niedziela, 11 sierpnia 2013

002.

O godzinie czternastej czterdzieści pięć Berenika zdjęła swój fartuszek i powiesiła na kołku przy drzwiach, po czym żegnając się ze współpracownikami opuściła tylnymi drzwiami restaurację Le Grenier de Notre-Dame. Po drodze zaszła do cukierni i kupiła ulubione pączki Charliego, po czym skierowała swoje kroki w kierunku szkoły jej synka. Dwadzieścia minut później razem z czarnowłosym chłopcem przemierzała zatłoczone ulice Paryża kierując się w stronę metra, którym chcieli dojechać do ich ulubionego parku.
Godziny szczytu dopiero miały się rozpocząć, więc w przedziałach dało się jeszcze nawet usiąść. Ulubionym zajęciem Charliego podczas podróży miejskimi środkami transportu było przyglądanie się ludziom dookoła. Francja w ogóle, a Paryż w szczególności bogaty jest w różnorodne kultury. Społeczeństwo stanowi swoistą mozaikę barw, języków, tradycji i kultów. Metro z kolei jest jednym z niewielu miejsc, w którym te różnice ścierają się ze sobą. I o ile zachowanie danej grupy społecznej, czy pochodzącego z niej członka można było przewidzieć dość łatwo, tak reakcje i postępowanie wobec siebie dwóch osób pochodzących z zupełnie odmiennych kultur czy środowisk potrafiło być zaskakujące. Metro zatrzymało się i spora część ludzi wysiadła pozostawiając za sobą jedynie szmer oddalających się głosów. Berenika i jej synek mieli do przejechania jeszcze jedną stację. Nagle Charlie poderwał się ze swojego siedzenia i pobiegł na drugi koniec, prawie całkowicie już pustego wagonu. Złapał coś, co leżało na siedzeniu i chciał wybiec na peron, ale drzwi zamknęły się i metro ruszyło.
- Co się stało Charlie? – zapytała Berenika zdziwiona reakcją syna.
- Ten pan co tu siedział z tą panią, ten z ciemnymi włosami, zostawił coś.  – Wyciągnął w kierunku matki rączkę w której trzymał duże okulary przeciwsłoneczne i BlackBerry.- Myślisz że znajdziemy tego pana? – zapytał oddając matce rzeczy należące do nieznajomego.
- Telefon jest rozładowany, więc nie uda nam się zadzwonić do kogokolwiek kto mógłby mieć z nim kontakt. Paryż jest ogromny i raczej nie mamy szans go spotkać. Ale po drugiej stronie parku jest komisariat policji, po spacerze udamy się tam i oddamy to funkcjonariuszom.Metro zatrzymało się na ich stacji, więc szybko skierowali się do wyjścia przy którym, od strony peronu już tłoczyli się ludzie. Kiedy znaleźli się nad powierzchnią ziemi przywitało ich jasne, radosne słońce. Chmur na niebie w ogóle nie było widać i wiał lekki, przyjemny i jeszcze ciepły wiatr. Skierowali swoje kroki w kierunku parku, który już przybrał kolory jesieni. Charlie wsunął swoją rękę w dłoń mamy i tak po woli przemierzali ścieżki wysypane białymi kamyczkami. Widać było, że nie tylko im zależało na tym, aby skorzystać z prawdopodobnie ostatnich tak ciepłych chwil tego roku. Na placach zabaw i boiskach zaczęło gromadzić się coraz więcej dzieciaków, ścieżki zapełniały się matkami i ojcami pchającymi spacerówki, a na szlakach rowerowych panował coraz większy ruch. Atmosfera była wręcz sielska. Berenika wyjęła z torby pączki, na których widok buzia Charliego rozpromieniła się. I tak z uśmiechem przyozdobionym czekoladą chłopiec opowiadał co takiego działo się w szkole, jakie niedobre papki dawali na obiad, a których na szczęście nie musiał jeść, bo przecież mama zrobiła mu kanapkę. W końcu doszli nad staw, który dawno już zyskał miano „ich” stawu. Właśnie kiedy Berenika miała proponować Charliemu, aby usiedli na ławce i chwilę odpoczęli, chłopiec zaczął biec w przeciwną stronę.
