Wnętrze lokalu emanowało radością i
spokojem. Ściany były w kolorach dość intensywnego różu, mlecznej czekolady i
lodów waniliowych, kanapy i stoliki rozstawione były nierównomiernie i różniły się wielkością, ale
mimo wszystko panował ład i porządek. W głośnikach leciała delikatna, ale wesoła
muzyka. Pomieszczenie było przestronne ale przytulne. Za ladą pracowały dwie
ładne francuski, z miłymi uśmiechami na twarzach. Podobnie jak reszta obsługi,
były młode, ubrane schludnie, w koszule koloru beżowego, brązowe spodnie i
różowe fartuszki. Klientelę stanowiły głównie rodziny z dziećmi, ale też młode
pary i grupki znajomych. W powietrzu unosił się delikatny, słodki zapach
cynamonu, wanilii i owoców.
- Ciepło. – powiedział Charlie rozpinając
kurtkę.
Faktycznie, temperatura była przyjemna,
ale po wejściu z chłodnego dworu stanowiła spory kontrast. Rozebrali się więc,
jednocześnie szukając wzrokiem wolnego stolika, jednak wszystkie były zajęte.
- Chodźmy na górę, może tam będzie
luźniej. – zaproponował Jared prowadząc ich w kierunku schodów, których
Berenika w pierwszej chwili nie zauważyła.
Piętro urządzone było bardzo podobnie
jak parter, jednak dominowały tu fotele i kanapy no i nie było baru. Ściany od
ulicy były całkowicie przeszklone, ukazując piękny widok na park, którego
granice sięgały aż tutaj. Wybrali miejsce przy oknie. Charlie szybko umościł
się na jedynym fotelu, a Berenika z Jaredem zajęli miejsca na kanapie. Podszedł
do nich kelner oferując z miłym uśmiechem menu.
- Ja chcę sam! – powiedział Charlie
wyciągając rękę po kartę dla siebie.
- Dasz radę? – zapytał lekko zaskoczony
Jared, z uśmiechem patrząc na chłopca.
Ten pokiwał głową, otworzył kartę na
ławie i paluszkiem przesuwając po literach pierwszego wyrazu, z pełnym
skupieniem na twarzy zaczął składać literki.
- Naleśniki z owocami biską smietą. –
powiedział po chwili pełen dumy.
- Bitą śmietaną. – poprawiła go mama z
uśmiechem, Jared nie ukrywał zdziwienia.
- Charlie, a ile ty masz lat? – zapytał
chłopca Amerykanin.
- Cztery. – odpowiedział z uśmiechem i
począł rozszyfrowywać kolejne słowa.
- Cztery? – Jared zaszokowany spojrzał
na Berenikę.
- Yhm. I jest już w drugiej klasie. –
odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem, lekko rumieniąc się z dumy.
- Niesamowite. Widzę, że mam do
czynienia z prawdziwym geniuszem. – zaśmiał się brunet, na co Charlie
odpowiedział mu szerokim uśmiechem.
Berenika otworzyła swoją kartę i po
przeczytaniu kilku pozycji poczuła się niepewnie. Desery wydawały się być
naprawdę pyszne, ale ceny były dość wysokie. Nie chciałaby naciągać Jareda,
zresztą i tak planowała dołożyć się do rachunku, ale sama nigdy nie przyszła by
tu, bo po prostu nie było by ją na to stać.
- Mamuś, co to są borówki? – z
zamyślenia wyrwało ją pytanie syna.
- To takie jagody, trochę większe niż
normalnie. Rosną na krzaku i są bardziej cierpkie niż leśnie.
- A awokado?
- To też owoc. Kształtem przypomina
trochę gruszkę, ale jest mniej słodkie i soczyste. I jego posmak jest…
metaliczny. – tym razem odpowiedział Jared.
- Jakbym jadł pieniądze? – zapytał
Charlie marszcząc nosek.
- No, prawie. – odpowiedział Jared z
uśmiechem.
- To nie chcę. – ponownie zagłębił się w
karcie.
Po pięciu minutach wertowania kart w
ciszy brunet był już gotowy do zamówienia, podobnie Berenika, a Charlie był
dopiero na trzeciej pozycji.
- Kochanie, musimy zamawiać. –
powiedziała dziewczyna do syna.
- Ale ja chcę sam przeczytać. –
odpowiedział malec z buntem w czarnych oczach.
- To może zrobimy tak, ja ci przeczytam,
nie mówiąc co jest gdzie napisane, ty wybierzesz, zamówimy, a później będziesz
sam czytał dalej, okey?
Chłopiec zastanowił się chwilę po czym
pokiwał głową. I tak po pięciu minutach, gdy pojawił się kelner wszyscy byli
gotowi do złożenia zamówienia.
- Ja poproszę naleśniki z owocami. –
powiedział po francusku Charlie.
- Bez bitej śmietany. – dodała cicho
jego mama, tak aby tylko kelner ją usłyszał, po czym dodała głośniej. - Dla
mnie gofry z czekoladą i koktajl truskawkowy.
- Obawiam się, że z koktajlem może być
problem, gdyż nasz dostawca miał mały wypadek i nie dojechał. Czy mógłbym w
zamian zaproponować pani koktajl z owoców granatu?
- Dobrze, niech będzie.
- A dla pana?
- E… - Jared wyraźnie zbierał się w sobie,
czytając pozycję na liście. – Naleśniki wegańskie z mieszanką owocową. I
koktajl z… Ten sam co dla pani.
Jego francuski zdradzał jego pochodzenie
i sprawiał, że mężczyzna nie czuł się zbyt pewnie. W delikatnym uśmiechu
Bereniki znalazł jednak potwierdzenie, że wszystko powiedział dobrze i na jego
twarzy widoczne było rozluźnienie.
- Czy coś jeszcze do picia?
- Charlie? – dziewczyna przywołała syna,
który z całym zapałem czytał menu.
- Sok. Marchewkowy.
- Mają państwo sok marchewkowy? –
zapytała niepewnie Berenika.
- Tak. Świeży. – odpowiedział z
uśmiechem kelner.
- A więc poprosimy.
- I
może dwa razy wodę z cytryną? – Jared spojrzał pytająco na dziewczynę, a
ta kiwnęła głową z aprobatą.
- Coś jeszcze? – zapytał pracownik
lokalu.
- Nie. Dziękujemy. – odpowiedział
Amerykanin, a gdy kelner odszedł, zwrócił się do Bereniki – Przepraszam za mój
francuski.
- Nie masz za co. Naprawdę nie jest źle.
Chociaż twój akcent cię zdradza.
- Co robisz w Paryżu? Czym się
zajmujesz?
- Pracuję w restauracji jako kucharz. I
dorywczo jako barmanka w jednym z klubów.
- A dlaczego akurat tu, w Paryżu?
Berenika na to pytanie lekko się
zamyśliła, jakby wspominając.
- Trochę z wyboru, trochę z
konieczności, a trochę przez przypadek. – odpowiedziała z lekko smutnym uśmiechem.
– Długa historia. A ty? Czym się zajmujesz?
- To jest dopiero długa historia. –
odpowiedział brunet uśmiechając się wesoło. – Cóż. Właściwie z zawodu
wyuczonego jestem reżyserem. Żeby mieć co jeść musiałem zostać aktorem, a żeby
żyć zajmuję się muzyką.
- Wow. Brzmi jak naprawdę długa
historia. – zaśmiała się Berenika.
- Do najmłodszych już nie należę.
- O czym ty mówisz? – zdziwiła się
dziewczyna. – Ile masz lat? Dwadzieścia osiem? Trzydzieści?
Jared spojrzał na nią lekko zaskoczony.
Po chwili w jego oczach pojawiła się nutka niepokoju.
- Trochę więcej. – jakby niecierpliwie
zmienił pozycję w fotelu, choć komuś, kto go nie znał, wyglądał na całkowicie
opanowanego.
- A co grasz? – Charliemu właśnie znudziło
się czytanie karty i zainteresował się rozmową.
- Nie lubię określania gatunków muzyki.
– odpowiedział mu Jared. – Uważam to za bezsensowne ograniczenie.
- W sumie nie ważne jak się coś nazywa,
a ważne co ma w środku. Na przykład – gołębie są ładne i wszystkim kojarzą się
z Bogiem i pokojem, a brudzą bardzo okna. – odpowiedział mu chłopiec.
- Tak, dokładnie tak. – Jared wciąż był
lekko zaszokowany powagą i mądrością tak prostej wypowiedzi czterolatka. –
Chociaż orientacyjnie ludzie nazywają naszą muzykę – rockiem.
- To chyba coś co lubię. – Charlie nagle
wychylił się w swoim fotelu i zaczął przyglądać się Jaredowi marszcząc brwi i
lekko przekrzywiając głowę. Zmrużone powieki wskazywały, że coś mu się
przypomniało. Amerykanin nie zerwał z nim kontaktu wzrokowego, ale wydawał się
być zaciekawiony jego zachowaniem. Za to Berenika lekko się zaniepokoiła.
- Charlie? Co robisz? – zapytała cicho,
jakby nie chciała przerwać połączenia wzrokowego między towarzyszącą jej
dwójką.
Nagle oczy Charliego rozszerzyły się
jakby w zrozumieniu.
- Ojej. – powiedział cicho wciąż patrząc
na Jareda. Teraz to mężczyzna wydawał się być zaniepokojony.
- Ojej co? – zapytał.
Charlie nic nie odpowiedział tylko
podszedł do mężczyzny i rączką sięgnął za kołnierz jego koszuli wydobywając
mały, srebrny wisiorek powieszony na białym rzemyku. Miał on kształt
przeciętego w poprzek trójkąta. Na ten widok buzia chłopca rozpromieniła się w
ogromnym uśmiechu, którym po chwili obdarzył mężczyznę, którego twarzy zastygła
w lekkim niepokoju. Jednak na widok miny czterolatka on też się uśmiechnął
radośnie wręcz z czułością.
- Ty jesteś TEN Jared! – szepnął
podekscytowanym głosem chłopiec. – Ale super!
Berenika nie miała pojęcia o co chodzi,
ale taki uśmiech na twarzy jej synka gościł bardzo rzadko więc na razie
postanowiła nie przeszkadzać.
- Znasz mój zespół? – zapytał Charliego
równie cichym głosem Jared.
Chłopiec pokiwał energicznie głową
zaciskając wisiorek w piąstce, a jego uśmiech stał się jeszcze większym.
- I bardzo lubię. – odpowiedział.
Teraz to brunet uśmiechnął się szeroko.
- Cieszę się.
- O co chodzi? – Berenika postanowiła w
końcu się wtrącić.
Charlie puścił wisiorek, który
delikatnie opadł na białą koszulę mężczyzny i podszedł do mamy.
- Mamuś. To jest Jared Leto! Ten z
zespołu 30 Seconds To Mars! Rozumiesz? – głos chłopca wciąż był cichy, ale
pełen ekscytacji.
- A. Ha. – teraz to Berenika była
zdziwiona. – Z tego zespołu, który tak lubisz?
- Yhm. Właśnie z tego. – jego uśmiech był niesamowicie
promienny.
Berenika spojrzała na Jareda lekko
zdziwiona. Na widok jej miny mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Rozumiem, że nie kojarzysz mojego
zespołu. – zapytał, sprawiając, że Berenika lekko się speszyła.
- No… Nie. Przykro mi, ale wiem jedynie
tyle, że Charlie bardzo was lubi.
- Mamuś, słyszałaś The Story, pamiętasz?
- Słucham? – dziewczyna zmarszczyła
czoło, patrząc na syna, który w odpowiedzi przewrócił oczami.
- No piosenkę The Story!
- A! Tak. Pamiętam. Pokazywałeś mi.
- Wybieracie się na koncert? – zapytał
Jared.
Z twarzy Charliego zniknął uśmiech.
Wpakował się on mamie na kolana i lekko do niej przytulając odpowiedział:
- Nie. Niestety nie.
- Dlaczego? – to pytanie mężczyzna
wyraźnie skierował do dziewczyny.
Berenika zarumieniła się. Nie wiedziała
co właściwie odpowiedzieć, a nie uśmiechało jej się mówić o brakach
finansowych. Jednak uratował ją kelner który w tej chwili przyniósł zamówione
przez nich słodkości.
- Naleśniki! – zawołał wesoło Charlie od
razu zapominając o koncercie i szybko wrócił na swoje poprzednie miejsce na
fotelu.
- Pokroić ci? – zapytała jego mama
patrząc jak zabiera się za swoją porcję.
- Dam radę!
- A więc smacznego. – powiedział z
uśmiechem Jared zabierając się za swoją porcję.
Po chwili odezwał się Charlie.
- Pycha!
- Zgadzam się. – odpowiedział mu z
uśmiechem Jared.
Jedli w ciszy, od czasu do czasu
uśmiechając się do siebie, gdy ich oczy skrzyżowały się nad talerzami. Berenika
kontem oka przyglądała się mężczyźnie siedzącemu obok. Wcale nie wyglądał na
gwiazdę rocka. Krótko, schludnie obcięte ciemne włosy, dość szerokie brwi,
prosty nos, dość wąskie usta, równe, białe zęby, szeroka szczęka, do tego
jednodniowy zarost. Można było go uznać za całkiem przystojnego, jednak efekt
psuły podkrążone oczy, niezdrowy odcień bladości jego skóry, spierzchnięte
usta. Jego twarz wydawała się być gdzieś na granicy pomiędzy szczupłą, a
wychudłą, a wyraźnie zarysowane kości policzkowe potęgowały ten efekt. Przez to
też jego duże, jakby jednocześnie rozmarzone i pełne determinacji błękitne
oczy, wydawały się być jeszcze większymi
i jakby wyłupiastymi. Był bardzo
szczupły, ubrany w ciemne jeansy i zwykłą białą koszulę, na którą założył
marynarkę. Na pierwszy rzut oka bardziej przypominał jakiegoś managera,
ewentualnie zapracowanego prawnika, niż artystę, jednak momentami w jego oczach
pojawiał się błysk, który wskazywał, że za tym spokojnym uśmiechem kryje się
jeszcze wiele twarzy.
- Jared, a czy mógłbyś mi dać swój
autograf? – zapytał Charlie patrząc z nadzieją na Amerykanina.
- Jasne! A masz jakiś kawałek papieru?
- Mam w zeszycie. A zeszyt mama ma w
torbie. Mamuś, podasz mi proszę?
Berenika otarła usta po skończonym
gofrze i zajrzała do torebki. Wyjęła z niej jeden z zeszytów Charliego i podała
go synkowi po czym sięgnęła po komórkę. Gdy odblokowała ekran i spojrzała na
zegarek o mało nie zemdlała.
- O nie! – jęknęła, na co obaj jej
towarzysze spojrzeli na nią zaszokowani.
- Co się stało? – zapytał Jared.
- Jest 17.20. A to znaczy że mam 40
minut, żeby odwieźć Charliego do domu i dostać się do pracy na drugą stronę
miasta.
Po chwili ciszy, jaka nastała po tych
słowach, Jared jakby się ocknął otarł usta serwetką i wstał.
- Zbierajcie się, podrzucę was.
- Nie, nie. Dam radę. Najwyżej napiszę,
że się spóźnię, trudno.
- Oh, przestań. Nie ma problemu,
zbierajcie się.
Charlie posłusznie zaczął zakładać
kurtkę, a Jared już ubrany wyciągał portfel, jednak Berenika wciąż była pełna
obaw i siedziała, niepewnie patrząc to na Amerykanina, to na telefon.
- No już! – uśmiechnął się brunet
wyciągając do niej rękę. – Naprawdę nie ma problemu. A poza tym nie mam
specjalnej ochoty wracać do hotelu, więc chętnie się przejadę. – gdy Berenika
wstała i zaczęła się ubierać kontynuował. – Tu niedaleko moja mama ma
mieszkanie, skoczę tam i wezmę samochód. Podjadę po was na parking po drugiej
stronie ulicy – powiedział, wskazując przez okno na miejsce postoju o którym
mówił. - Do zobaczenia za pięć minut. – I już go nie było.
Dziewczyna zapięła swój płaszczyk i
pomogła Charliemu z psującym się zamkiem, notując w pamięci, że trzeba będzie
poszukać mu kurtki na zimę, bo ta zeszłoroczna jest na pewno za mała. Chwilę
później zeszli na dół i gdy napotkali kelnera, który akurat ich obsługiwał
poprosiła go o rachunek.
- Pani mąż już uregulował rachunek. –
odpowiedział z uśmiechem.
- Aha. Dziękuję. – wydukała zdziwiona
dziewczyna, po czym ciągnięta przez Charliego „Mamo, pospiesz się, bo Jared
będzie na nas czekał!” skierowała się na parking. Czekali ledwie trzy minuty,
gdy podjechał duże, srebrne Audi. Jared wyskoczył z SUV’a i otworzył jej drzwi
pasażera mówiąc:
- Będziemy musieli trochę nagiąć przepisy,
bo nie mam fotelika, ale jakoś damy radę. – zamknął za nią drzwi z uśmiechem i
otworzył tylnie, żeby pomóc Charliemu wdrapać się do auta. Po przypięciu go
pasami, wskoczył na siedzenie kierowcy i z uśmiechem, zdawało by się lekkiej
ekscytacji, skierował pojazd w kierunku ulicy, mówiąc:
- Prowadź Madame.
Ruszyli plątaniną ulic w kierunku
mieszkania Bereniki, które na szczęście było niedaleko. Gdy tylko zatrzymał się
w starej kamienicy, dziewczyna wyskoczyła z samochodu i pomagając synkowi
odpiąć pasy popędziła z nim na górę do mieszkania. Gdy byli przy drzwiach
dotarło do niej, że zapomniała torebki i kluczy. Już miała wracać, gdy na
starych schodach usłyszała pospieszne kroki i zaraz zobaczyła Jareda niosącego
jej torebkę.
- Dzięki. – uśmiechnęła się z
wdzięcznością szukając kluczy.
Gdy już otworzyła drzwi do mieszkanka
wpuszczając przodem Charliego, obok nich pojawiła Pani Morrison, starsza
kobieta, która była opiekunką chłopca i jej największą pomocą.
- Berenika! – przepraszam, że tak późno.
Metro jest niesamowicie zawalone ludźmi, ciężko się tu dostać. Leć już, leć
kochanie!
- Dziękuję. – uśmiechnęła się wdzięcznie
dziewczyna i popędziła na dół schodami a za nią Amerykanin.
- Dobra. To gdzie teraz? – zapytał
niebieskooki zapinając pasy.
- Mamy piętnaście minut, żeby dostać się
do centrum miasta. Powinno się udać, to nie tak daleko stąd.
- A więc, prowadź, Madame.
I znów szybko włączyli się w ruch
uliczny.
- Pracujesz na popołudniową zmianę? –
zapytał, gdy stali na światłach.
- Nocną zmianę.
- A w dzień?
- Dziś? Byłam w pracy.
- A tak, mówiłaś – restauracja i klub. I
tak codziennie.
- Cztery dni w tygodniu, pozostałe albo
tu, albo tu. Zielone.
- Słucham?
- Zielone światło.
- A, tak. – Jared zapatrzył się na swoja
rozmówczynie i nie zauważył zielonego światła.
- Skręć w lewo. Dzięki. Naprawdę
dziękuję, że mnie podrzucasz.
- Nie ma problemu. – odpowiedział jej z
uśmiechem. – Naprawdę.
- Teraz w prawo.
- Pokręcone te uliczki.
- Trochę. Ale już jesteśmy na miejscu.
Jared zatrzymał samochód w małej
uliczce, przy której znajdowało się tylne wejście do klubu.
- Jared. Naprawdę dziękuje, wiem że się
powtarzam, ale ratujesz mi dzisiaj tyłek.
- Tylko się odwdzięczam. – wskazał na
BlackBerry, które aktualnie leżało na półeczce pod radiem podłączone do
ładowarki samochodowej, po czym dodał z uśmiechem. – I właściwie to ja
powinienem podziękować za wspaniałe popołudnie.
- Dobra. Lecę. – odpowiedziała mu z
uśmiechem.
Gdy już miała za sobą zamykać drzwi
odwróciła się wsadziła głowę z powrotem do samochodu.
- A. I tak na przyszłość, to Madame to
pani, a Mademoiselle to panna. – gdy spojrzał na nią lekko zdziwiony dodała. –
Dzisiaj dwa razy powiedziałeś do mnie Madame, a ja nie jestem ani zamężna ani
zaręczona. Dobra. Lecę, bo mam minutę. Dzięki. Pa.
- Do zobaczenia. – odpowiedział jej z
uśmiechem.
______
Enjoy. Liczę bardzo na wasze komentarze
xx
xx
Pięknie. Jak na razie sielankowo, chociaż wyraźnie zarysowałaś problemy Bereniki. Jak na razie ten lukier, o którym pisałaś na początku nie rzuca się w oczy, a jedynie dodaje smaku :)
OdpowiedzUsuńZupełnie inaczej zbudowany jest cały rozdział, dzięki temu bardziej czytelny. Cóż, chciałabym napisać, że wzięłaś sobie moje rady do serca, ale, niestety, nie mogę.
Rozpoznanie Jareda przez malca wyszło ci całkiem naturalni, miałam wrażenie, jakbym oglądała film i przyglądała się tej scenie na ekranie. Fajnie operujesz obrazem (o ile tak można to nazwać) - w moim języku - tworzysz opisy tak, że automatycznie wyobrażam sobie daną scenę.
Ach, Charlie. Mam wrażenie, że zostanie moją ulubioną postacią w całej opowieści (nawet biorąc pod uwagę moją wielką sympatię do Jareda :) )
Bardzo dobrze radzisz sobie z dialogami. Są naturalne, niewymuszone, naprawdę ma się wrażenie, że rozmawiają ze sobą dwie istniejące osoby. I na koniec perełka: "Właściwie z zawodu wyuczonego jestem reżyserem. Żeby mieć co jeść musiałem zostać aktorem, a żeby żyć zajmuję się muzyką." Nie wiem, czy wymyśliłaś to zdanie, czy wzięłaś z jakiegoś wywiadu, ale mnie urzekło :)
Pozdrawiam,
pakuti
To nie są słowa Jareda, a jeżeli są to, cóż - nie byłam tego świadoma. :)
UsuńCieszę się, że podoba ci się sposób przedstawienia akcji. Staram się poświęcić mu dużo uwagi, bo sama, jako czytelniczka lubię dobre, nie zbyt szczegółowe, ale nie ogólnikowe opisy. Dialogi potrafią być dla mnie istną udręką. Często zaczynam jakąś rozmowę, tracę 'wenę' i po dwóch tygodniach do niej wracam, żeby jakoś przez nią przebrnąć... ugh. Więc cieszę się, że nie spartoliłam ich :)
Pozdrawiam
Blanca
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń