Jareda "Papa" - rozczuliło mnie to. :')
    Czekam na następny. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejciu... uwiebiam to opowiadanie, z każdym kolejnym rozdziałem myślę coraz więcej o tym, jak potoczy się akcja... Mam nadzieję, że z Bereniką nie będzie nic poważnego, że to tylko przemęczenie, bo nie wyobrażam sobie Charliego jako sieroty. Co to to nie. Nigdy. A jak mały nazwał Jareda "papa", to poczułam, jakby miód płynął mi po sercu. Powiem tak: jestem zaskoczona, bo Jay jest u ciebie (w jednym z nielicznych tekstów opowiadań tak ogólnie) niezwykle ludzki. Bardzo się cieszę, że znalazł się w Paryżu akurat teraz... A zima, to chyba wina Ksawerego, prawda? Bo u nas też lodowate klimaty ;)

    Czekam na kolejny, życzę dużo weny i proszę w imieniu wielu, żeby Berenice i Charliemu nie stała się krzywda.
    Pozdrawiam,
    S.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oby tylko Berenice nic nie bylo , prosze . Świetny rozdzial <3 closertotheedgeblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. wow... ten rozdział jest taki... nie wiem jak to opisać :) smutny z powodu choroby Bereniki, ale też przełomowy z powodu Charliego i słynnego już w komentarzach wyżej "papa" ;) cudenko :) Charlie jest przeslodki , Jared jest idealny, nie przesadzony, taki w sam raz :) dziękuje Ci za to że jesteś i piszesz wspaniałego bloga , mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać :) jak na razie bardzo nas rozpieszczasz szybko dodawanymi rozdzialami, takie bardzo miłe prezenty przedświąteczne ;) nie lubię pisać komentarzy, ale jak ma ci to pomóc, to poswiece się z przyjemnością :) z pozdrowieniami, Olka
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowni ludzie moi!
    Nie odpowiedziałam nikomu bezpośrednio, wybaczcie. Ale czytam wszystko na bierząco.
    A nie odpowiedziałam, ponieważ... cóż, pisałam dalszą część. :) I mam już dość dobry szkic następnego rozdziału!
    Wszystko dzięki wam i waszym wpisom, mówię poważnie. To daje OGROMNEGO kopa do działania, gdy wiesz, że jest ktoś, kto czyta te twoje dyrdymały spod paznokcia śrubokrentem wyciągnięte z bólem. (wybaczcie, jestem już zwyczajnie zmęczona i piszę głupoty :))
    W skrócie, dzięki wam już dziś prawie powstał prawie cały prawie kolejny prawie rozdział! :) Mam nadzieję, że widzicie przez to jak wiele dla mnie znaczy wasze zdanie i będziecie chętniej komentować, choć słodzicie mi niezmiernie bestyje jedne niedobre wy ! ! ! (keep goin, keep goin! don't stop!) ! :)
    Nie piszę już dziś więcej, bo zaczynam pisac kompletne głupoty! Ale jeżeli tylko znajdę w tygodniu chwilę czasu (prawdopodobnie dopiero po środzie) i kawałek siły (zdecydowanie dopiero po środzie!) żeby dopracować ten rozdział oddam go w wasze ręce. Nie będzie on skrajnie długi ale będzie ciekawszy dla spragnionych Shannona (mam taką nadzieję).

    Teraz dziekuję.
    Idę oddać się masochistycznym skłonnościom mózgu mego i czytać opowiadania Borowskiego (boże co za rym częstochowski!) przed snem (muszę! ;/).

    DZIĘKUJĘ <3

    xx

    PS: Co do linków do innych stron. Zamieszczę je bez problemu jeśli chcecie w zakładkach, ale proszę dodawać je pod notką pierwszą jaka pojawiła się na tymże blogu, tą z sierpnia 2013 "Na dzień dobry i dobry wieczór". Nikt nie lubi spamu. :) + liczę na rewanż.
    PPS: wybaczcie błędy. padam.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  9. Całe piątkowe popołudnie poświęciłam twojemu blogowi... i uważam, że warto było! Oryginalna historia, nieprzeciętne osobowości. Jestem zauroczona tym brzdącem, który jest inteligentny, spostrzegawczy i bezpośredni... łączy w sobie cechy przeciętnego dziecka i nieprzeciętnego geniusza. Jego matka też wybija się na tle szarej masy. Przekreśliła swoją szansę na naukę, karierę, wolność i zabawę dla dziecka. Wspaniała osoba. No i Jared. Po raz pierwszy spotykam się z takim przesłodzonym Jaredem, w którym nie ma chyba negatywnych cech. :)
    Shannon, Constance i Marsowy zespół dopełniają obrazu i tworzą piękną kompozycję, chociaż nie pokazałaś ich tak szczegółowo jak Jareda oraz Zertów.
    A z technicznego punktu tej pięknej historii to brakuje tylko przecinków, ale nie czepiam się, bo ich brak nie zakłóca odczytania.
    Pozostaje mi więc życzyć Ci worka pełnego weny pod choinką i czekam z niecierpliwością na kolejny, porywający rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Nie wiem tylko czy słowo "przesłodzony" ma tutaj pozytywne czy negatywne znaczenie? Osobiście nie lubię jak coś jest tak słodkie, że aż sztucznie i robi sie człowiekowi zwyczajnie nie dobrze od ilości cukru... I choć tutaj cukier jest zamiarem raczej celowym (co było powiedziane na samym wstępie) staram się jednak nie "przesładzać" tudzież od czasu do czasu dodać łyżeczkę (bądź chochlę) opium, tak dla kontrastu... Tylko nie wiem, czy dla ciebie "przesłodzony" znaczy to samo co dla mnie i nie wiem jak mam to odebrać? :)
      Co do reszty bohaterów... Są trochę w cieniu, myślę że z czasem to się trochę zmieni. Mam taką nadzieję szczerze mówiąc. (SPOILER) W następnym rozdziale będzie więcej Shannona :)
      A poropo to ho ho ho... :) Właśnie mam zamiar się przymierzyć do dodania następnego rozdziału, więc może nie będziesz musiała długo czekać. Jeżeli nie uda mi się dziś to powinien pojawić się jutro.
      A. Co do przecinków - moja, odwieczna, cholerna, słabość, no,., ,XD, Albo za dużo albo za mało. I pomimo, że ktoś zawsze sprawdza moja wypociny (chcę wam zawsze dać jak najlepszą wersję) to nie wszystko jesteśmy w stanie wyłapać, tym bardziej, że rozdziały pisane i sprawdzane są zazwyczaj po nocy (naród uczący się i pracujący w końcu!). Nawet nie chcę wiedzieć ile interpunkcji zgrzeszyłam w tym skrobanym na szybko komentarzu :P

      Dzięki jeszcze raz. :)
      Pozdrawiam
      xx

      Usuń
    2. Jak najbardziej pozytywne. Tutaj, szczerze mówiąc, Jared jest tak uroczy i idealny, że chętnie bym go zagarnęła. :D
      Nie martw się przecinkami, przyjdzie z czasem jak wkręcisz się w to opowiadanie. :D

      Usuń