- Charlie! Bo się
przewróci, uważaj!
- Ale nie mogę
dosięgnąć tego cukierka!
- Bo dziś nie wolno
jeść cukierków! A już na pewno nie z choinki! Dopiero jutro.
Chłopiec westchnął.
- Chodź. Zadzwonimy
do Leto i złożymy im życzenia świąteczne, co ty na to?
- Super!
Charlie wpakował się
mamie na kolana i z uśmiechem czekał, wpatrzony w ekran i wsłuchany w sygnał
połączenia Skype’a. W końcu dźwięk urwał się, a na monitorze pojawiła się
uśmiechnięta twarz Shannona.
- Joyeux Noël! (fr. wesołych świąt.) – krzyknął chłopiec radośnie, wyrzucając ręce do góry.
- Joyeux Noël! (fr. wesołych świąt.) – krzyknął chłopiec radośnie, wyrzucając ręce do góry.
- I wam też! –
odpowiedział wesoło Shannon. – Cześć Smerfie. Witaj Berenika. Co słychać?
- Właśnie będziemy
iść do kościoła na tą, no… jak ona…
- Pasterkę –
podpowiedziała mu mama.
- Na pasterkę. A ty
Shannon idziesz na pasterkę?
- U nas jest dopiero
druga po południu. I jest wielkie gotowanie. Czekajcie, pokażę wam dom mamy i w
ogóle wszystkich.
Wziął laptopa i
trzymając go w górze, ruszył w podróż po domu.
- To jest Aly, nasza
kuzynka, i jej kilkumiesięczna córka Maggie. Powiedzcie cześć Charliemu! Dobra,
idziemy dalej. Proszę. Przy kominku wielce zajęci jak zawsze Larry i dziadek.
Dziadku, poznaj tego naszego małego Charliego i jego mamę. To co, idziemy
dalej? O, a tu, w najważniejszym pomieszczeniu tego domu, czyli w kuchni mama z
ciocią Grettą. Pichcą aż miło. A jak pachnie. Patrz mamo, kto nam składa
życzenia!
- Charlie, Berenika!
Jak miło was widzieć.
- Wesołych świąt! –
krzyknął chłopiec.
- I tobie kochanie.
Jak tam Paryż? Bardzo zaśnieżony?
- Oj tak! I można
ulepić tak dużo, dużo, dużo bałwanów!
- To zajmiemy się tym
jak wrócę – powiedziała z uśmiechem siwowłosa kobieta.
- Super!
- Berenika, masz
wolne, rozumiem?
- Na szczęście –
uśmiechnęła się.
- A co będziecie
jeść? – zapytał chłopiec. – Bo my to jedliśmy już kolację. I były pierogi i
czerwony barszcz.
Ale Constance nie
zdążyła odpowiedzieć bo przed kamerą pojawił się bardzo przybliżony fragment
twarzy Jareda do góry nogami.
- Ho, ho, ho! Czy to
ten mały rozrabiaka z Paryża?!
- Jared. – zawołał
śmiejąc się chłopiec.
- Nope. To Święty
Mikołaj. Żaden Jared. Mikołaj. Święty. Ho ho ho!
- Ale Mikołaj ma
brodę a ty nie masz.
- No dobra. To ja.
Przejrzałeś mnie mój Watsonie – Jared wziął od Shannona laptopa i postawił na
kuchennym stole po czym sam usiadł przed nim. – Cześć Berenika. Co słychać?
- Dużo śniegu jest!
Musimy ulepić bałwana jak przyjedziesz Jared! Kiedy przyjedziesz?
- Za jakieś trzy
tygodnie.
- A to dużo?
- Tyle co od
poniedziałku do niedzieli trzy razy.
W sypialni Bereniki
odezwał się jej telefon.
- Przepraszam zaraz
wracam.
- To dużo. Nie
wytrzymam tyle. Przyjedź szybciej, Jared! – powiedział malec klękając na
krześle.
- Nie mogę Charlie,
mam pracę. Naprawdę bardzo bym chciał, ale nie dam rady - chłopiec posmutniał.
– Jak tam? List do Mikołaja napisany?
- Napisany!
- I co napisałeś?
- Że chcę psa i
perkusję. I że chcę, żeby Mikołaj dał ci swoje sanie, żebyś mógł do nas
przyjechać szybko i kiedy będziesz chciał. I żeby już mój tatuś się w końcu
znalazł. I że gitarę. I żebyście dali w Paryżu jeszcze jeden koncert.
Jared był lekko
zaszokowany takimi prośbami, odezwał się dopiero po chwili.
- Cóż, koncert w
Paryżu damy już w marcu! Jesteś zaproszony oczywiście!
- Super!
- Też tak myślę.
- Co super? Macie
pozdrowienia od pani Morrison.
- Dzięki.
- Super, że Jared i
Shannon, i Tomo będą grać koncert w Paryżu w marcu i że jesteśmy zaproszeni!
SUPER!
- O. Jej. No, super –
powiedziała dziewczyna z uśmiechem, biorąc synka znów na kolana.
- Berenika, jak w
pracy?
- W porządku.
Dostałam wolne na święta w restauracji, a trochę się martwiłam, że mi nie
dadzą. Więc jest fajnie.
- A Nowy Rok?
- Pracuję w klubie.
Pewnie całą noc – powiedziała lekko się krzywiąc.
- Powinnaś zmienić tą
pracę.
- Jared – wywróciła
oczami.
- No co?
- Dobrze wiesz, że
nie mogę. A poza tym, nie rozmawiajmy o tym dziś, dobrze? Są święta.
- No dobra. Jeszcze
do tego wrócimy – wyszczerzył się.
- Shannon! – w tle
rozległ się lekko rozbawiony krzyk Constance. – Nie wyżeraj z miski i to
jeszcze paluchami!
- To nie ja!
- Nie. Święty
Franciszek!
- Mamo kocham cię,
nie bij!
- Idź mi stąd
ciastożerco! Już! Wyprowadź Sky’a.
- No mamo!
- Już!
Jared, Berenika i
Charlie zaczęli się śmiać.
- Shannon
ciastożerca! – wyszczerzył się Charlie.
- Głodzilla! –
powiedział Jared.
- O rany. Charlie,
musimy już iść, bo się spóźnimy.
- Już?! To pa Jared!
Wesołych świąt i do usłyszenia.
- Do widzenia
Charlie. Trzymaj się Berenika. Wesołych świąt!
Wyłączyli komputer w
pośpiechu, włożyli buty, kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki, i wesoło
rozmawiając ruszyli w stronę kościoła.
Charlie oczywiście
usnął, nim pasterka osiągnęła połowę swojej długości. Dziewczyna lekko go
kołysała przez całą mszę, a dzięki temu że wtulał się w nią siedząc na jej
kolanach była pewna, że jest mu ciepło. Po mszy zaniosła go do domu. Nie było
to już takie łatwe. Ona była drobna, a chłopiec robił się coraz większy i cięższy.
No i chodniki, pokryte świeżym śniegiem i gdzieniegdzie lodem były nie lada
wyzwaniem. W końcu o wpół do drugiej zamknęła za sobą drzwi mieszkania nogą,
rzucając na kanapę torebkę zaniosła synka do pokoju, zdjęła z niego ubrania i
przykryła kołdrą i po złożeniu pocałunku na jego czole wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Przekręciła klucz w zamku i rozebrała się. Stanęła
między kuchnią i salonem, niepewna co teraz robić. Nie czuła się w ogóle
śpiąca. Zdecydowała więc, że zrobi sobie gorącą czekoladę. To zawsze kojarzyło
jej się ze świętami i z babcią. Zajęła się więc produkcją „trunku miłości”
pozwalając myślom swobodnie dryfować. Włączyła bardzo cicho radio, w którym
oczywiście leciały świąteczne hity.
Wdychając zapach
czekolady, przypomniała sobie swoje ostatnie święta przed zajściem w ciążę. Jej
babcia jeszcze żyła. Wszystko było takie proste i nieskomplikowane, a jej
jedynym problemem była funkcja kwadratowa. Babcia zawsze przyjeżdżała na
święta. I wtedy w domu wszystko się zmieniało. Mama miała inny humor, mniej
dyktatorski. Ojciec był zawsze nakręcony świętami, wieszał lampki gdzie się
dało. Piekły z babcią ciasta i lepiły pierogi. Mama zajmowała się uszkami i
barszczem. Tak pięknie zawsze pachniało! Pomarańczami, piernikiem, choinką,
perfumami babci, goździkami, barszczykiem i kapustą z grzybami. To był zawsze
ten jeden, jedyny, prawie magiczny okres w roku, kiedy się nie kłócili, nie
przekomarzali i wszystko było tak, jak powinno, jak w normalnej rodzinie. Przed
następnymi świętami babcia umarła. Berenika siedziała przy stole wigilijnym z
ręką opartą na ośmiomiesięcznym brzuchu, było ciszej niż zawsze, jakoś
bardziej… niespokojnie, sztucznie. To już nie były te święta. Już nic nie było
tak jak wcześniej. Następne święta były tułaczką pociągiem do Polski z
nosidełkiem w jednym ręku i walizką w drugim. Żałowała tej podróży. Była
wykańczająca dla niej, dla Charliego. A w domu? Czuła się jak intruz. Tylko
czekała, aż matka wyskoczy z pytaniem „Po coś tu przyjechała?”. Więc już w
drugi dzień świąt znów siedziała w pociągu tym razem jadącym do Paryża.
Zdjęła rondelek z
fajerki i zakręciła gaz. Przelała gęstą, pięknie pachnącą czekoladę do kubka.
Po chwili namysłu dorzuciła kilka malutkich pianek i posypała wszystko wiórkami
czekolady. Postawiła gorący napój na stole i już miała siadać, gdy spojrzała na
choinkę i przypomniało jej się o prezentach. Do tej pory, odkąd mieszkali w
Paryżu, nie kupowała małemu żadnych prezentów. Zwyczajnie nie było jej na to
stać. Zima zawsze była ciężka, opłaty wysokie, a godzin pracy mniej. Czasem
miała problem ze zrobieniem kolacji wigilijnej, choćby symbolicznej, więc o
prezentach nie było mowy. W zeszłym roku zrobiła mu zabawkę ze starej skarpety
– Pana Mapeta. Miał radochę nie z tej ziemi, bo Mikołaj u niego był. I to
musiało wystarczyć. Choć w środku kuliła się, co będzie jak chłopiec podrośnie,
a ona wciąż nie będzie w stanie kupować mu prezentów? W tym roku na dzień przed
wigilią przyszła paczka. W środku znajdowały się zapakowane już w świąteczny
papier paczki i list adresowany do niej. Były to prezenty od rodziny Leto. W
liście pisanym ręką Jareda było wyraźnie zaznaczone, że prezenty mogą otworzyć
dopiero w pierwszy dzień świąt rano, wedle amerykańskiego zwyczaju i że pod
żadnym pozorem niech nawet nie próbuje dziękować, a już na pewno odmawiać czy
odsyłać paczkę gdziekolwiek. I niech jej się żadne głupie myśli nie roją, że
nie ma się jak odwdzięczyć czy coś. Nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy być
zła, czy smutna. Nie miała się jak odwdzięczyć. To była niepodważalna prawda.
Nie tylko za te prezenty, ale za wszystko co rodzina Leto dla niej już zrobiła.
Za pomoc Constance, za wieczory, które Charlie przegadał z Jaredem i Shannonem,
za samą obecność Jareda w jej życiu i za wsparcie, jakie jej okazywał. Wsparcie
mentalne. Wyciągnęła z górnej szafki w swojej sypialni wielkie pudło i zaniosła
do salonu. Poukładała kolorowe paczki pod choinką, a karton schowała z powrotem
do szafki – Charlie uwielbiał budować z nich różne domki i bazy.
Wróciła do kuchni,
gasząc po drodze światło i usiadła oplatając dłonie wokół ciepłego kubka,
patrząc na małą, świecącą choinkę i kupkę prezentów pod nią. Charlie będzie
wniebowzięty. Spojrzała na zapadany śniegiem skrawek świata za oknem. Nie
wiedziała co ma zrobić. Jak ma mu zapewnić dom. Taki, jakim powinien być.
Charlie nie miał ojca. Wzorca i autorytetu. Opiekuna. Ona sama… Jej prawie nie
było w domu. Pracowała tak dużo, żeby mały miał co jeść, a wyglądało na to, że
będzie musiała pracować jeszcze więcej, nadciągały zmiany w restauracji. Jak ma
sobie z tym wszystkim poradzić? Zaczynała czuć się coraz bardziej zagubiona i
bezsilna. Absolutnie przerażona. Nie mogła być pewna jutra. Czuła, że już nie
ma siły. Nie poradzi sobie. Czuła się zmęczona ciągłą pracą. Ledwie udawało jej
się otworzyć oczy codziennie rano. Była momentami tak bliska poddania się,
rzucenia tego wszystkiego w kąt. Wrócenia do rodziców z pokorną miną. Ale
teraz... nie była nawet pewna, czy ma gdzie wracać. Rozmowa z matką, jaką
przeprowadziła dzień wcześniej, wyraźnie dała jej do zrozumienia, że przestała
być mile widziana w ich życiu. Jest dorosła. Niech sobie radzi sama. Ale ona
sobie nie radziła. Nie miała już sił! Pani Morrison już nie mogła pomagać. Była
coraz słabsza, ostatni miesiąc źle odbił się na jej zdrowiu, miała problemy z
chodzeniem, nie było mowy o opiece nad Charliem. Tutaj Constance okazywała się
być istnym aniołem. Ale przecież i ona
nie była w Paryżu bez przerwy. Poza tym Berenika nie chciała jej wykorzystywać.
Musiała znaleźć Charliemu opiekunkę. A opiekunka na noc będzie naprawdę dużo
kosztowała. A to oznacza więcej pracy. Której ona już nie miała siły brać na
swoje barki. W przenośni i dosłownie. Całe dnie i noce na nogach, dźwiganie
skrzynek z warzywami i keg z piwem odbiło się źle na jej plecach, co boleśnie
odczuwała. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie mogła zostawiać Charliego samego,
ale wynajęcie opiekunki oznaczało więcej pracy, a co za tym idzie mniej matki w
życiu malca. Była w ślepym zaułku. I była absolutnie przerażona. Nie mówiła o
tym nawet Jaredowi. Chciałby pomóc za wszelką cenę. A ona już mu i tak jest
dłużna zbyt dużo.
Telefon w jej
kieszeni zawibrował. Wyjęła go i spojrzała na wyświetlacz. Jared. Wzięła
głęboki oddech, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Błagam, powiedz, że
cię nie obudziłem.
- Nie obudziłeś.
- Uf. Zanim
pomyślałem o strefach czasowych był już trzeci sygnał połączenia. A swoją
drogą, czemu nie śpisz?
- Jakoś tak nie mogę.
- Coś się stało?
- Nie, czemu?
- Dziwnie brzmisz.
- Wydaje ci się.
- Oj, chyba nie. Co
jest?
- Nic. Jak tam
przygotowania świąteczne?
- W porządku, właśnie
mama z ciocią skończyły gotować i wszyscy rozjechali się do swoich domów, żeby
się przebrać. Spotykamy się o siódmej na kolacji.
- Czyżbyś się właśnie
wciskał w garnitur?
- Nie. W jeansy i
marynarkę. Berenika, nie unikaj tematu. Mów co jest.
Zapadła chwila ciszy.
Ona zbierała się w sobie, żeby jakoś mu odmówić, on czekał na odpowiedź,
przechylając się przez balustradę na balkonie.
- Nic.
- Berenika. Proszę.
- Ja… po prostu mam
trochę… kłopotów. Nic szczególnego.
- No to jak nic szczególnego
to możesz powiedzieć, tak?
Znów zapadła cisza.
Po chwili przerwało ją westchnienie dziewczyny.
- Pani Morrison nie
może opiekować się Charliem, jest chora, praktycznie nie chodzi. Będę musiała
znaleźć mu opiekunkę, a to oznacza że będę musiała podjąć jeszcze jedną pracę,
a co za tym idzie, nie będzie mnie w ogóle w jego życiu. Ja… - westchnęła
zaciskając powieki i pocierając czoło dłonią. – Ja już nie mam siły Jared. Nie
mogę więcej. Nie dam rady. Jestem za słaba. Nie wiem, co mam zrobić. I tak się boję.
O niego.
Wyszeptała to
wszystko bardzo szybko i z bólem w głosie.
- Wiem. Jest ciężko,
ale dasz radę, wierzę w ciebie. Nie musisz brać następnej pracy. Pogadam z
mamą.
- Nie! Jared, proszę.
Ja nie mogę was tak wszystkich wykorzystywać.
- Czy ty się na
lodzie wywróciłaś i uderzyłaś w głowę!? Jakie wykorzystywać?
- Robicie dla mnie za
dużo.
- Robimy tyle, ile
normalny człowiek powinien zrobić dla drugiego człowieka.
Spod dwóch
zaciśniętych powiek pociekły łzy.
- Hej. Będzie dobrze,
słyszysz. Jesteś najdzielniejszą dziewczyną, jaką ten świat nosił i jaką ja
miałem kiedykolwiek zaszczyt poznać. Dasz radę. Damy razem, bo sama na pewno
nie zostaniesz, nawet tak nie myśl! Głowa do góry. Musisz mieć nadzieję i
wierzyć, że będzie dobrze. No już.
Jego głos był ciepły,
niski, lekko zachrypnięty, pełen troski, współczucia i pocieszenia.
- Dziękuję – szepnęła
przez łzy.
- Nie ma za co –
uśmiechnął się lekko zapatrzony na wyginaną podmuchami wiatru palmę. – Prezenty
pod choinką? Dla ciebie też są. Mam nadzieję, że się do nich nie dobrałaś! Bo
to by oznaczało, że jesteś niegrzeczna i za rok nic nie dostaniesz poza rózgą!
Zaśmiała się.
- Nie otwierałam,
spokojnie. Charlie nawet nie wiedział, że coś przyszło.
- I dobrze. Bo Święty
Mikołaj zazwyczaj nie musi użerać się z kurierem.
- Francuzi.
- Dokładnie.
Znów nastała chwila
ciszy, tym razem spokojniejszej.
- Jakie masz plany na
święta? – zapytał muzyk.
- Nie wiem. Posiedzę
z Charliem przed telewizorem, pójdziemy na spacer, ulepimy bałwana i
przyczepimy mu twoje zdjęcie do głowy.
- Ej!
- Co? W sensie że
może lepiej postawić papierowego ciebie w parku i przyczepić marchewkę zamiast
nosa?
- No wiesz co?!
Jesteś okropna. – zaśmiał się.
- Dziękuje za
komplement.
- To nie był
komplement!
- A to już jest
akurat kwestia podejścia do życia.
- Życie to ja mam z
wariatami i to całe – westchnął śmiejąc się i przecierając oczy dłonią.
- Wiesz, swój do
swego ciągnie, nie.
- Zdecydowanie.
- Twoje zdrowie.
- Co pijesz?
- Gorącą czekoladę.
- Ugh.
- Co?
- Nic. Uwielbiam
gorącą czekoladę.
- W mojej byś się
zakochał.
- Serio? – powiedział
tęskno.
- Yhm. Jestem
najlepszym twórcą gorącej czekolady na tym marnym świecie.
- A do tego taka
skromna.
- Ta skromność to mi
się od ciebie jak infekcja przeniosła.
- Ja? Ja to akurat
jestem wyjątkowo skromny!
- Jak na t a k
wspaniałą, niesamowitą, urzekającą, przystojną gwiazdę rocka i filmu? Nie, nie
bardzo.
- Czy ty mnie właśnie
obraziłaś?
- To… również jest
kwestia indywidualnego podejścia do życia.
- Ty mała, niedobra…
kuchareczko!
Berenika gruchnęła
śmiechem.
- Co?
- Kuchareczko?!
Serio?
- Serio, serio. W
ogóle jak to jest możliwe, że jeszcze nic dla mnie nie gotowałaś?
- Byłeś u mnie w
restauracji.
- Nie. Tam nie
gotowałaś ty, bo było paskudne. Albo nie wiedziałaś, że siedzę na sali.
- No jasne! Bo jak
bym wiedziała że ty tam jesteś to bym dosypała ci do talerza jakiegoś… opium
czy coś.
- No dobra, dobra.
Było pyszne, okay? Teraz będę bał się tknąć czegokolwiek, co wyjdzie spod
twoich rąk!
- Twoja strata.
- Cóż, jakoś przeżyję.
Nie, czekaj. Raczej p r z y n a j m n i e j przeżyję.
- Ymmmm – westchnęła
z lubością. – Jaka ta gorąca czekolada jest pyszna. I gorąca. I pachnie lekko
malinami, a na wierzchu widać plamę białej czekolady. I jeszcze te pianki. I ta
posypka.
- Nienawidzę cię –
stęknął z bólem. – Rozłączam się. Jesteś najokropniejszą kuchareczką świata i
do tego bezlitosną.
- Ymmmm….
- ROZŁĄCZAM SIĘ!
- No już dobra, dobra
– zaśmiała się. - Jak zasłużysz, to kiedyś ci taką zrobię.
- Ale bez opium?
- Bez.
- Super.
- Za dużo gadasz z
Charliem!
- Że super? Cóż, to
bardzo charakterystyczne dla niego i dość zaraźliwe. Pół mojej ekipy już to
powtarza.
- Charlie za to nie
przestaje śpiewać waszych piosenek, więc nie ty jeden cierpisz.
- Ej! To bolało.
- Żartowałam.
Przecież wiesz, że je lubię.
- Wiem – wyszczerzył
się. – Ale zawsze dobrze jest usłyszeć tą przepraszającą nutę w twoim głosie.
Berenika tylko
wywróciła oczami. Milczeli chwilę, zegar na ścianie w kuchni Bereniki wskazywał
już piętnaście po drugiej.
- Dziękuję. –
powiedziała jeszcze raz.
- I znów zaczynasz,
no. Więc po raz miliardowy: Nie ma za co Berenika!
- Jest.
- Uparta jesteś.
- Ty bardziej.
- Cóż, w sumie racja
– zaśmiał się.
- Nie powinieneś się
już zbierać, żeby się nie spóźnić?
- O, cholera.
Faktycznie. Dzięki. Lecę. Jeszcze raz wesołych świąt, głowa do góry, będzie
dobrze. Trzymaj się, jakby co, to dzwoń, tak?
- Okay. Dzięki
jeszcze raz.
- Zaczynasz się robić
monotonna.
- Wesołych Świąt,
pozdrów wszystkich.
- Ty Charliego, pa.
- Pa, Jared.
Rozłączyła się z
lekkim uśmiechem. Czuła się lepiej, lżej. Nie była już tak samotna. Ten wariat
nie pozwoli jej zostać samej. Wszystko będzie dobrze. Dopiła czekoladę i
wyłączając po drodze lampki choinkowe, udała się do sypialni.
______________________________
Tamtararamtamtam!
Ja was naprawdę ostatnio rozpieszczam z tymi rozdziałami! Ale co tam! :) Oto jest dwunastka w klimacie świątecznym jak grudzień i pachnąca pierogami i pierniczkami jak moja kuchnia już niedługo! (i tak, od dzis zdania kończy się wykrzyknikami nie kropkami!) Miłego czytania i komentowania!
Enjoy!
xx
Jaka miła niespodzianka! ;- ) Tak przyjemnie się czyta o świętach, cała ta atmosfera wywołuje u człowieka uśmiech. Fajnie, że Jared nie zapomniał o Charliem, mały na pewno się ucieszy z prezentów. Czekam niecierpliwie na powrót Jr do Paryża. ; p
OdpowiedzUsuńMysle sobie, a wejde i zobacze czy cos jest, a wtedy sie dziwie, ze jednak sie cos pojawilo. Swoja droga, teraz napisze, bo zapomne; dlaczego nie piszesz dluuuuzszych rozdzialow z duzym odstepem czasu ? Wtedy czlowiek mialby wiekszy zarys historii...ale to tylko moje spostrzeżenie.
OdpowiedzUsuńBoli mnie jakas czesc serca, bo ile bym dala by miec kogoos takiego jak Jared tu, obok, w kazdej chwili. A tak to musze ograniczyc sie do wytworow wyobrazni i emocji, ktore sa rozszarpane gdy czytam te historie. W sumie najbardziej chwyta mnie to, ze sama moge sobie z latwoscia wszystko zobrazowac, dopowiedziec, wczuc sie w glowna bohaterke. Na tym sie tu skupiam, na tresci, ktora sama moge sobie odwzorowac, no ok, czasem chyba telepatycznie, ale czytam frazy i czuje, ze moja wyobraznia jest chyba az zbyt realistyczna.
Robiac cos, czego nie powinnam lapie sie na mysli; Co by ten fikcyjny Jared powiedzial czy by tez zapowietrzal sie za milionowym moim 'dziekuje', czy by poprosil bym zaczela mowic, a nie skrywac ? Widzisz jak budujesz emocje ? W wariatkowie skoncze.
Fakt, nie posiadam swojego Charliego, bo ten Twoj jest slodki, uroczy, niewinny i pelen entyzjazmu, ktory jest we mnie gleboko skryty, a Ty tak ladnie odzwierciedlasz uczucia, ktore byc moze kiedys Berenika w sobie miala ? Ba, na pewno. Zwazajac na ostatnie wersy, jej humoru, ktory powrocil i cietej riposty ! Milo sie to czytalo. Nawet w ciszy potrafia sie zrozumiec.
Takze tyle ode mnie.
Ide zrobic goraca czekolade.
Ainsworth.
Cóż. Wszystkim dogodzić się nie da :) Jedni chcą żeby te rozdziały były jak najszybciej, cokolwiek, aby było. Inni, tak jak ty, wolą czekać, a dostawać większe... kęsy. Ja jednak piszę kiedy mam wenę i czas (a dość ciężko to ze sobą zegrać w moim aktualnym trybie życia) i jak już napiszę coś, to wrzucam, bo nie wiem, kiedy znów będę mieć ku temu okazję.
UsuńCieszę się, że wczuwasz się w postać. Ja też. Wbrew pozorom, to nie o n a jest... spadkobierczynią (powiedzmy, że to dobre słowo) mojego humoru gdy piszę, ale jej humor udziela się mi. Ja muszę być nią, żeby oddać to co myśli. A to co ona myśli wpływa na mnie. To porkęcone i ciężko to wytłumaczyć. No i na moje własne nieszczęście, muszę się też od czasu do czasu stawać Jaredem.
Smacznego!
xoxo
hej ;) ale mnie zaskoczyłaś! wchodzę tak jak koleżanka wyżej całkiem pewna że nic nie będzie, a tu proszę jaka niespodzianka! ja nie widzę różnicy między długimi a krótszymi rozdziałami, nawet wolę te krótsze, bo wtedy są wcześniej i nie gubie wątku, ale dużej różnicy mi to nie robi :) rozdział fajny, piosenki świąteczne w tle i czytam :D szkoda, że nie rozwinęłaś roli tej dziewczyny z Chin (na śmierć zapomnialam jak się nazywała). ale ogólnie rozdział na podobnym poziomie co reszta, chociaż mam swoje perełki ;) dużo, dużo weny i powodzenia! olka
OdpowiedzUsuńxx