- Charlie?! – krzyknęła zdezorientowana dziewczyna i popędziła za nim.Jednak niedaleko stawu znajdował się spory, brukowany placyk, na którym zawsze stali handlarze z watą cukrową, słodyczami i kolorowymi zabawkami, przyciągając w ten sposób ludzi i tworząc tłum. Przez ten właśnie tłum przebił się chłopiec, przez co zginął matce z oczu. Dziewczyna znalazłszy się po środku morza ludzi zaczęła się bacznie rozglądać w poszukiwaniu charakterystycznej czarnej czupryny, jednak nigdzie nie było jej śladu. Krzyknęła jego imię raz i drugi, ale nie było odpowiedzi. Jedynie ludzie zaczęli się jej dziwnie przyglądać. Powoli zaczęła ogarniać ją lekka panika. Jej oczy wciąż ślizgały się z jednej twarzy na drugą bacznie szukając jakiegoś podobnego pierwiastka, jednak zupełnie bezskutecznie. Co gorsza, tłum zdawał się zagęszczać. Nagle usłyszała za sobą znajomy głos.
- Mamo! Mamuś! Tutaj! – odwróciła się i na moment serce jej stanęło z ulgi kiedy zobaczyła tą drobną, bladą twarzyczkę uśmiechniętą i powoli przedzierającą się przez tłum w jej kierunku. Od razu ruszyła mu na spotkanie, a z każdym krokiem panika powoli ją opuszczała.
- Nigdy więcej mi tak nie uciekaj. – powiedziała mocno przytulając do siebie malca.
- Przepraszam. Ale spójrz. To ten pan!
Dopiero te słowa zwróciły uwagę dziewczyny na mężczyznę, który cały czas stał obok nich, przyglądając się z lekkim uśmiechem na twarzy. Jednocześnie jego ruchy zdradzały niecierpliwość. Berenika podniosła się z kolan i wciąż trzymając Charliego za rękę spojrzała na mężczyznę pytającym wzrokiem.
- Podobno znalazła pani mój telefon. I okulary. – powiedział łamaną francuszczyzną nieudolnie próbując ukryć amerykański akcent.
- Nie ja, tylko mój syn, Charlie. – odpowiedziała z uśmiechem.Mężczyzna skierował swój wzrok na chłopca, który wyszczerzył w jego kierunku białe ząbki. Był to ten typ dziecięcego uśmiechu, na którego widok nawet skale mięknie serce.Berenika wyjęła z torby telefon i okulary i podała mężczyźnie.
- Ogromne dzięki kolego. Bez tego telefonu jestem jak bez ręki. Chciałbym się jakoś odwdzięczyć. Co powiesz na lody? Albo naleśniki? Tu niedaleko jest całkiem przyzwoity lokal, w którym serwują wyśmienite desery.
- Naleśniki! Tak! – krzyknął uradowany chłopiec, jednak po chwili się zreflektował i patrząc błagalnym wzrokiem na matkę zapytał: 
- Mamo, możemy? Proszę!
- Nie będziemy robić panu kłopotu, Charlie.
- To żaden kłopot. Naprawdę czuję się zobowiązany. I sam chętnie zjem jakiegoś dobrego naleśnika.
- Ależ naprawdę, nie trzeba…
Mężczyzna przykucnął i szepnął Charliemu kilka słów, których Berenika nie była w stanie usłyszeć. Po chwili obaj jak na komendę spojrzeli na nią z dołu robiąc minę, która na całym świecie znana jest pod nazwą „na szczeniaka”. Wyglądali jednocześnie uroczo i zabawnie, tym bardziej, że obaj mieli wyjątkowo duże oczy. I o ile oczy chłopca miały kształt migdałów i były całkowicie czarne, tak oczy nieznajomego były zupełnie okrągłe i miały bardzo intensywny odcień błękitu, a ich rozmiar można było spokojnie uznać za olbrzymi.
- Mamuś! – jęknął Charlie z wciąż wysuniętą dolną wargą.
- Mamuś no! – powtórzył w podobny sposób mężczyzna.Berenika już dłużej nie mogła powstrzymać śmiechu, więc pokiwała jedynie głową na zgodę wywołując ogólną radość.
- Do naleśnikarni! – zawołał wesoło Charlie. – A tak w ogóle to mamy jeszcze pączki z czekoladą. Chcesz? – wyciągnął papierową torebkę w kierunku mężczyzny.
- Charlie! – zganiła chłopca lekko matka. – Jak ty się odnosisz do pana?
- Jak najbardziej poprawnie. – powiedział mężczyzna po angielsku, po czym od razu chciał się po poprawić po francusku, jednak złożenie tego zdania w ogóle mu nie wychodziło.
- W porządku. Mówmy po angielsku, jeśli panu tak łatwiej. – powiedziała Berenika.
- Dziękuję. A więc – Charlie zwrócił się do mnie jak najbardziej poprawnie. Nie mam nic przeciwko temu. Tylko że nie zdążyłem się przedstawić. Jared.
- Berenika. – uścisnęli sobie dłonie.
- Charlie! – powiedział wesoło malec chwytając uwolnioną dopiero co dłoń mężczyzny. 
– To chcesz tego pączka? Bo jak nie, to ja zjem.
- Nie jadam pączków, a wiec droga wolna. – odpowiedział Jared z uśmiechem. - Przepraszam za mój francuski. – zwrócił się do dziewczyny. – Wciąż staram się uczyć.
- Jest całkiem dobrze. Dla mnie też to nie było łatwe, ale po roku intensywnej nauki staje się coraz łatwiejsze.
- Nie jesteś Francuską? – zapytał zdziwiony.
- Nie. Z pochodzenia jestem Polką.
- W ogóle nie masz akcentu. Mieszkacie tu na stałe?
- Tak. Od czterech lat. A ty? Jesteś Amerykaninem, prawda?
- Aż tak widać? –zaśmiał się. - Tak. I jestem tu przejazdem. Paryż to jedno z moich ulubionych miejsc.
- Jest piękny. Choć trochę zaniedbany. I drogi.
- A w której Ameryce mieszkasz? Wschodniej czy zachodniej? – zapytał Charlie marszcząc brwi i wgryzając się w pączka. Na te słowa oboje musieli stłumić śmiech, a Jared, z całkiem poważną miną odpowiedział:
- O Amerykach wschodniej i zachodniej niewiele mi wiadomo, pewnie dlatego, że jestem z głębokiej północy. Ale koniecznie musisz mi opowiedzieć o tych krajach.
- A rosną u was banany? Bo u nas to nie bardzo. Jedynie jabłka i gruszki. A u babci w sadzie to nawet śliwki. Ale to w Polsce.
- U nas też ciężko z bananami. Ale za to są takie miejsca, gdzie rosną kokosy, na przykład na Hawajach.
- Wow! A co się robi z tymi kokosami?
- Kokosy to rodzaj orzechów. I oczywiście się je je, lub pije zawarty w nich sok, zwany mlekiem bądź wodą kokosową.
- Mamuś! Musisz zrobić kiedyś coś z kokosa! – zawołał Charlie pakując do buzi ostatni kawałek pączka.
- Zobaczymy co da się zrobić. – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna.
- Patrzcie! Kaczki! – Charlie puścił rękę mamy i podbiegł do murka odgradzającego fragment brzegu stawu.
- Nieźle mówi po angielsku, chociaż oboje macie dość wyczuwalny brytyjski akcent. – powiedział Jared do Bereniki, kiedy powoli podążali śladami Charliego.
- Ja uczyłam się angielskiego od dziecka jeszcze w szkole i był to typowy brytyjski. Jeżeli chodzi o Charliego, to jego opiekunka, która pomaga mi od kiedy się urodził jest rodowitą Brytyjką i od dziecka w tym języku do niego mówiła, dlatego jest dla niego tak naturalny.
- Mamuś! Mamy chlebek dla kaczek? – zapytał Charlie stojąc na palcach przy murku i obserwując kaczki.
- Nie mamy. A pączki zjadłeś!
- Szkoda.
- Patrz. Widzisz tą szarą, tam dalej? – Jared podniósł Charliego, tak by lepiej widział, postawił go na murku wciąż trzymając
.- Tą co tak z tyłu pływa?
- Yhm. Właśnie tą. To jest Brzydkie Kaczątko. Słyszałeś kiedyś o nim?
- Ale brzydkie kaczątko było łabędziem, a nie kaczką. – zauważył Charlie marszcząc czoło.
- Nie to brzydkie kaczątko! To prawdziwe!
- To znaczy? – czarne tęczówki pałające ciekawością wpatrywały się uważnie w przystojną twarz bruneta.
- Prawdziwe Brzydkie Kaczątko tan naprawdę było małym smokiem.
- Jak to? – oczy Charliego spijały każde słowo z ust bruneta.
- Bo widzisz. ***Dawno temu, bardzo dawno temu. Tak dawno temu, że prawie nikt już o tym nie pamięta, kiedy słońce było większe, a planety tak blisko siebie, że ludzie odmierzali czas ich wschodami i zachodami, gdyż były bardzo dobrze widoczne z Ziemi. W czasach, kiedy ludzie chodzili bez butów, mieszkali w zamkach i królewskich grodach, a każdy szanujący się mężczyzna był rycerzem albo odkrywcą nowych, nieznanych miejsc. W czasach kiedy ludzie nie jadali w ogóle mięsa, jedynie rośliny, a każdego tygodnia spotykali się w ogromnych grupach świętując miniony tydzień i ciesząc się ze swojej obecności. Gdy koty i psy mówiły ludzkim głosem i były uważane za pełnoprawnych obywateli. Kiedy jeszcze wśród ludzi spokojny żywot wiodła rasa zwana berrybelly… Słyszałeś o berrybelly?
Charlie pokręcił przecząco głową. Jared podniósł go z murka, jednak wciąż trzymał na rękach. Opowiadał bajkę bardzo wczuwając się w swoją rolę. Berenika musiała przyznać, że wychodziło mu to całkiem nieźle, tym bardziej, że wyraźnie improwizował.
- Berrybelly byli osobnikami, których budowa była dość podobna do ludzkiej. Byli oni jednak wyżsi, szczuplejsi, mężczyźni nosili potężne brody, a kobiety długie, grube, ciemne warkocze. Tym, co ich odróżniało było to, że mieli skórę koloru ciemnego fioletu, a ich oczy przybierały odcienie od intensywnej zieleni do płynnego złota. A więc w tych zamierzchłych czasach był pewien ród. Zamieszkiwał on w krainie zwanej Greeneggs, gdzieś w Szkocji… 
- Co to Szkocja? – przerwał Charlie.
Powoli szli wzdłuż stawu, a Jared wciąż trzymał chłopca na rękach z zapałem opowiadając mu bajkę. Robił to w dość  hipnotyzujący sposób, nawet Berenika słuchała z uwagą.
- Szkocja dzisiaj to część Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. A wiec ród ten, nazywający się Yellowpantalones i mający w swoim herbie osła ubranego w żółte spodnie, był jednym z największych i najbogatszych rodów we współczesnym świecie. Pewnej mroźnej, styczniowej nocy głowie rodu urodził się syn. Stary Lord zwany Starym był już starym człowiekiem, posiadał kilkanaście córek. A trzeba zaznaczyć, że wtedy następcą majątku mógł być jedynie potomek płci męskiej. Syn ten był więc największą radością Starego Lorda i jego matki, zwanej Lady Kasandra, która swoją drogą podobno była jedną z najbrzydszych ale i najmądrzejszych kobiet jakie świat nosił. Malca nazwano Pato. Podobno był wyjątkowo urodziwy, w odróżnieniu od swojej matki i wszystkich sióstr. W całej krainie Greeneggs zapanowała wielka radość z powodu przyjścia na świat tak długo wyczekiwanego dziedzica. Wszyscy ucztowali bez przerwy, jedli wspaniałe sałatki i pili dorodne wino z czerwonych ogórków…
- Ogórki są zielone! – powiedział Charlie, lekko się uśmiechając.
- Teraz tak, ale wtedy były czerwone. I robiło się z nich wino. Miesiące płynęły, zbliżało się lato, Pato rósł i przynosił swoim rodzicom i ich poddanym wielką radość. Aż pewnego dnia stało się coś, co odmieniło życie wszystkich w Redeggs.
- Greeneggs. – szepnęła Berenika.
- Yyy… Greeneggs, tak. Redeggs było w sąsiedztwie. A więc był to ciepły, czerwcowy dzień. Słońce było wysoko na niebie ogrzewając ziemię, Mars był obrócony do ziemi swoją najpiękniejszą częścią ukazując Krainę Diamentowego Wodospadu i Jezioro Platynowego Lodu, przyroda na ziemi była w pełni swojego rozkwitu. Wszędzie było kolorowo od kwiatów i aż huczało od pszczół i ptasiej gawędy. W zamku Yellowpantalones Lady Kasandra i jej cztery najstarsze córki – Milo, Venus, Hera i Zofia – siedziały na tarasie przy Sali Tronowej i ze spokojem delektowały się promieniami słońca, bawiąc przy tym małego Pato, który był uwielbiany przez swoje siostry. Nagle zerwał się ogromny wiatr i nie wiadomo skąd pojawiła się burza i ulewny deszcz. Kobiety uciekły więc do Sali Tronowej, w których pojawił się też Stary Lord. Kiedy, przy pomocy sług damy osuszały się z kropel deszczu, którym nie zdążyły uciec drzwi do Sali Tronowej otworzyły się z ogromnym hukiem przypominającym grom i stanęła w nich wyniosła postać kobiety. Była to wysoka blondynka, z bardzo długimi, nienaturalnie prostymi włosami, niesamowicie chuda. Ubrana w zdecydowanie zbyt krótką, obcisłą sukienkę i niewyobrażalnie wysokie i cienkie szpilki. Jej twarz ukryta była za wielobarwnym kamuflażem, przez który miała zawsze taką samą, niezadowoloną minę. Była to Hrabina Ellie. Zła do szpiku kości i znienawidzona przez całe Greeneggs wiedźma, która przez to, że piła srebrną krew jednorożca, co było ogromną zbrodnią, zachowywała względną młodość. To czego nawet krew nie mogła w niej odmłodzić, a było już tego sporo, kryła pod tonami kamuflażu. W Sali Tronowej zapadła cisza. Hrabina Ellie bez słowa, za to przy głośnym akompaniamencie swoich szpilek podeszła do Zofii – najstarszej z córek Starego Lorda – która trzymała na rękach młodego Pato. Uśmiechając się w bardzo nieprzyjemny sposób Hrabina pogładziła swoim chudym palcem przyozdobionym w bardzo długie różowe paznokcie policzek małego. Chłopiec załkał czym sprawił hrabinie jeszcze większą radość, tak, że jej uśmiech stał się wręcz żabi. Zofia szybko odsunęła się z malcem jak najdalej od Ellie, a przed nią stanął jej ojciec. Lord zapytał się Hrabiny czego chce. Na to ta odpowiedziała mu, że zgodnie z umową przyszła po jego dziewiętnaste dziecko, które Lord winien jej był w zamian za uratowanie przed laty jego brata, gdy ten umierał w skutek zatrucia pokarmowego. Pomimo gorących próśb całej rodziny hrabina nie chciała zdjąć obietnicy ze Starego Lorda i zapowiedziała, że wróci po Pato za dwa dni. Rodzina pogrążyła się w smutku. Każdy, od nadwornych uczonych po duchownych Berrybelli zaprzyjaźnionych z rodem, szukali przez następne dwa dni sposobu na uratowanie Pato przed Ellie. Jednak nikt nic nie wymyślił. Późnym wieczorem tuż przed tym kiedy miała pojawić się hrabina najmłodsza z córek zwana Hope, która miała zdolność komunikowania się z postaciami magicznymi, podeszła do swojej matki, która pogrążona w żalu siedziała nad kołyską syna. Powiedziała jej, że ma kontakt z Mistem – najstarszym i ostatnim smokiem. Mist obiecał oddać swoją krew dla Pato. Gdyby udało im się napoić chłopca smoczą krwią, zamienił by się on w smoka do czasu, aż na ziemi pojawi się osoba, która będzie wybranką jego serca i której pieśń zamieni go z powrotem w człowieka. Jednak przemiana miała być długa i mogła być bolesna, gdyż polegała na tym, że człowiek przyjmował postać każdego zwierzęcia jakie jest na ziemi, zanim zmienił się w smoka. Ponieważ był to jedyny sposób, Lady Kasandra zarzuciła pelerynę, owinęła Pato w kocyk i razem z Hope udała się do starego smoka. Ten wypowiadając specjalne zaklęcie upuścił sobie krew. Matka napoiła nią chłopca i położyła na kupce siana czekając na efekty. Malec zaczął się zmieniać. Najpierw w muchę, później pszczołę, dalej w pasikonika i coraz to większe zwierzęta. Jednak Hrabina dowiedziała się o planie Kasandry i chcąc temu zapobiec szybko przybyła do jaskini Mista. Akurat gdy chłopiec zamienił się w małą, szarą kaczkę Ellie rzuciła zaklęcie, które miało odwrócić czar. Jednak krew smoka miała w sobie tyle magii, że zaklęcie zostało odbite, Ellie zamieniła się w ropuchę. Jednak przemiana zatrzymała się i Pato pozostał kaczątkiem. Jedynie Mist mógł to odwrócić, ale ten ponieważ był już bardzo stary i oddanie krwi chłopcu mu nie posłużyło – zmarł. W skutek tego Kasandra i Hope zostały przez zaklęcie chroniące smoka wyrzucone z jaskini, a mały Pato przez jezioro, którego część znajdowała się w jaskini a część pośród ogromnego lasu wydostał się na zewnątrz. Od tamtej pory przyłącza się do każdej kaczej rodziny którą spotka i z nią wędruje po świecie pod postacią małego, brzydkiego kaczątka, czekając na pieśń wybranki swojego serca, która odmieni go z powrotem w człowieka.
Akurat, gdy Jared skończył bajkę doszli prawie do samych bram parku.
- A skąd o tym wiesz? – zapytał Charlie po chwili ciszy.
- Mój wujek mi o tym powiedział. – odpowiedział z uśmiechem.
- Fajnie. Ja mam tylko jednego wujka. W Polsce. Ale nie pamiętam go za dobrze. – brunet postawił chłopca na ziemi, kiedy wyszli na chodnik przy jednej z głównych ulic.
Uwagę Bereniki przykuła grupka młodych dziewczyn po drugiej stronie ulicy. Chichotały z podekscytowaniem i pokazywały ich sobie palcami. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nic wyjątkowego. Jared też zwrócił na nie uwagę, a na jego twarzy pojawiło się napięcie i cień grymasu.
- Chodźmy tędy. – powiedział szybko i klucząc między ludźmi poprowadził ich w dół ulicy.Szli w ciszy jakieś trzysta metrów dość szybkim tempem, Berenika trzymała Charliego za rękę i starała się nie stracić z oczu brązowych włosów Jareda, który co jakiś czas nerwowo się rozglądał, ale nic nie mówił, a gdy ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały uśmiechał się lekko.- Musimy przejść na drugą stronę ulicy. – powiedział zatrzymując się przy przejściu dla pieszych.Gdy tylko zapaliło się zielone światło razem ze sporym tłumem ludzi przemierzyli jezdnię i stanęli przed restauracją serwującą wspaniałe słodkości.
- Zapraszam. – Jared otworzył drzwi i przepuścił Berenikę i Charliego.
________***Wiem, że bajka jest dość... hm, przede wszytskim za długa, ale nie miałam serca jej stąd usuwać ani przekształcać. Enjoy.  xx

3 komentarze:

  1. Sama wymyśliłaś tą bajkę? Jest świetna! Ale masz wyobraźnię! Dobrze, że jej nie skróciłaś. Szkoda by było takiego pięknego utworu :)
    Cały ten rozdział jest bardzo sielankowy, toczy się w odpowiednim rytmie i aż przywodzi na myśl te ciepłe popołudnia, gdy można było jeszcze chodzić bez kurtki... Ach, tęsknię za tymi czasami... Ale nie miało być o mnie.
    Kochany Jared, uzależniony od BB. Fajnie wymyśliłaś ich pierwsze spotkanie, chyba jeszcze się z takim rozwiązaniem nie spotkałam. I te ich oczy Kota ze Shreka :) Niezapomniane. Zastanawiam się tylko, kiedy Berenika dowie się o zawodzie Jareda. To może być interesujące :)
    Była tylko jedna, mała rzecz, która mi przeszkadzała. Postaraj się wprowadzać każdą następną wypowiedź bohaterów od nowej linijki. To ułatwi czytanie, bo podczas rozmowy całej trójki czasem gubiłam się i nie wiedziałam kto co mówi.
    Pozdrawiam ciepło
    pakuti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te dialogi w domyśle były pięknie wyedytowane. Tylko nastąpił jakiś zgrzyt pomiędzy Wordem a Bloggerem i coś się popsuło. Jak widzisz, w innych rozdziałach jest lepiej. Dzięki za zwrócenie uwagi :) Zazwyczaj dodaję rozdziały w biegu, stąd nawet nie wiedziałam, że tak to wygląda. Cięszę się, że opowiadanie ci się podoba. Mam nadzieję, ze nie zmieni się to z biegiem czasu ;)

      Pozdrawiam
      Blanca

      PS. Tak, bajkę wymyśliłam ja, podobnie jak Jared - po prostu usiadłam i napiałam bez cofania się, totalnie improwizując... :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń