poniedziałek, 2 września 2013

003.

Wnętrze lokalu emanowało radością i spokojem. Ściany były w kolorach dość intensywnego różu, mlecznej czekolady i lodów waniliowych, kanapy i stoliki rozstawione były  nierównomiernie i różniły się wielkością, ale mimo wszystko panował ład i porządek. W głośnikach leciała delikatna, ale wesoła muzyka. Pomieszczenie było przestronne ale przytulne. Za ladą pracowały dwie ładne francuski, z miłymi uśmiechami na twarzach. Podobnie jak reszta obsługi, były młode, ubrane schludnie, w koszule koloru beżowego, brązowe spodnie i różowe fartuszki. Klientelę stanowiły głównie rodziny z dziećmi, ale też młode pary i grupki znajomych. W powietrzu unosił się delikatny, słodki zapach cynamonu, wanilii i owoców.
- Ciepło. – powiedział Charlie rozpinając kurtkę.
Faktycznie, temperatura była przyjemna, ale po wejściu z chłodnego dworu stanowiła spory kontrast. Rozebrali się więc, jednocześnie szukając wzrokiem wolnego stolika, jednak wszystkie były zajęte.
- Chodźmy na górę, może tam będzie luźniej. – zaproponował Jared prowadząc ich w kierunku schodów, których Berenika w pierwszej chwili nie zauważyła.
Piętro urządzone było bardzo podobnie jak parter, jednak dominowały tu fotele i kanapy no i nie było baru. Ściany od ulicy były całkowicie przeszklone, ukazując piękny widok na park, którego granice sięgały aż tutaj. Wybrali miejsce przy oknie. Charlie szybko umościł się na jedynym fotelu, a Berenika z Jaredem zajęli miejsca na kanapie. Podszedł do nich kelner oferując z miłym uśmiechem menu.
- Ja chcę sam! – powiedział Charlie wyciągając rękę po kartę dla siebie.
- Dasz radę? – zapytał lekko zaskoczony Jared, z uśmiechem patrząc na chłopca.
Ten pokiwał głową, otworzył kartę na ławie i paluszkiem przesuwając po literach pierwszego wyrazu, z pełnym skupieniem na twarzy zaczął składać literki.
- Naleśniki z owocami biską smietą. – powiedział po chwili pełen dumy.
- Bitą śmietaną. – poprawiła go mama z uśmiechem, Jared nie ukrywał zdziwienia.
- Charlie, a ile ty masz lat? – zapytał chłopca Amerykanin.
- Cztery. – odpowiedział z uśmiechem i począł rozszyfrowywać kolejne słowa.
- Cztery? – Jared zaszokowany spojrzał na Berenikę.
- Yhm. I jest już w drugiej klasie. – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem, lekko rumieniąc się z dumy.
- Niesamowite. Widzę, że mam do czynienia z prawdziwym geniuszem. – zaśmiał się brunet, na co Charlie odpowiedział mu szerokim uśmiechem.
Berenika otworzyła swoją kartę i po przeczytaniu kilku pozycji poczuła się niepewnie. Desery wydawały się być naprawdę pyszne, ale ceny były dość wysokie. Nie chciałaby naciągać Jareda, zresztą i tak planowała dołożyć się do rachunku, ale sama nigdy nie przyszła by tu, bo po prostu nie było by ją na to stać.
- Mamuś, co to są borówki? – z zamyślenia wyrwało ją pytanie syna.
- To takie jagody, trochę większe niż normalnie. Rosną na krzaku i są bardziej cierpkie niż leśnie.
- A awokado?
- To też owoc. Kształtem przypomina trochę gruszkę, ale jest mniej słodkie i soczyste. I jego posmak jest… metaliczny. – tym razem odpowiedział Jared.
- Jakbym jadł pieniądze? – zapytał Charlie marszcząc nosek.
- No, prawie. – odpowiedział Jared z uśmiechem.
- To nie chcę. – ponownie zagłębił się w karcie.
Po pięciu minutach wertowania kart w ciszy brunet był już gotowy do zamówienia, podobnie Berenika, a Charlie był dopiero na trzeciej pozycji.
- Kochanie, musimy zamawiać. – powiedziała dziewczyna do syna.
- Ale ja chcę sam przeczytać. – odpowiedział malec z buntem w czarnych oczach.
- To może zrobimy tak, ja ci przeczytam, nie mówiąc co jest gdzie napisane, ty wybierzesz, zamówimy, a później będziesz sam czytał dalej, okey?
Chłopiec zastanowił się chwilę po czym pokiwał głową. I tak po pięciu minutach, gdy pojawił się kelner wszyscy byli gotowi do złożenia zamówienia.
- Ja poproszę naleśniki z owocami. – powiedział po francusku Charlie.
- Bez bitej śmietany. – dodała cicho jego mama, tak aby tylko kelner ją usłyszał, po czym dodała głośniej. - Dla mnie gofry z czekoladą i koktajl truskawkowy.
- Obawiam się, że z koktajlem może być problem, gdyż nasz dostawca miał mały wypadek i nie dojechał. Czy mógłbym w zamian zaproponować pani koktajl z owoców granatu?
- Dobrze, niech będzie.
- A dla pana?
- E… - Jared wyraźnie zbierał się w sobie, czytając pozycję na liście. – Naleśniki wegańskie z mieszanką owocową. I koktajl z… Ten sam co dla pani.
Jego francuski zdradzał jego pochodzenie i sprawiał, że mężczyzna nie czuł się zbyt pewnie. W delikatnym uśmiechu Bereniki znalazł jednak potwierdzenie, że wszystko powiedział dobrze i na jego twarzy widoczne było rozluźnienie.
- Czy coś jeszcze do picia?
- Charlie? – dziewczyna przywołała syna, który z całym zapałem czytał menu.
- Sok. Marchewkowy.
- Mają państwo sok marchewkowy? – zapytała niepewnie Berenika.
- Tak. Świeży. – odpowiedział z uśmiechem kelner.
- A więc poprosimy.
- I  może dwa razy wodę z cytryną? – Jared spojrzał pytająco na dziewczynę, a ta kiwnęła głową z aprobatą.
- Coś jeszcze? – zapytał pracownik lokalu.
- Nie. Dziękujemy. – odpowiedział Amerykanin, a gdy kelner odszedł, zwrócił się do Bereniki – Przepraszam za mój francuski.
- Nie masz za co. Naprawdę nie jest źle. Chociaż twój akcent cię zdradza.
- Co robisz w Paryżu? Czym się zajmujesz?
- Pracuję w restauracji jako kucharz. I dorywczo jako barmanka w jednym z klubów.
- A dlaczego akurat tu, w Paryżu?
Berenika na to pytanie lekko się zamyśliła, jakby wspominając.
- Trochę z wyboru, trochę z konieczności, a trochę przez przypadek. – odpowiedziała z lekko smutnym uśmiechem. – Długa historia. A ty? Czym się zajmujesz?
- To jest dopiero długa historia. – odpowiedział brunet uśmiechając się wesoło. – Cóż. Właściwie z zawodu wyuczonego jestem reżyserem. Żeby mieć co jeść musiałem zostać aktorem, a żeby żyć zajmuję się muzyką.
- Wow. Brzmi jak naprawdę długa historia. – zaśmiała się Berenika.
- Do najmłodszych już nie należę.
- O czym ty mówisz? – zdziwiła się dziewczyna. – Ile masz lat? Dwadzieścia osiem? Trzydzieści?
Jared spojrzał na nią lekko zaskoczony. Po chwili w jego oczach pojawiła się nutka niepokoju.
- Trochę więcej. – jakby niecierpliwie zmienił pozycję w fotelu, choć komuś, kto go nie znał, wyglądał na całkowicie opanowanego.
- A co grasz? – Charliemu właśnie znudziło się czytanie karty i zainteresował się rozmową.
- Nie lubię określania gatunków muzyki. – odpowiedział mu Jared. – Uważam to za bezsensowne ograniczenie.
- W sumie nie ważne jak się coś nazywa, a ważne co ma w środku. Na przykład – gołębie są ładne i wszystkim kojarzą się z Bogiem i pokojem, a brudzą bardzo okna. – odpowiedział mu chłopiec.
- Tak, dokładnie tak. – Jared wciąż był lekko zaszokowany powagą i mądrością tak prostej wypowiedzi czterolatka. – Chociaż orientacyjnie ludzie nazywają naszą muzykę – rockiem.
- To chyba coś co lubię. – Charlie nagle wychylił się w swoim fotelu i zaczął przyglądać się Jaredowi marszcząc brwi i lekko przekrzywiając głowę. Zmrużone powieki wskazywały, że coś mu się przypomniało. Amerykanin nie zerwał z nim kontaktu wzrokowego, ale wydawał się być zaciekawiony jego zachowaniem. Za to Berenika lekko się zaniepokoiła.
- Charlie? Co robisz? – zapytała cicho, jakby nie chciała przerwać połączenia wzrokowego między towarzyszącą jej dwójką.
Nagle oczy Charliego rozszerzyły się jakby w zrozumieniu.
- Ojej. – powiedział cicho wciąż patrząc na Jareda. Teraz to mężczyzna wydawał się być zaniepokojony.
- Ojej co? – zapytał.
Charlie nic nie odpowiedział tylko podszedł do mężczyzny i rączką sięgnął za kołnierz jego koszuli wydobywając mały, srebrny wisiorek powieszony na białym rzemyku. Miał on kształt przeciętego w poprzek trójkąta. Na ten widok buzia chłopca rozpromieniła się w ogromnym uśmiechu, którym po chwili obdarzył mężczyznę, którego twarzy zastygła w lekkim niepokoju. Jednak na widok miny czterolatka on też się uśmiechnął radośnie wręcz z czułością.
- Ty jesteś TEN Jared! – szepnął podekscytowanym głosem chłopiec. – Ale super!
Berenika nie miała pojęcia o co chodzi, ale taki uśmiech na twarzy jej synka gościł bardzo rzadko więc na razie postanowiła nie przeszkadzać.
- Znasz mój zespół? – zapytał Charliego równie cichym głosem Jared.
Chłopiec pokiwał energicznie głową zaciskając wisiorek w piąstce, a jego uśmiech stał się jeszcze większym.
- I bardzo lubię. – odpowiedział.
Teraz to brunet uśmiechnął się szeroko.
- Cieszę się.
- O co chodzi? – Berenika postanowiła w końcu się wtrącić.
Charlie puścił wisiorek, który delikatnie opadł na białą koszulę mężczyzny i podszedł do mamy.
- Mamuś. To jest Jared Leto! Ten z zespołu 30 Seconds To Mars! Rozumiesz? – głos chłopca wciąż był cichy, ale pełen ekscytacji.
- A. Ha. – teraz to Berenika była zdziwiona. – Z tego zespołu, który tak lubisz?
- Yhm. Właśnie  z tego. – jego uśmiech był niesamowicie promienny.
Berenika spojrzała na Jareda lekko zdziwiona. Na widok jej miny mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Rozumiem, że nie kojarzysz mojego zespołu. – zapytał, sprawiając, że Berenika lekko się speszyła.
- No… Nie. Przykro mi, ale wiem jedynie tyle, że Charlie bardzo was lubi.
- Mamuś, słyszałaś The Story, pamiętasz?
- Słucham? – dziewczyna zmarszczyła czoło, patrząc na syna, który w odpowiedzi przewrócił oczami.
- No piosenkę The Story!
- A! Tak. Pamiętam. Pokazywałeś mi.
- Wybieracie się na koncert? – zapytał Jared.
Z twarzy Charliego zniknął uśmiech. Wpakował się on mamie na kolana i lekko do niej przytulając odpowiedział:
- Nie. Niestety nie.
- Dlaczego? – to pytanie mężczyzna wyraźnie skierował do dziewczyny.
Berenika zarumieniła się. Nie wiedziała co właściwie odpowiedzieć, a nie uśmiechało jej się mówić o brakach finansowych. Jednak uratował ją kelner który w tej chwili przyniósł zamówione przez nich słodkości.
- Naleśniki! – zawołał wesoło Charlie od razu zapominając o koncercie i szybko wrócił na swoje poprzednie miejsce na fotelu.
- Pokroić ci? – zapytała jego mama patrząc jak zabiera się za swoją porcję.
- Dam radę!
- A więc smacznego. – powiedział z uśmiechem Jared zabierając się za swoją porcję.
Po chwili odezwał się Charlie.
- Pycha!
- Zgadzam się. – odpowiedział mu z uśmiechem Jared.
Jedli w ciszy, od czasu do czasu uśmiechając się do siebie, gdy ich oczy skrzyżowały się nad talerzami. Berenika kontem oka przyglądała się mężczyźnie siedzącemu obok. Wcale nie wyglądał na gwiazdę rocka. Krótko, schludnie obcięte ciemne włosy, dość szerokie brwi, prosty nos, dość wąskie usta, równe, białe zęby, szeroka szczęka, do tego jednodniowy zarost. Można było go uznać za całkiem przystojnego, jednak efekt psuły podkrążone oczy, niezdrowy odcień bladości jego skóry, spierzchnięte usta. Jego twarz wydawała się być gdzieś na granicy pomiędzy szczupłą, a wychudłą, a wyraźnie zarysowane kości policzkowe potęgowały ten efekt. Przez to też jego duże, jakby jednocześnie rozmarzone i pełne determinacji błękitne oczy,  wydawały się być jeszcze większymi i jakby wyłupiastymi.  Był bardzo szczupły, ubrany w ciemne jeansy i zwykłą białą koszulę, na którą założył marynarkę. Na pierwszy rzut oka bardziej przypominał jakiegoś managera, ewentualnie zapracowanego prawnika, niż artystę, jednak momentami w jego oczach pojawiał się błysk, który wskazywał, że za tym spokojnym uśmiechem kryje się jeszcze wiele twarzy.
- Jared, a czy mógłbyś mi dać swój autograf? – zapytał Charlie patrząc z nadzieją na Amerykanina.
- Jasne! A masz jakiś kawałek papieru?
- Mam w zeszycie. A zeszyt mama ma w torbie. Mamuś, podasz mi proszę?
Berenika otarła usta po skończonym gofrze i zajrzała do torebki. Wyjęła z niej jeden z zeszytów Charliego i podała go synkowi po czym sięgnęła po komórkę. Gdy odblokowała ekran i spojrzała na zegarek o mało nie zemdlała.
- O nie! – jęknęła, na co obaj jej towarzysze spojrzeli na nią zaszokowani.
- Co się stało? – zapytał Jared.
- Jest 17.20. A to znaczy że mam 40 minut, żeby odwieźć Charliego do domu i dostać się do pracy na drugą stronę miasta.
Po chwili ciszy, jaka nastała po tych słowach, Jared jakby się ocknął otarł usta serwetką i wstał.
- Zbierajcie się, podrzucę was.
- Nie, nie. Dam radę. Najwyżej napiszę, że się spóźnię, trudno.
- Oh, przestań. Nie ma problemu, zbierajcie się.
Charlie posłusznie zaczął zakładać kurtkę, a Jared już ubrany wyciągał portfel, jednak Berenika wciąż była pełna obaw i siedziała, niepewnie patrząc to na Amerykanina, to na telefon.
- No już! – uśmiechnął się brunet wyciągając do niej rękę. – Naprawdę nie ma problemu. A poza tym nie mam specjalnej ochoty wracać do hotelu, więc chętnie się przejadę. – gdy Berenika wstała i zaczęła się ubierać kontynuował. – Tu niedaleko moja mama ma mieszkanie, skoczę tam i wezmę samochód. Podjadę po was na parking po drugiej stronie ulicy – powiedział, wskazując przez okno na miejsce postoju o którym mówił. - Do zobaczenia za pięć minut. – I już go nie było.
Dziewczyna zapięła swój płaszczyk i pomogła Charliemu z psującym się zamkiem, notując w pamięci, że trzeba będzie poszukać mu kurtki na zimę, bo ta zeszłoroczna jest na pewno za mała. Chwilę później zeszli na dół i gdy napotkali kelnera, który akurat ich obsługiwał poprosiła go o rachunek.
- Pani mąż już uregulował rachunek. – odpowiedział z uśmiechem.
- Aha. Dziękuję. – wydukała zdziwiona dziewczyna, po czym ciągnięta przez Charliego „Mamo, pospiesz się, bo Jared będzie na nas czekał!” skierowała się na parking. Czekali ledwie trzy minuty, gdy podjechał duże, srebrne Audi. Jared wyskoczył z SUV’a i otworzył jej drzwi pasażera mówiąc:
- Będziemy musieli trochę nagiąć przepisy, bo nie mam fotelika, ale jakoś damy radę. – zamknął za nią drzwi z uśmiechem i otworzył tylnie, żeby pomóc Charliemu wdrapać się do auta. Po przypięciu go pasami, wskoczył na siedzenie kierowcy i z uśmiechem, zdawało by się lekkiej ekscytacji, skierował pojazd w kierunku ulicy, mówiąc:
- Prowadź Madame.
Ruszyli plątaniną ulic w kierunku mieszkania Bereniki, które na szczęście było niedaleko. Gdy tylko zatrzymał się w starej kamienicy, dziewczyna wyskoczyła z samochodu i pomagając synkowi odpiąć pasy popędziła z nim na górę do mieszkania. Gdy byli przy drzwiach dotarło do niej, że zapomniała torebki i kluczy. Już miała wracać, gdy na starych schodach usłyszała pospieszne kroki i zaraz zobaczyła Jareda niosącego jej torebkę.
- Dzięki. – uśmiechnęła się z wdzięcznością szukając kluczy.
Gdy już otworzyła drzwi do mieszkanka wpuszczając przodem Charliego, obok nich pojawiła Pani Morrison, starsza kobieta, która była opiekunką chłopca i jej największą pomocą.
- Berenika! – przepraszam, że tak późno. Metro jest niesamowicie zawalone ludźmi, ciężko się tu dostać. Leć już, leć kochanie!
- Dziękuję. – uśmiechnęła się wdzięcznie dziewczyna i popędziła na dół schodami a za nią Amerykanin.
- Dobra. To gdzie teraz? – zapytał niebieskooki zapinając pasy.
- Mamy piętnaście minut, żeby dostać się do centrum miasta. Powinno się udać, to nie tak daleko stąd.
- A więc, prowadź, Madame.
I znów szybko włączyli się w ruch uliczny.
- Pracujesz na popołudniową zmianę? – zapytał, gdy stali na światłach.
- Nocną zmianę.
- A w dzień?
- Dziś? Byłam w pracy.
- A tak, mówiłaś – restauracja i klub. I tak codziennie.
- Cztery dni w tygodniu, pozostałe albo tu, albo tu. Zielone.
- Słucham?
- Zielone światło.
- A, tak. – Jared zapatrzył się na swoja rozmówczynie i nie zauważył zielonego światła.
- Skręć w lewo. Dzięki. Naprawdę dziękuję, że mnie podrzucasz.
- Nie ma problemu. – odpowiedział jej z uśmiechem.  – Naprawdę.
- Teraz w prawo.
- Pokręcone te uliczki.
- Trochę. Ale już jesteśmy na miejscu.
Jared zatrzymał samochód w małej uliczce, przy której znajdowało się tylne wejście do klubu.
- Jared. Naprawdę dziękuje, wiem że się powtarzam, ale ratujesz mi dzisiaj tyłek.
- Tylko się odwdzięczam. – wskazał na BlackBerry, które aktualnie leżało na półeczce pod radiem podłączone do ładowarki samochodowej, po czym dodał z uśmiechem. – I właściwie to ja powinienem podziękować za wspaniałe popołudnie.
- Dobra. Lecę. – odpowiedziała mu z uśmiechem.
Gdy już miała za sobą zamykać drzwi odwróciła się wsadziła głowę z powrotem do samochodu.
- A. I tak na przyszłość, to Madame to pani, a Mademoiselle to panna. – gdy spojrzał na nią lekko zdziwiony dodała. – Dzisiaj dwa razy powiedziałeś do mnie Madame, a ja nie jestem ani zamężna ani zaręczona. Dobra. Lecę, bo mam minutę. Dzięki. Pa.

