niedziela, 1 grudnia 2013

012.

- Charlie! Bo się przewróci, uważaj!
- Ale nie mogę dosięgnąć tego cukierka!
- Bo dziś nie wolno jeść cukierków! A już na pewno nie z choinki! Dopiero jutro.
Chłopiec westchnął.
- Chodź. Zadzwonimy do Leto i złożymy im życzenia świąteczne, co ty na to?
- Super!
Charlie wpakował się mamie na kolana i z uśmiechem czekał, wpatrzony w ekran i wsłuchany w sygnał połączenia Skype’a. W końcu dźwięk urwał się, a na monitorze pojawiła się uśmiechnięta twarz Shannona.
- Joyeux Noël! (fr. wesołych świąt.) – krzyknął chłopiec radośnie, wyrzucając ręce do góry.
- I wam też! – odpowiedział wesoło Shannon. – Cześć Smerfie. Witaj Berenika. Co słychać?
- Właśnie będziemy iść do kościoła na tą, no… jak ona…
- Pasterkę – podpowiedziała mu mama.
- Na pasterkę. A ty Shannon idziesz na pasterkę?
- U nas jest dopiero druga po południu. I jest wielkie gotowanie. Czekajcie, pokażę wam dom mamy i w ogóle wszystkich.
Wziął laptopa i trzymając go w górze, ruszył w podróż po domu.
- To jest Aly, nasza kuzynka, i jej kilkumiesięczna córka Maggie. Powiedzcie cześć Charliemu! Dobra, idziemy dalej. Proszę. Przy kominku wielce zajęci jak zawsze Larry i dziadek. Dziadku, poznaj tego naszego małego Charliego i jego mamę. To co, idziemy dalej? O, a tu, w najważniejszym pomieszczeniu tego domu, czyli w kuchni mama z ciocią Grettą. Pichcą aż miło. A jak pachnie. Patrz mamo, kto nam składa życzenia!
- Charlie, Berenika! Jak miło was widzieć.
- Wesołych świąt! – krzyknął chłopiec.
- I tobie kochanie. Jak tam Paryż? Bardzo zaśnieżony?
- Oj tak! I można ulepić tak dużo, dużo, dużo bałwanów!
- To zajmiemy się tym jak wrócę – powiedziała z uśmiechem siwowłosa kobieta.
- Super!
- Berenika, masz wolne, rozumiem?
- Na szczęście – uśmiechnęła się.
- A co będziecie jeść? – zapytał chłopiec. – Bo my to jedliśmy już kolację. I były pierogi i czerwony barszcz.
Ale Constance nie zdążyła odpowiedzieć bo przed kamerą pojawił się bardzo przybliżony fragment twarzy Jareda do góry nogami.
- Ho, ho, ho! Czy to ten mały rozrabiaka z Paryża?!
- Jared. – zawołał śmiejąc się chłopiec.
- Nope. To Święty Mikołaj. Żaden Jared. Mikołaj. Święty. Ho ho ho!
- Ale Mikołaj ma brodę a ty nie masz.
- No dobra. To ja. Przejrzałeś mnie mój Watsonie – Jared wziął od Shannona laptopa i postawił na kuchennym stole po czym sam usiadł przed nim. – Cześć Berenika. Co słychać?
- Dużo śniegu jest! Musimy ulepić bałwana jak przyjedziesz Jared! Kiedy przyjedziesz?
- Za jakieś trzy tygodnie.
- A to dużo?
- Tyle co od poniedziałku do niedzieli trzy razy.
W sypialni Bereniki odezwał się jej telefon.
- Przepraszam zaraz wracam.
- To dużo. Nie wytrzymam tyle. Przyjedź szybciej, Jared! – powiedział malec klękając na krześle.
- Nie mogę Charlie, mam pracę. Naprawdę bardzo bym chciał, ale nie dam rady - chłopiec posmutniał. – Jak tam? List do Mikołaja napisany?
- Napisany!
- I co napisałeś?
- Że chcę psa i perkusję. I że chcę, żeby Mikołaj dał ci swoje sanie, żebyś mógł do nas przyjechać szybko i kiedy będziesz chciał. I żeby już mój tatuś się w końcu znalazł. I że gitarę. I żebyście dali w Paryżu jeszcze jeden koncert.
Jared był lekko zaszokowany takimi prośbami, odezwał się dopiero po chwili.
- Cóż, koncert w Paryżu damy już w marcu! Jesteś zaproszony oczywiście!
- Super!
- Też tak myślę.
- Co super? Macie pozdrowienia od pani Morrison.
- Dzięki.
- Super, że Jared i Shannon, i Tomo będą grać koncert w Paryżu w marcu i że jesteśmy zaproszeni! SUPER!
- O. Jej. No, super – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, biorąc synka znów na kolana.
- Berenika, jak w pracy?
- W porządku. Dostałam wolne na święta w restauracji, a trochę się martwiłam, że mi nie dadzą. Więc jest fajnie.
- A Nowy Rok?
- Pracuję w klubie. Pewnie całą noc – powiedziała lekko się krzywiąc.
- Powinnaś zmienić tą pracę.
- Jared – wywróciła oczami.
- No co?
- Dobrze wiesz, że nie mogę. A poza tym, nie rozmawiajmy o tym dziś, dobrze? Są święta.
- No dobra. Jeszcze do tego wrócimy – wyszczerzył się.
- Shannon! – w tle rozległ się lekko rozbawiony krzyk Constance. – Nie wyżeraj z miski i to jeszcze paluchami!
- To nie ja!
- Nie. Święty Franciszek!
- Mamo kocham cię, nie bij!
- Idź mi stąd ciastożerco! Już! Wyprowadź Sky’a.
- No mamo!
- Już!
Jared, Berenika i Charlie zaczęli się śmiać.
- Shannon ciastożerca! – wyszczerzył się Charlie.
- Głodzilla! – powiedział Jared.
- O rany. Charlie, musimy już iść, bo się spóźnimy.
- Już?! To pa Jared! Wesołych świąt i do usłyszenia.
- Do widzenia Charlie. Trzymaj się Berenika. Wesołych świąt!
Wyłączyli komputer w pośpiechu, włożyli buty, kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki, i wesoło rozmawiając ruszyli w stronę kościoła.
Charlie oczywiście usnął, nim pasterka osiągnęła połowę swojej długości. Dziewczyna lekko go kołysała przez całą mszę, a dzięki temu że wtulał się w nią siedząc na jej kolanach była pewna, że jest mu ciepło. Po mszy zaniosła go do domu. Nie było to już takie łatwe. Ona była drobna, a chłopiec robił się coraz większy i cięższy. No i chodniki, pokryte świeżym śniegiem i gdzieniegdzie lodem były nie lada wyzwaniem. W końcu o wpół do drugiej zamknęła za sobą drzwi mieszkania nogą, rzucając na kanapę torebkę zaniosła synka do pokoju, zdjęła z niego ubrania i przykryła kołdrą i po złożeniu pocałunku na jego czole wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przekręciła klucz w zamku i rozebrała się. Stanęła między kuchnią i salonem, niepewna co teraz robić. Nie czuła się w ogóle śpiąca. Zdecydowała więc, że zrobi sobie gorącą czekoladę. To zawsze kojarzyło jej się ze świętami i z babcią. Zajęła się więc produkcją „trunku miłości” pozwalając myślom swobodnie dryfować. Włączyła bardzo cicho radio, w którym oczywiście leciały świąteczne hity.
Wdychając zapach czekolady, przypomniała sobie swoje ostatnie święta przed zajściem w ciążę. Jej babcia jeszcze żyła. Wszystko było takie proste i nieskomplikowane, a jej jedynym problemem była funkcja kwadratowa. Babcia zawsze przyjeżdżała na święta. I wtedy w domu wszystko się zmieniało. Mama miała inny humor, mniej dyktatorski. Ojciec był zawsze nakręcony świętami, wieszał lampki gdzie się dało. Piekły z babcią ciasta i lepiły pierogi. Mama zajmowała się uszkami i barszczem. Tak pięknie zawsze pachniało! Pomarańczami, piernikiem, choinką, perfumami babci, goździkami, barszczykiem i kapustą z grzybami. To był zawsze ten jeden, jedyny, prawie magiczny okres w roku, kiedy się nie kłócili, nie przekomarzali i wszystko było tak, jak powinno, jak w normalnej rodzinie. Przed następnymi świętami babcia umarła. Berenika siedziała przy stole wigilijnym z ręką opartą na ośmiomiesięcznym brzuchu, było ciszej niż zawsze, jakoś bardziej… niespokojnie, sztucznie. To już nie były te święta. Już nic nie było tak jak wcześniej. Następne święta były tułaczką pociągiem do Polski z nosidełkiem w jednym ręku i walizką w drugim. Żałowała tej podróży. Była wykańczająca dla niej, dla Charliego. A w domu? Czuła się jak intruz. Tylko czekała, aż matka wyskoczy z pytaniem „Po coś tu przyjechała?”. Więc już w drugi dzień świąt znów siedziała w pociągu tym razem jadącym do Paryża.
Zdjęła rondelek z fajerki i zakręciła gaz. Przelała gęstą, pięknie pachnącą czekoladę do kubka. Po chwili namysłu dorzuciła kilka malutkich pianek i posypała wszystko wiórkami czekolady. Postawiła gorący napój na stole i już miała siadać, gdy spojrzała na choinkę i przypomniało jej się o prezentach. Do tej pory, odkąd mieszkali w Paryżu, nie kupowała małemu żadnych prezentów. Zwyczajnie nie było jej na to stać. Zima zawsze była ciężka, opłaty wysokie, a godzin pracy mniej. Czasem miała problem ze zrobieniem kolacji wigilijnej, choćby symbolicznej, więc o prezentach nie było mowy. W zeszłym roku zrobiła mu zabawkę ze starej skarpety – Pana Mapeta. Miał radochę nie z tej ziemi, bo Mikołaj u niego był. I to musiało wystarczyć. Choć w środku kuliła się, co będzie jak chłopiec podrośnie, a ona wciąż nie będzie w stanie kupować mu prezentów? W tym roku na dzień przed wigilią przyszła paczka. W środku znajdowały się zapakowane już w świąteczny papier paczki i list adresowany do niej. Były to prezenty od rodziny Leto. W liście pisanym ręką Jareda było wyraźnie zaznaczone, że prezenty mogą otworzyć dopiero w pierwszy dzień świąt rano, wedle amerykańskiego zwyczaju i że pod żadnym pozorem niech nawet nie próbuje dziękować, a już na pewno odmawiać czy odsyłać paczkę gdziekolwiek. I niech jej się żadne głupie myśli nie roją, że nie ma się jak odwdzięczyć czy coś. Nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy być zła, czy smutna. Nie miała się jak odwdzięczyć. To była niepodważalna prawda. Nie tylko za te prezenty, ale za wszystko co rodzina Leto dla niej już zrobiła. Za pomoc Constance, za wieczory, które Charlie przegadał z Jaredem i Shannonem, za samą obecność Jareda w jej życiu i za wsparcie, jakie jej okazywał. Wsparcie mentalne. Wyciągnęła z górnej szafki w swojej sypialni wielkie pudło i zaniosła do salonu. Poukładała kolorowe paczki pod choinką, a karton schowała z powrotem do szafki – Charlie uwielbiał budować z nich różne domki i bazy.
Wróciła do kuchni, gasząc po drodze światło i usiadła oplatając dłonie wokół ciepłego kubka, patrząc na małą, świecącą choinkę i kupkę prezentów pod nią. Charlie będzie wniebowzięty. Spojrzała na zapadany śniegiem skrawek świata za oknem. Nie wiedziała co ma zrobić. Jak ma mu zapewnić dom. Taki, jakim powinien być. Charlie nie miał ojca. Wzorca i autorytetu. Opiekuna. Ona sama… Jej prawie nie było w domu. Pracowała tak dużo, żeby mały miał co jeść, a wyglądało na to, że będzie musiała pracować jeszcze więcej, nadciągały zmiany w restauracji. Jak ma sobie z tym wszystkim poradzić? Zaczynała czuć się coraz bardziej zagubiona i bezsilna. Absolutnie przerażona. Nie mogła być pewna jutra. Czuła, że już nie ma siły. Nie poradzi sobie. Czuła się zmęczona ciągłą pracą. Ledwie udawało jej się otworzyć oczy codziennie rano. Była momentami tak bliska poddania się, rzucenia tego wszystkiego w kąt. Wrócenia do rodziców z pokorną miną. Ale teraz... nie była nawet pewna, czy ma gdzie wracać. Rozmowa z matką, jaką przeprowadziła dzień wcześniej, wyraźnie dała jej do zrozumienia, że przestała być mile widziana w ich życiu. Jest dorosła. Niech sobie radzi sama. Ale ona sobie nie radziła. Nie miała już sił! Pani Morrison już nie mogła pomagać. Była coraz słabsza, ostatni miesiąc źle odbił się na jej zdrowiu, miała problemy z chodzeniem, nie było mowy o opiece nad Charliem. Tutaj Constance okazywała się być istnym aniołem. Ale  przecież i ona nie była w Paryżu bez przerwy. Poza tym Berenika nie chciała jej wykorzystywać. Musiała znaleźć Charliemu opiekunkę. A opiekunka na noc będzie naprawdę dużo kosztowała. A to oznacza więcej pracy. Której ona już nie miała siły brać na swoje barki. W przenośni i dosłownie. Całe dnie i noce na nogach, dźwiganie skrzynek z warzywami i keg z piwem odbiło się źle na jej plecach, co boleśnie odczuwała. Nie wiedziała co ma zrobić. Nie mogła zostawiać Charliego samego, ale wynajęcie opiekunki oznaczało więcej pracy, a co za tym idzie mniej matki w życiu malca. Była w ślepym zaułku. I była absolutnie przerażona. Nie mówiła o tym nawet Jaredowi. Chciałby pomóc za wszelką cenę. A ona już mu i tak jest dłużna zbyt dużo.
Telefon w jej kieszeni zawibrował. Wyjęła go i spojrzała na wyświetlacz. Jared. Wzięła głęboki oddech, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Błagam, powiedz, że cię nie obudziłem.
- Nie obudziłeś.
- Uf. Zanim pomyślałem o strefach czasowych był już trzeci sygnał połączenia. A swoją drogą, czemu nie śpisz?
- Jakoś tak nie mogę.
- Coś się stało?
- Nie, czemu?
- Dziwnie brzmisz.
- Wydaje ci się.
- Oj, chyba nie. Co jest?
- Nic. Jak tam przygotowania świąteczne?
- W porządku, właśnie mama z ciocią skończyły gotować i wszyscy rozjechali się do swoich domów, żeby się przebrać. Spotykamy się o siódmej na kolacji.
- Czyżbyś się właśnie wciskał w garnitur?
- Nie. W jeansy i marynarkę. Berenika, nie unikaj tematu. Mów co jest.
Zapadła chwila ciszy. Ona zbierała się w sobie, żeby jakoś mu odmówić, on czekał na odpowiedź, przechylając się przez balustradę na balkonie.
- Nic.
- Berenika. Proszę.
- Ja… po prostu mam trochę… kłopotów. Nic szczególnego.
- No to jak nic szczególnego to możesz powiedzieć, tak?
Znów zapadła cisza. Po chwili przerwało ją westchnienie dziewczyny.
- Pani Morrison nie może opiekować się Charliem, jest chora, praktycznie nie chodzi. Będę musiała znaleźć mu opiekunkę, a to oznacza że będę musiała podjąć jeszcze jedną pracę, a co za tym idzie, nie będzie mnie w ogóle w jego życiu. Ja… - westchnęła zaciskając powieki i pocierając czoło dłonią. – Ja już nie mam siły Jared. Nie mogę więcej. Nie dam rady. Jestem za słaba. Nie wiem, co mam zrobić. I tak się boję. O niego.
Wyszeptała to wszystko bardzo szybko i z bólem w głosie.
- Wiem. Jest ciężko, ale dasz radę, wierzę w ciebie. Nie musisz brać następnej pracy. Pogadam z mamą.
- Nie! Jared, proszę. Ja nie mogę was tak wszystkich wykorzystywać.
- Czy ty się na lodzie wywróciłaś i uderzyłaś w głowę!? Jakie wykorzystywać?
- Robicie dla mnie za dużo.
- Robimy tyle, ile normalny człowiek powinien zrobić dla drugiego człowieka.
Spod dwóch zaciśniętych powiek pociekły łzy.
- Hej. Będzie dobrze, słyszysz. Jesteś najdzielniejszą dziewczyną, jaką ten świat nosił i jaką ja miałem kiedykolwiek zaszczyt poznać. Dasz radę. Damy razem, bo sama na pewno nie zostaniesz, nawet tak nie myśl! Głowa do góry. Musisz mieć nadzieję i wierzyć, że będzie dobrze. No już.
Jego głos był ciepły, niski, lekko zachrypnięty, pełen troski, współczucia i pocieszenia.
- Dziękuję – szepnęła przez łzy.
- Nie ma za co – uśmiechnął się lekko zapatrzony na wyginaną podmuchami wiatru palmę. – Prezenty pod choinką? Dla ciebie też są. Mam nadzieję, że się do nich nie dobrałaś! Bo to by oznaczało, że jesteś niegrzeczna i za rok nic nie dostaniesz poza rózgą!
Zaśmiała się.
- Nie otwierałam, spokojnie. Charlie nawet nie wiedział, że coś przyszło.
- I dobrze. Bo Święty Mikołaj zazwyczaj nie musi użerać się z kurierem.
- Francuzi.
- Dokładnie.
Znów nastała chwila ciszy, tym razem spokojniejszej.
- Jakie masz plany na święta? – zapytał muzyk.
- Nie wiem. Posiedzę z Charliem przed telewizorem, pójdziemy na spacer, ulepimy bałwana i przyczepimy mu twoje zdjęcie do głowy.
- Ej!
- Co? W sensie że może lepiej postawić papierowego ciebie w parku i przyczepić marchewkę zamiast nosa?
- No wiesz co?! Jesteś okropna. – zaśmiał się.
- Dziękuje za komplement.
- To nie był komplement!
- A to już jest akurat kwestia podejścia do życia.
- Życie to ja mam z wariatami i to całe – westchnął śmiejąc się i przecierając oczy dłonią.
- Wiesz, swój do swego ciągnie, nie.
- Zdecydowanie.
- Twoje zdrowie.
- Co pijesz?
- Gorącą czekoladę.
- Ugh.
- Co?
- Nic. Uwielbiam gorącą czekoladę.
- W mojej byś się zakochał.
- Serio? – powiedział tęskno.
- Yhm. Jestem najlepszym twórcą gorącej czekolady na tym marnym świecie.
- A do tego taka skromna.
- Ta skromność to mi się od ciebie jak infekcja przeniosła.
- Ja? Ja to akurat jestem wyjątkowo skromny!
- Jak na t a k wspaniałą, niesamowitą, urzekającą, przystojną gwiazdę rocka i filmu? Nie, nie bardzo.
- Czy ty mnie właśnie obraziłaś?
- To… również jest kwestia indywidualnego podejścia do życia.
- Ty mała, niedobra… kuchareczko!
Berenika gruchnęła śmiechem.
- Co?
- Kuchareczko?! Serio?
- Serio, serio. W ogóle jak to jest możliwe, że jeszcze nic dla mnie nie gotowałaś?
- Byłeś u mnie w restauracji.
- Nie. Tam nie gotowałaś ty, bo było paskudne. Albo nie wiedziałaś, że siedzę na sali.
- No jasne! Bo jak bym wiedziała że ty tam jesteś to bym dosypała ci do talerza jakiegoś… opium czy coś.
- No dobra, dobra. Było pyszne, okay? Teraz będę bał się tknąć czegokolwiek, co wyjdzie spod twoich rąk!
- Twoja strata.
- Cóż, jakoś przeżyję. Nie, czekaj. Raczej p r z y n a j m n i e j przeżyję.
- Ymmmm – westchnęła z lubością. – Jaka ta gorąca czekolada jest pyszna. I gorąca. I pachnie lekko malinami, a na wierzchu widać plamę białej czekolady. I jeszcze te pianki. I ta posypka.
- Nienawidzę cię – stęknął z bólem. – Rozłączam się. Jesteś najokropniejszą kuchareczką świata i do tego bezlitosną.
- Ymmmm….
- ROZŁĄCZAM SIĘ!
- No już dobra, dobra – zaśmiała się. - Jak zasłużysz, to kiedyś ci taką zrobię.
- Ale bez opium?
- Bez.
- Super.
- Za dużo gadasz z Charliem!
- Że super? Cóż, to bardzo charakterystyczne dla niego i dość zaraźliwe. Pół mojej ekipy już to powtarza.
- Charlie za to nie przestaje śpiewać waszych piosenek, więc nie ty jeden cierpisz.
- Ej! To bolało.
- Żartowałam. Przecież wiesz, że je lubię.
- Wiem – wyszczerzył się. – Ale zawsze dobrze jest usłyszeć tą przepraszającą nutę w twoim głosie.
Berenika tylko wywróciła oczami. Milczeli chwilę, zegar na ścianie w kuchni Bereniki wskazywał już piętnaście po drugiej.
- Dziękuję. – powiedziała jeszcze raz.
- I znów zaczynasz, no. Więc po raz miliardowy: Nie ma za co Berenika!
- Jest.
- Uparta jesteś.
- Ty bardziej.
- Cóż, w sumie racja – zaśmiał się.
- Nie powinieneś się już zbierać, żeby się nie spóźnić?
- O, cholera. Faktycznie. Dzięki. Lecę. Jeszcze raz wesołych świąt, głowa do góry, będzie dobrze. Trzymaj się, jakby co, to dzwoń, tak?
- Okay. Dzięki jeszcze raz.
- Zaczynasz się robić monotonna.
- Wesołych Świąt, pozdrów wszystkich.
- Ty Charliego, pa.
- Pa, Jared.
Rozłączyła się z lekkim uśmiechem. Czuła się lepiej, lżej. Nie była już tak samotna. Ten wariat nie pozwoli jej zostać samej. Wszystko będzie dobrze. Dopiła czekoladę i wyłączając po drodze lampki choinkowe, udała się do sypialni.


______________________________
Tamtararamtamtam!
Ja was naprawdę ostatnio rozpieszczam z tymi rozdziałami! Ale co tam! :) Oto jest dwunastka w klimacie świątecznym jak grudzień i pachnąca pierogami i pierniczkami jak moja kuchnia już niedługo! (i tak, od dzis zdania kończy się wykrzyknikami nie kropkami!) Miłego czytania i komentowania!
Enjoy!
xx

4 komentarze:

  1. Jaka miła niespodzianka! ;- ) Tak przyjemnie się czyta o świętach, cała ta atmosfera wywołuje u człowieka uśmiech. Fajnie, że Jared nie zapomniał o Charliem, mały na pewno się ucieszy z prezentów. Czekam niecierpliwie na powrót Jr do Paryża. ; p

    OdpowiedzUsuń
  2. Mysle sobie, a wejde i zobacze czy cos jest, a wtedy sie dziwie, ze jednak sie cos pojawilo. Swoja droga, teraz napisze, bo zapomne; dlaczego nie piszesz dluuuuzszych rozdzialow z duzym odstepem czasu ? Wtedy czlowiek mialby wiekszy zarys historii...ale to tylko moje spostrzeżenie.

    Boli mnie jakas czesc serca, bo ile bym dala by miec kogoos takiego jak Jared tu, obok, w kazdej chwili. A tak to musze ograniczyc sie do wytworow wyobrazni i emocji, ktore sa rozszarpane gdy czytam te historie. W sumie najbardziej chwyta mnie to, ze sama moge sobie z latwoscia wszystko zobrazowac, dopowiedziec, wczuc sie w glowna bohaterke. Na tym sie tu skupiam, na tresci, ktora sama moge sobie odwzorowac, no ok, czasem chyba telepatycznie, ale czytam frazy i czuje, ze moja wyobraznia jest chyba az zbyt realistyczna.
    Robiac cos, czego nie powinnam lapie sie na mysli; Co by ten fikcyjny Jared powiedzial czy by tez zapowietrzal sie za milionowym moim 'dziekuje', czy by poprosil bym zaczela mowic, a nie skrywac ? Widzisz jak budujesz emocje ? W wariatkowie skoncze.

    Fakt, nie posiadam swojego Charliego, bo ten Twoj jest slodki, uroczy, niewinny i pelen entyzjazmu, ktory jest we mnie gleboko skryty, a Ty tak ladnie odzwierciedlasz uczucia, ktore byc moze kiedys Berenika w sobie miala ? Ba, na pewno. Zwazajac na ostatnie wersy, jej humoru, ktory powrocil i cietej riposty ! Milo sie to czytalo. Nawet w ciszy potrafia sie zrozumiec.

    Takze tyle ode mnie.
    Ide zrobic goraca czekolade.


    Ainsworth.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż. Wszystkim dogodzić się nie da :) Jedni chcą żeby te rozdziały były jak najszybciej, cokolwiek, aby było. Inni, tak jak ty, wolą czekać, a dostawać większe... kęsy. Ja jednak piszę kiedy mam wenę i czas (a dość ciężko to ze sobą zegrać w moim aktualnym trybie życia) i jak już napiszę coś, to wrzucam, bo nie wiem, kiedy znów będę mieć ku temu okazję.
      Cieszę się, że wczuwasz się w postać. Ja też. Wbrew pozorom, to nie o n a jest... spadkobierczynią (powiedzmy, że to dobre słowo) mojego humoru gdy piszę, ale jej humor udziela się mi. Ja muszę być nią, żeby oddać to co myśli. A to co ona myśli wpływa na mnie. To porkęcone i ciężko to wytłumaczyć. No i na moje własne nieszczęście, muszę się też od czasu do czasu stawać Jaredem.

      Smacznego!
      xoxo

      Usuń
  3. hej ;) ale mnie zaskoczyłaś! wchodzę tak jak koleżanka wyżej całkiem pewna że nic nie będzie, a tu proszę jaka niespodzianka! ja nie widzę różnicy między długimi a krótszymi rozdziałami, nawet wolę te krótsze, bo wtedy są wcześniej i nie gubie wątku, ale dużej różnicy mi to nie robi :) rozdział fajny, piosenki świąteczne w tle i czytam :D szkoda, że nie rozwinęłaś roli tej dziewczyny z Chin (na śmierć zapomnialam jak się nazywała). ale ogólnie rozdział na podobnym poziomie co reszta, chociaż mam swoje perełki ;) dużo, dużo weny i powodzenia! olka
    xx

    OdpowiedzUsuń