Następnego dnia z samego rana Jared stał
przed drzwiami Bereniki. Było kilkanaście minut po szóstej i trochę się bał, że
ich obudzi. Ale była to jedyna pora tego dnia kiedy on miał czas i kiedy, jak
miał nadzieję, złapie ich na pewno w domu. Zapukał cicho do drzwi. Usłyszał
skrzypienie podłogi po drugiej stronie i za chwilę drzwi uchyliły się, a w
szparze błysnął mu błękit zdziwionych oczu. Uśmiechał się lekko, gdy usłyszał
jak Berenika zdejmuje zasuwkę i otwiera drzwi na oścież.
- Jared? Co ty tutaj robisz? I to tak
wcześnie. – zapytała zdziwiona.
- Ciebie też miło widzieć. Dzień dobry.
– odpowiedział jej z uśmiechem.
- Tak, przepraszam, dzień dobry.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, a
to była jedyna pora w której mogłem przyjść i ciebie złapać.
- Nie, nie obudziłeś, właśnie robiłam
śniadanie.
- Mam dla ciebie, a właściwie dla was
propozycję, nie do odrzucenia od razu mówię, więc nawet nie próbuj! –
uśmiechnął się, gdy zauważył w jej oczach błysk buntu, który przypominał mu
ten, który widywał u swojej mamy. – Wpuścisz mnie?
- A, tak. Wchodź. – minę miała bardzo
niepewną ale przepuściła go zamykając drzwi. – Przepraszam za bałagan, ale
wróciłam niedawno z pracy i jeszcze nie zdążyłam posprzątać. Wchodź, siadaj.
Herbaty.
Ruszyła do kuchni. Teraz Jared zwrócił
uwagę, że miała na sobie już świeże ciuchy, ale podkrążone oczy i jeszcze
większa bladość zdradzały nieprzespaną noc. Przewróciła naleśnika na patelni.
- Chętnie, ale pozwól, że ja zrobię, ty
sobie spokojnie smaż naleśniki. – zdjął kurtkę, przewiesił ją przez oparcie
krzesła, po czym nalał do czajnika wody. Berenika patrzyła na niego niepewnie.
- No co? – zapytał szczerząc się do
niej.
- E. Nie no. Nic. – wróciła do smażenia
naleśników, podczas gdy on wstawił na gaz czajnik. - Postaw na tej drugiej
fajerce. Ta nie działa.
- Na tej, tak? A gdzie Charlie?
- Jeszcze śpi. Zaraz będę go budzić.
- A ty już na nogach czy jeszcze?
- Na szczęście już. Kubki są w tej
szafce nad zlewem. Herbata w tym pudełku. Mówiłeś, że masz jakąś propozycję?
- A, tak. Chciałbym, żebyście przyszli na
koncert, w niedziele albo w poniedziałek. I nie, nie możesz odmówić. – pogroził
jej łyżeczką.
- Jared, nie mogę, przepraszam, ale nie
dam rady. – powiedziała dziewczyna po chwili ciszy ignorując ostatnie zdanie.
- Wiem, że chodzi o kasę. – powiedział
łagodnym głosem. – Ale ja nie chcę od was ani centa. Po prostu weź to. – podał
jej plakietkę. – I godzinę przed koncertem w niedziele, albo poniedziałek, jak
ci będzie wygodniej, po prostu pokaż to ochroniarzowi przy tylnym wejściu.
Zostawię ci swój numer, jakby coś było nie tak to po prostu napisz mi smsa, a
ja wszystko załatwię.
- Nie mogę! To za dużo!
Stała patrząc na niego zaszokowana,
podczas gdy on mówił wszystko konkretnym, przyjaznym tonem, machając plakietką.
- Ale dlaczego?
- Bo, ja… Nie wiem czy dostanę wolne w
pracy. I..
- Berenika. Proszę cię. Dasz radę,
wierzę w ciebie. A Charlie będzie wniebowzięty.
- Ale Jared…
- Nie marudź, tylko bierz. – podał jej
plakietkę z uśmiechem, po czym zaczął zalewać herbatę. - Pomyślałem, że mały
chciałby zobaczyć koncert za sceny, może spotkać się z chłopakami. I to
naprawdę nie problem, więc przestań protestować.
- Jared, proszę. Ja nie mogę tak.
- Przecież robisz to dla Charliego nie
dla siebie, prawda? – stanął dość blisko niej i zauważył jak cała się spina, co
go lekko zdziwiło.
- Dlaczego to robisz? – zapytała po
chwili dziwnej, jakby pełnej napięcia ciszy.
Nabrał powietrza i przygryzł wargę
patrząc jej w oczy jakby oceniająco. W końcu powiedział.
- Bo wiem jak to jest. Moja mama miała
osiemnaście lat gdy urodził się mój rok starszy brat, wychowywała nas sama.
Była najlepszą mamą jaką nosił świat, dzięki niej doszliśmy tak daleko. My
kochaliśmy muzykę, wychowaliśmy się w środowisku artystycznym, komunie wręcz
hipisowskiej. Mama się starała, ale nie było łatwo. Nie raz i nie dwa nie
mogliśmy chodzić na wspaniałe koncerty zespołów, które kochaliśmy tylko
dlatego, że mama nie miała kasy. A najgorsze było to, że to rozumieliśmy. To
sprawiło, że obaj dorośliśmy trochę zbyt szybko. Daj mu kawałek marzeń i kawałek
dzieciństwa.
Berenika słuchała z lekkim zdziwieniem,
po czym zamyśliła się.
- Naleśniki, cholera! – krzyknął Jared i
rzucił się do patelni, która już praktycznie się dymiła. Chciał ją złapać za
rączkę, ale Berenika zacisnęła swoją dłoń na jego nadgarstku.
- Poparzysz się! – Sama złapała za
rączkę przez ścierkę i włożyła patelnie do zlewu zalewając ją zimną wodą.
- Mamuś. Co się dzieje? – ze swojego
pokoju wyszedł zaspany Charlie w samych spodniach od pidżamy, przecierając
zaspane oczy.
- Nic kochanie, ratujemy dom przed
Naleśnikowym Potworem ziejącym ogniem. – zaśmiała się odgarniając włosy z
czoła.
- Jared! – krzyknął Charlie i skoczył
biegiem do muzyka przytulając się do niego.
Leto był kompletnie zaskoczony. Jego
oczy rozszerzyły się w zdziwieniu i stał nieruchomo, patrząc pytająco na
Berenikę. Dziewczyna jedynie się do niego uśmiechnęła i pomachała plakietką, chowając
ją do kieszeni spodni.
- Hej. Charlie. Ciebie też miło
wiedzieć. – uśmiechnął się niepewnie i poklepał chłopca trochę niezdarnie po ramieniu.
– Mam dla ciebie dobrą wiadomość.
- Jaką!? – Chłopiec odskoczył i spojrzał
na niego z ekscytacją w oczach.
Jared rzucił szybkie spojrzenie na
Berenikę, chcąc się upewnić co do jej decyzji, a ta kiwnęła delikatnie głową,
uśmiechając się.
- Powiem ci jak zjesz śniadanie.
- Ale naleśniki się spaliły.
- Spalił się jeden, mądralo, jest ich
trochę więcej. Leć po bluzkę, bo jest zimno. Tylko się pospiesz bo ci zjemy! –
powiedziała dziewczyna próbując ułożyć palcami włosy chłopca, które
przypominały gniazdo wron.
Gdy chłopiec poleciał po bluzkę Berenika
położyła na talerze naleśniki.
- Od wczoraj nie mówi o niczym innym
tylko o tobie. Prawie zrobiłam się zazdrosna. – powiedziała z uśmiechem do
Jareda. – Dziękuję. Naprawdę, dziękuję! Myślę, że niedziela będzie lepsza, tą
akurat mam wolną, a rano w poniedziałek mogłabym wziąć wolne. Chyba. Dam ci
znać na pewno, dobrze?
- Wpiszę ci mój numer. – powiedział
biorąc z szafki jej stary telefon.
- Zjedliście już?! – do kuchni wpadł
Charlie z założoną na lewą stronę koszulką.
- Udało ci się zdążyć. Ale masz koszulkę
źle założoną. – Berenika pomogła mu się ubrać poprawnie.
- A z czym te naleśniki? – zapytał
chłopiec siadając z zadowoleniem obok Jareda przy stole.
- A z czym chcesz?
- Z Nutellą!
- Skończyła się. Może być babciny dżem
truskawkowy? – zapytała mama podchodząc do szafki i wyciągając słoiczek dżemu.
- Tak. Jared, a ty z czym chcesz?
- Ja dziękuję, jadłem już śniadanie.
- Nie zjesz z nami? – zapytała
dziewczyna również siadając.
- Naprawdę się najadłem niedawno.
- No nic. Smacznego Charlie.
- Tobie też mamuś.
Jedli w ciszy, Jared popijał herbatę.
Patrząc na Charliego zamyślił się, wspominając swoje własne dzieciństwo. Ciągłe
życie na walizkach, hipisowską komunę artystyczną, brak przyjaciół spowodowany
ciągłymi przeprowadzkami, a w późniejszym czasie – odmiennością. Nie było
lekko, ale nie żałował niczego. Jego przeszłość uczyniła go właśnie takim
człowiekiem, jakiego znają i kochają tysiące ludzi. No, w pewnym stopniu znają.
- Skończyłem! – Charlie położył widelec
na talerzu z triumfalnym uśmiechem. – To co to za wiadomość?
- Jesteś pewien, że jesteś gotów?
- Yhm! – chłopiec pokiwał energicznie
głową.
W jego oczach widać było ogromną
ekscytacje.
- Idziesz z mamą na nasz koncert!
Oczy chłopca rozszerzyły się w
zdziwieniu.
- Wow! Naprawdę!? – spojrzał na mamę,
która uśmiechnęła się do niego ciepło i pokiwała głową. – Dzięki, dzięki,
dzięki, dzięki mamuś!
Malec obleciał wokół stół i wręcz rzucił
się w objęcia matki mocno ją przytulając.
- Nie dziękuj mi! To tylko i wyłącznie
sprawka Jareda.
Szybko zeskoczył z jej kolan i wgramolił
się na Amerykanina z taką samą euforią przytulając go i dziękując. Jared na
początku nie wiedział co zrobić z rękoma ale później odwzajemnił uścisk bez
skrępowania, za to z szerokim uśmiechem.
- Ale naprawdę? – Charlie odsunął się od
niebieskookiego na długość swoich ramion, trzymając dłonie na jego barkach, w
efekcie prawie stykali się nosami. Jared miał okazję przyjrzeć się z bliska
niesamowitym oczom malca. Czarna jak węgiel tęczówka z tak bliska ledwie
odcinała się od źrenicy, a odbijające się w niej światło tworzyło szare i białe
plamki. Jednak to emocje nadawały tym oczom życia. Czysta, dziecięca, niczym
nie zmącona radość, nadzieja, euforia. Tak proste, nieskomplikowane, oczywiste.
Jared nie miał w swoim życiu do czynienia z dziećmi na dłuższą metę. Nigdy jakoś o tym
specjalnie nie myślał. Jasne, kiedyś gdy był jeszcze bardzo młody, myślał o
założeniu rodziny, ale, jak sam sobie powtarzał, później mu przeszło. Powodów
było sporo, a kariera i sława jako niszczycielki prywatności widniały na samej
górze listy wypisane wielkimi, czerwonymi literami. Nie pamiętał, a może nie
wiedział nigdy, że dziecięce uczucia są takie prawdziwe, nieprzekłamane,
nieuwikłane w żadne podstępy czy chytrość.
- Naprawdę. – uśmiechnął się. – Tylko musisz mi obiecać,
że będziesz zawsze bardzo, bardzo grzeczny i nie będziesz psocił, ani sprawiał
mamie kłopotów.
- Obiecuję! – przytulił się do niego,
kładąc głowę na jego ramieniu i uśmiechając się do mamy promieniście.
- Dobra kochani. Czas się zbierać! –
Berenika podniosła się i zaczęła sprzątać ze stołu.
- A kiedy? – Charlie spojrzał pytająco
na Jareda.
- To już twoja mama podejmie decyzję, w
niedzielę, albo w poniedziałek.
- Super, super, super, super, super! –
Chłopiec zaczął podskakiwać na kolanach Amerykanina.
- Super, super! Super to ty się zaraz
spóźnisz do szkoły, a twoja mama do pracy. A ja na wywiad! – zaśmiał się muzyk.
- To lecę po bluzę! – krzyknął i już go
nie było.
- Dziękuję. – Berenika uśmiechnęła się
do niego, gdy zakładał kurtkę i zbierał się do wyjścia.
- Naprawdę nie ma za co! Bądźcie może
nawet wcześniej niż godzinę.
- Niedziela będzie lepsza. Naprawdę… -
ale nie zdążyła dokończyć bo Jared złapał kawałek niezjedzonego naleśnika i wsadził
jej do ust.
- Nie. Dziękuj! – uśmiechnął się widząc
jej zdziwioną twarz. – Do niedzieli w takim razie. Daj znać mi w sobotę czy
plany się nie zmienią. Pa.
I ruszył w kierunku drzwi z lekkim
uśmieszkiem.
- Na razie Charlie! Do niedzieli! I
pamiętaj co obiecałeś!
- Pa Jared! – krzyknął chłopiec spod
bluzy, którą właśnie zakładał.
***
Tydzień minął bardzo szybko. Berenika
była tak zapracowana, że po prostu pewnego wieczora z lekkim zdziwieniem
stwierdziła, że jest już późny sobotni wieczór, a właściwie bardzo wczesny
niedzielny poranek. Przez cały tydzień biegała z restauracji do baru, z baru do
domu, do szkoły z Charliem, po Charliego. Mijała codziennie prawie biegiem
ciepły uśmiech pani Morrison i jej zatroskane spojrzenie, gdy po sprawdzeniu zeszytów
syna łapała kurtkę i leciała na nocną zmianę. W chwilach takich jak ta, gdy
wracała nocnym metrem do domu, we wczesny niedzielny poranek, rozmyślając nad
minionym tygodniem dostrzegała jak wiele spraw jej ucieka. Przez to, że tak
dużo pracowała nie miała zbyt wielu wolnych chwil dla Charliego. Chłopiec
spędzał z panią Morrison o wiele więcej czasu niż z nią, gdy wracała do domu często
na nią czekał, żeby chociaż powiedzieć „cześć” i znów zasnąć. Dwa wolne
wieczory w całym tygodniu wydawały się nie istnieć, tak szybko mijały. Ten
tydzień był pełen ekscytacji, a szczególnie dla Charliego. Z jego drobnej
twarzy nie znikał szeroki uśmiech, a nie mówił właściwie o niczym innym jak o
nadchodzącym koncercie. Berenika była niesamowicie wdzięczna Jaredowi za ten
uśmiech jej syna. Jak każda matka, chciała, żeby po prostu jej dziecko było
szczęśliwe, żeby niczego mu nie brakowało. Ale pomimo tego nakładu pracy nie
mogła pozwolić sobie na zbyt wiele luksusów.
Kiedy
wróciła do domu pani Morrison drzemała na kanapie przy prawie całkowicie
ściszonym telewizorze i świetle lampki. Gdyby nie ona prawdopodobnie Berenika
by się nie podniosła. Starsza kobieta była wdową, nie miała dzieci i była
praktycznie sama na świecie. Sama zaproponowała jej pomoc przy Charliem i
zawsze odmawiała, gdy Berenika chciała jej za to zapłacić. Kobieta o absolutnie
złotym sercu, zawsze chętna do pomocy. Bez niej dziewczyna nie byłaby zdolna
pracować w żaden sposób.
Gdy
dziewczyna mijała kanapę pani Morrison obudziła się. Przywitała ją ciepłym
uśmiechem.
- Jesteś już, kruszyno. To dobrze.
Charlie zjadł kolację ale nie mógł zasnąć. Emocje go nosiły cały dzień, aż w
końcu padł ze zmęczenia. – opowiadała przyciszonym głosem podnosząc się z
kanapy i powoli zbierając do wyjścia. – Ty też się lepiej połóż, choć na kilka
godzin, bo wyglądasz strasznie. Nie powinnaś pracować tak dużo!
- Pani Morrison, wie pani, że to
konieczne. – odpowiedziała dziewczyna ze smutnym uśmiechem. – Dziękuję pani za
wszystko.
- Nie masz za co dziękować, kruszyno. –
uśmiechnęła się do niej ciepło. – Charlie jest dla mnie jak wnuczek, którego
nigdy nie było mi dane mieć. To czysta przyjemność zajmować się tak
inteligentnym dzieckiem, patrzeć jak rośnie. – przerwała na chwilę patrząc z
czułością w kierunku przymkniętych drzwi do sypialni chłopca. – No nic, ja się
będę zbierać. Rozumiem, że zobaczymy się we wtorek?
- Jakby pani mogła.
- Ja zawszę mogę, kruszyno. No, trzymaj
się. I prześpij się choć trochę! Do widzenia. – I wyszła delikatnie zamykając
za sobą drzwi.
Berenika
nie zastanawiając się długo zamknęła drzwi na zasuwkę i po szybkim prysznicu
poszła spać.
____
Oto piąty rozdział. :)
Bardzo proszę czytać i komentować!
Enjoy!
xx
____
Oto piąty rozdział. :)
Bardzo proszę czytać i komentować!
Enjoy!
xx
Super,już nie mogę doczekać się następnego :)
OdpowiedzUsuńDobrze zrobił Jared, z resztą każdy kto ma możliwości i niemały budżet by tak zrobił.. chyba. Hahaha wyobraziłam sobie ten moment z naleśnikiem, niegłupie! Powiem szczerze, że rozczarowałam się bo byłam pewna, iż w tym rozdziale już będzie koncert itd. Ale dobrze, trzymasz mnie w napięciu przez co nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, haha. :)
OdpowiedzUsuńStrasznie króciutki ten rozdział. I taki raczej oczywisty, nic wielkiego się nie dzieje. też myślałam, że będzie już koncert, przynajmniej byłyby jakieś atrakcje. Jak na razie nie ma w tym opowiadaniu jakichś wielkich fajerwerków, ale domyślam się, że się rozkręcasz i już niedługo będzie lepiej. ;)
OdpowiedzUsuńKiedy następny?
Następny rozdział planuje dodać do końca tygodnia. W niedziele wyjeżdżam i będę odcięta od świata przez nabliższe dni, dlatego najpóźniej w niedzielę wieczorem coś się pojawi. Ale może to być też jutro, jeżeli nagle opęta mnie Wen... :)
UsuńSłodko, słodko :) Oczywiście, Jay nie raz, nie dwa odstawiał takie akcje z biletami. Ale ta szczęśliwa mina Charliego i spontaniczna reakcja... Być może nie był na to przygotowany. Świetnie opisujesz emocje wszystkich bohaterów, ich działania. Czytając ten rozdział miałam cały czas uśmiech na twarzy. Stworzyłaś niepowtarzalny klimat, taki ciepły, rodzinny. Chociaż to bieganie za pracą i zmęczenie Bereniki burzy trochę ten piękny obrazek. Mam nadzieję, że chociaż podczas koncertu się trochę rozluźni.
OdpowiedzUsuńA, właśnie, koncert! Jak pozostali z niecierpliwością "czekam" na koncert. Zastanawia mnie, jak chcesz przedstawić to wydarzenie (może będziesz czerpać z własnego doświadczenia :) ), a także, jak zamierzasz utrzymywać dalszy kontakt pomiędzy głównymi postaciami. W końcu po koncertach jadą w dalszą trasę, taka jest kolej rzeczy.
Pozdrawia niezwykle zaciekawiona
pakuti