- Do zobaczenia. – odpowiedział jej z uśmiechem.

______
Enjoy. Liczę bardzo na wasze komentarze

xx

3 komentarze:

  1. Pięknie. Jak na razie sielankowo, chociaż wyraźnie zarysowałaś problemy Bereniki. Jak na razie ten lukier, o którym pisałaś na początku nie rzuca się w oczy, a jedynie dodaje smaku :)
    Zupełnie inaczej zbudowany jest cały rozdział, dzięki temu bardziej czytelny. Cóż, chciałabym napisać, że wzięłaś sobie moje rady do serca, ale, niestety, nie mogę.
    Rozpoznanie Jareda przez malca wyszło ci całkiem naturalni, miałam wrażenie, jakbym oglądała film i przyglądała się tej scenie na ekranie. Fajnie operujesz obrazem (o ile tak można to nazwać) - w moim języku - tworzysz opisy tak, że automatycznie wyobrażam sobie daną scenę.
    Ach, Charlie. Mam wrażenie, że zostanie moją ulubioną postacią w całej opowieści (nawet biorąc pod uwagę moją wielką sympatię do Jareda :) )
    Bardzo dobrze radzisz sobie z dialogami. Są naturalne, niewymuszone, naprawdę ma się wrażenie, że rozmawiają ze sobą dwie istniejące osoby. I na koniec perełka: "Właściwie z zawodu wyuczonego jestem reżyserem. Żeby mieć co jeść musiałem zostać aktorem, a żeby żyć zajmuję się muzyką." Nie wiem, czy wymyśliłaś to zdanie, czy wzięłaś z jakiegoś wywiadu, ale mnie urzekło :)
    Pozdrawiam,
    pakuti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie są słowa Jareda, a jeżeli są to, cóż - nie byłam tego świadoma. :)
      Cieszę się, że podoba ci się sposób przedstawienia akcji. Staram się poświęcić mu dużo uwagi, bo sama, jako czytelniczka lubię dobre, nie zbyt szczegółowe, ale nie ogólnikowe opisy. Dialogi potrafią być dla mnie istną udręką. Często zaczynam jakąś rozmowę, tracę 'wenę' i po dwóch tygodniach do niej wracam, żeby jakoś przez nią przebrnąć... ugh. Więc cieszę się, że nie spartoliłam ich :)

      Pozdrawiam
      Blanca

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń