sobota, 7 września 2013

005.

Następnego dnia z samego rana Jared stał przed drzwiami Bereniki. Było kilkanaście minut po szóstej i trochę się bał, że ich obudzi. Ale była to jedyna pora tego dnia kiedy on miał czas i kiedy, jak miał nadzieję, złapie ich na pewno w domu. Zapukał cicho do drzwi. Usłyszał skrzypienie podłogi po drugiej stronie i za chwilę drzwi uchyliły się, a w szparze błysnął mu błękit zdziwionych oczu. Uśmiechał się lekko, gdy usłyszał jak Berenika zdejmuje zasuwkę i otwiera drzwi na oścież.
- Jared? Co ty tutaj robisz? I to tak wcześnie. – zapytała zdziwiona.
- Ciebie też miło widzieć. Dzień dobry. – odpowiedział jej z uśmiechem.
- Tak, przepraszam, dzień dobry.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, a to była jedyna pora w której mogłem przyjść i ciebie złapać.
- Nie, nie obudziłeś, właśnie robiłam śniadanie.
- Mam dla ciebie, a właściwie dla was propozycję, nie do odrzucenia od razu mówię, więc nawet nie próbuj! – uśmiechnął się, gdy zauważył w jej oczach błysk buntu, który przypominał mu ten, który widywał u swojej mamy. – Wpuścisz mnie?
- A, tak. Wchodź. – minę miała bardzo niepewną ale przepuściła go zamykając drzwi. – Przepraszam za bałagan, ale wróciłam niedawno z pracy i jeszcze nie zdążyłam posprzątać. Wchodź, siadaj. Herbaty.
Ruszyła do kuchni. Teraz Jared zwrócił uwagę, że miała na sobie już świeże ciuchy, ale podkrążone oczy i jeszcze większa bladość zdradzały nieprzespaną noc. Przewróciła naleśnika na patelni.
- Chętnie, ale pozwól, że ja zrobię, ty sobie spokojnie smaż naleśniki. – zdjął kurtkę, przewiesił ją przez oparcie krzesła, po czym nalał do czajnika wody. Berenika patrzyła na niego niepewnie.
- No co? – zapytał szczerząc się do niej.
- E. Nie no. Nic. – wróciła do smażenia naleśników, podczas gdy on wstawił na gaz czajnik. - Postaw na tej drugiej fajerce. Ta nie działa.
- Na tej, tak? A gdzie Charlie?
- Jeszcze śpi. Zaraz będę go budzić.
- A ty już na nogach czy jeszcze?
- Na szczęście już. Kubki są w tej szafce nad zlewem. Herbata w tym pudełku. Mówiłeś, że masz jakąś propozycję?
- A, tak. Chciałbym, żebyście przyszli na koncert, w niedziele albo w poniedziałek. I nie, nie możesz odmówić. – pogroził jej łyżeczką.
- Jared, nie mogę, przepraszam, ale nie dam rady. – powiedziała dziewczyna po chwili ciszy ignorując ostatnie zdanie.
- Wiem, że chodzi o kasę. – powiedział łagodnym głosem. – Ale ja nie chcę od was ani centa. Po prostu weź to. – podał jej plakietkę. – I godzinę przed koncertem w niedziele, albo poniedziałek, jak ci będzie wygodniej, po prostu pokaż to ochroniarzowi przy tylnym wejściu. Zostawię ci swój numer, jakby coś było nie tak to po prostu napisz mi smsa, a ja wszystko załatwię.
- Nie mogę! To za dużo!
Stała patrząc na niego zaszokowana, podczas gdy on mówił wszystko konkretnym, przyjaznym tonem, machając plakietką.
- Ale dlaczego?
- Bo, ja… Nie wiem czy dostanę wolne w pracy. I..
- Berenika. Proszę cię. Dasz radę, wierzę w ciebie. A Charlie będzie wniebowzięty.
- Ale Jared…
- Nie marudź, tylko bierz. – podał jej plakietkę z uśmiechem, po czym zaczął zalewać herbatę. - Pomyślałem, że mały chciałby zobaczyć koncert za sceny, może spotkać się z chłopakami. I to naprawdę nie problem, więc przestań protestować.
- Jared, proszę. Ja nie mogę tak.
- Przecież robisz to dla Charliego nie dla siebie, prawda? – stanął dość blisko niej i zauważył jak cała się spina, co go lekko zdziwiło.
- Dlaczego to robisz? – zapytała po chwili dziwnej, jakby pełnej napięcia ciszy.
Nabrał powietrza i przygryzł wargę patrząc jej w oczy jakby oceniająco. W końcu powiedział.
- Bo wiem jak to jest. Moja mama miała osiemnaście lat gdy urodził się mój rok starszy brat, wychowywała nas sama. Była najlepszą mamą jaką nosił świat, dzięki niej doszliśmy tak daleko. My kochaliśmy muzykę, wychowaliśmy się w środowisku artystycznym, komunie wręcz hipisowskiej. Mama się starała, ale nie było łatwo. Nie raz i nie dwa nie mogliśmy chodzić na wspaniałe koncerty zespołów, które kochaliśmy tylko dlatego, że mama nie miała kasy. A najgorsze było to, że to rozumieliśmy. To sprawiło, że obaj dorośliśmy trochę zbyt szybko. Daj mu kawałek marzeń i kawałek dzieciństwa.
Berenika słuchała z lekkim zdziwieniem, po czym zamyśliła się.
- Naleśniki, cholera! – krzyknął Jared i rzucił się do patelni, która już praktycznie się dymiła. Chciał ją złapać za rączkę, ale Berenika zacisnęła swoją dłoń na jego nadgarstku.
- Poparzysz się! – Sama złapała za rączkę przez ścierkę i włożyła patelnie do zlewu zalewając ją zimną wodą.
- Mamuś. Co się dzieje? – ze swojego pokoju wyszedł zaspany Charlie w samych spodniach od pidżamy, przecierając zaspane oczy.
- Nic kochanie, ratujemy dom przed Naleśnikowym Potworem ziejącym ogniem. – zaśmiała się odgarniając włosy z czoła.
- Jared! – krzyknął Charlie i skoczył biegiem do muzyka przytulając się do niego.
Leto był kompletnie zaskoczony. Jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu i stał nieruchomo, patrząc pytająco na Berenikę. Dziewczyna jedynie się do niego uśmiechnęła i pomachała plakietką, chowając ją do kieszeni spodni.
- Hej. Charlie. Ciebie też miło wiedzieć. – uśmiechnął się niepewnie i poklepał chłopca trochę niezdarnie po ramieniu. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość.
- Jaką!? – Chłopiec odskoczył i spojrzał na niego z ekscytacją w oczach.
Jared rzucił szybkie spojrzenie na Berenikę, chcąc się upewnić co do jej decyzji, a ta kiwnęła delikatnie głową, uśmiechając się.
- Powiem ci jak zjesz śniadanie.
- Ale naleśniki się spaliły.
- Spalił się jeden, mądralo, jest ich trochę więcej. Leć po bluzkę, bo jest zimno. Tylko się pospiesz bo ci zjemy! – powiedziała dziewczyna próbując ułożyć palcami włosy chłopca, które przypominały gniazdo wron.
Gdy chłopiec poleciał po bluzkę Berenika położyła na talerze naleśniki.
- Od wczoraj nie mówi o niczym innym tylko o tobie. Prawie zrobiłam się zazdrosna. – powiedziała z uśmiechem do Jareda. – Dziękuję. Naprawdę, dziękuję! Myślę, że niedziela będzie lepsza, tą akurat mam wolną, a rano w poniedziałek mogłabym wziąć wolne. Chyba. Dam ci znać na pewno, dobrze?
- Wpiszę ci mój numer. – powiedział biorąc z szafki jej stary telefon.
- Zjedliście już?! – do kuchni wpadł Charlie z założoną na lewą stronę koszulką.
- Udało ci się zdążyć. Ale masz koszulkę źle założoną. – Berenika pomogła mu się ubrać poprawnie.
- A z czym te naleśniki? – zapytał chłopiec siadając z zadowoleniem obok Jareda przy stole.
- A z czym chcesz?
- Z Nutellą!
- Skończyła się. Może być babciny dżem truskawkowy? – zapytała mama podchodząc do szafki i wyciągając słoiczek dżemu.
- Tak. Jared, a ty z czym chcesz?
- Ja dziękuję, jadłem już śniadanie.
- Nie zjesz z nami? – zapytała dziewczyna również siadając.
- Naprawdę się najadłem niedawno.
- No nic. Smacznego Charlie.
- Tobie też mamuś.
Jedli w ciszy, Jared popijał herbatę. Patrząc na Charliego zamyślił się, wspominając swoje własne dzieciństwo. Ciągłe życie na walizkach, hipisowską komunę artystyczną, brak przyjaciół spowodowany ciągłymi przeprowadzkami, a w późniejszym czasie – odmiennością. Nie było lekko, ale nie żałował niczego. Jego przeszłość uczyniła go właśnie takim człowiekiem, jakiego znają i kochają tysiące ludzi. No, w pewnym stopniu znają.
- Skończyłem! – Charlie położył widelec na talerzu z triumfalnym uśmiechem. – To co to za wiadomość?
- Jesteś pewien, że jesteś gotów?
- Yhm! – chłopiec pokiwał energicznie głową.
W jego oczach widać było ogromną ekscytacje.
- Idziesz z mamą na nasz koncert!
Oczy chłopca rozszerzyły się w zdziwieniu.
- Wow! Naprawdę!? – spojrzał na mamę, która uśmiechnęła się do niego ciepło i pokiwała głową. – Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki mamuś!
Malec obleciał wokół stół i wręcz rzucił się w objęcia matki mocno ją przytulając.
- Nie dziękuj mi! To tylko i wyłącznie sprawka Jareda.
Szybko zeskoczył z jej kolan i wgramolił się na Amerykanina z taką samą euforią przytulając go i dziękując. Jared na początku nie wiedział co zrobić z rękoma ale później odwzajemnił uścisk bez skrępowania, za to z szerokim uśmiechem.
- Ale naprawdę? – Charlie odsunął się od niebieskookiego na długość swoich ramion, trzymając dłonie na jego barkach, w efekcie prawie stykali się nosami. Jared miał okazję przyjrzeć się z bliska niesamowitym oczom malca. Czarna jak węgiel tęczówka z tak bliska ledwie odcinała się od źrenicy, a odbijające się w niej światło tworzyło szare i białe plamki. Jednak to emocje nadawały tym oczom życia. Czysta, dziecięca, niczym nie zmącona radość, nadzieja, euforia. Tak proste, nieskomplikowane, oczywiste. Jared nie miał w swoim życiu do czynienia z dziećmi na dłuższą metę. Nigdy jakoś o tym specjalnie nie myślał. Jasne, kiedyś gdy był jeszcze bardzo młody, myślał o założeniu rodziny, ale, jak sam sobie powtarzał, później mu przeszło. Powodów było sporo, a kariera i sława jako niszczycielki prywatności widniały na samej górze listy wypisane wielkimi, czerwonymi literami. Nie pamiętał, a może nie wiedział nigdy, że dziecięce uczucia są takie prawdziwe, nieprzekłamane, nieuwikłane w żadne podstępy czy chytrość.
- Naprawdę.  – uśmiechnął się. – Tylko musisz mi obiecać, że będziesz zawsze bardzo, bardzo grzeczny i nie będziesz psocił, ani sprawiał mamie kłopotów.
- Obiecuję! – przytulił się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu i uśmiechając się do mamy promieniście.
- Dobra kochani. Czas się zbierać! – Berenika podniosła się i zaczęła sprzątać ze stołu.
- A kiedy? – Charlie spojrzał pytająco na Jareda.
- To już twoja mama podejmie decyzję, w niedzielę, albo w poniedziałek.
- Super, super, super, super, super! – Chłopiec zaczął podskakiwać na kolanach Amerykanina.
- Super, super! Super to ty się zaraz spóźnisz do szkoły, a twoja mama do pracy. A ja na wywiad! – zaśmiał się muzyk.
- To lecę po bluzę! – krzyknął i już go nie było.
- Dziękuję. – Berenika uśmiechnęła się do niego, gdy zakładał kurtkę i zbierał się do wyjścia.
- Naprawdę nie ma za co! Bądźcie może nawet wcześniej niż godzinę.
- Niedziela będzie lepsza. Naprawdę… - ale nie zdążyła dokończyć bo Jared złapał kawałek niezjedzonego naleśnika i wsadził jej do ust.
- Nie. Dziękuj! – uśmiechnął się widząc jej zdziwioną twarz. – Do niedzieli w takim razie. Daj znać mi w sobotę czy plany się nie zmienią. Pa.
I ruszył w kierunku drzwi z lekkim uśmieszkiem.
- Na razie Charlie! Do niedzieli! I pamiętaj co obiecałeś!
- Pa Jared! – krzyknął chłopiec spod bluzy, którą właśnie zakładał.

***

Tydzień minął bardzo szybko. Berenika była tak zapracowana, że po prostu pewnego wieczora z lekkim zdziwieniem stwierdziła, że jest już późny sobotni wieczór, a właściwie bardzo wczesny niedzielny poranek. Przez cały tydzień biegała z restauracji do baru, z baru do domu, do szkoły z Charliem, po Charliego. Mijała codziennie prawie biegiem ciepły uśmiech pani Morrison i jej zatroskane spojrzenie, gdy po sprawdzeniu zeszytów syna łapała kurtkę i leciała na nocną zmianę. W chwilach takich jak ta, gdy wracała nocnym metrem do domu, we wczesny niedzielny poranek, rozmyślając nad minionym tygodniem dostrzegała jak wiele spraw jej ucieka. Przez to, że tak dużo pracowała nie miała zbyt wielu wolnych chwil dla Charliego. Chłopiec spędzał z panią Morrison o wiele więcej czasu niż z nią, gdy wracała do domu często na nią czekał, żeby chociaż powiedzieć „cześć” i znów zasnąć. Dwa wolne wieczory w całym tygodniu wydawały się nie istnieć, tak szybko mijały. Ten tydzień był pełen ekscytacji, a szczególnie dla Charliego. Z jego drobnej twarzy nie znikał szeroki uśmiech, a nie mówił właściwie o niczym innym jak o nadchodzącym koncercie. Berenika była niesamowicie wdzięczna Jaredowi za ten uśmiech jej syna. Jak każda matka, chciała, żeby po prostu jej dziecko było szczęśliwe, żeby niczego mu nie brakowało. Ale pomimo tego nakładu pracy nie mogła pozwolić sobie na zbyt wiele luksusów.
                Kiedy wróciła do domu pani Morrison drzemała na kanapie przy prawie całkowicie ściszonym telewizorze i świetle lampki. Gdyby nie ona prawdopodobnie Berenika by się nie podniosła. Starsza kobieta była wdową, nie miała dzieci i była praktycznie sama na świecie. Sama zaproponowała jej pomoc przy Charliem i zawsze odmawiała, gdy Berenika chciała jej za to zapłacić. Kobieta o absolutnie złotym sercu, zawsze chętna do pomocy. Bez niej dziewczyna nie byłaby zdolna pracować w żaden sposób.
                Gdy dziewczyna mijała kanapę pani Morrison obudziła się. Przywitała ją ciepłym uśmiechem.
- Jesteś już, kruszyno. To dobrze. Charlie zjadł kolację ale nie mógł zasnąć. Emocje go nosiły cały dzień, aż w końcu padł ze zmęczenia. – opowiadała przyciszonym głosem podnosząc się z kanapy i powoli zbierając do wyjścia. – Ty też się lepiej połóż, choć na kilka godzin, bo wyglądasz strasznie. Nie powinnaś pracować tak dużo!
- Pani Morrison, wie pani, że to konieczne. – odpowiedziała dziewczyna ze smutnym uśmiechem. – Dziękuję pani za wszystko.
- Nie masz za co dziękować, kruszyno. – uśmiechnęła się do niej ciepło. – Charlie jest dla mnie jak wnuczek, którego nigdy nie było mi dane mieć. To czysta przyjemność zajmować się tak inteligentnym dzieckiem, patrzeć jak rośnie. – przerwała na chwilę patrząc z czułością w kierunku przymkniętych drzwi do sypialni chłopca. – No nic, ja się będę zbierać. Rozumiem, że zobaczymy się we wtorek?
- Jakby pani mogła.
- Ja zawszę mogę, kruszyno. No, trzymaj się. I prześpij się choć trochę! Do widzenia. – I wyszła delikatnie zamykając za sobą drzwi.

                Berenika nie zastanawiając się długo zamknęła drzwi na zasuwkę i po szybkim prysznicu poszła spać.


____
Oto piąty rozdział. :)
Bardzo proszę czytać i komentować!

Enjoy!
xx

5 komentarzy:

  1. Super,już nie mogę doczekać się następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze zrobił Jared, z resztą każdy kto ma możliwości i niemały budżet by tak zrobił.. chyba. Hahaha wyobraziłam sobie ten moment z naleśnikiem, niegłupie! Powiem szczerze, że rozczarowałam się bo byłam pewna, iż w tym rozdziale już będzie koncert itd. Ale dobrze, trzymasz mnie w napięciu przez co nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, haha. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie króciutki ten rozdział. I taki raczej oczywisty, nic wielkiego się nie dzieje. też myślałam, że będzie już koncert, przynajmniej byłyby jakieś atrakcje. Jak na razie nie ma w tym opowiadaniu jakichś wielkich fajerwerków, ale domyślam się, że się rozkręcasz i już niedługo będzie lepiej. ;)
    Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział planuje dodać do końca tygodnia. W niedziele wyjeżdżam i będę odcięta od świata przez nabliższe dni, dlatego najpóźniej w niedzielę wieczorem coś się pojawi. Ale może to być też jutro, jeżeli nagle opęta mnie Wen... :)

      Usuń
  4. Słodko, słodko :) Oczywiście, Jay nie raz, nie dwa odstawiał takie akcje z biletami. Ale ta szczęśliwa mina Charliego i spontaniczna reakcja... Być może nie był na to przygotowany. Świetnie opisujesz emocje wszystkich bohaterów, ich działania. Czytając ten rozdział miałam cały czas uśmiech na twarzy. Stworzyłaś niepowtarzalny klimat, taki ciepły, rodzinny. Chociaż to bieganie za pracą i zmęczenie Bereniki burzy trochę ten piękny obrazek. Mam nadzieję, że chociaż podczas koncertu się trochę rozluźni.
    A, właśnie, koncert! Jak pozostali z niecierpliwością "czekam" na koncert. Zastanawia mnie, jak chcesz przedstawić to wydarzenie (może będziesz czerpać z własnego doświadczenia :) ), a także, jak zamierzasz utrzymywać dalszy kontakt pomiędzy głównymi postaciami. W końcu po koncertach jadą w dalszą trasę, taka jest kolej rzeczy.
    Pozdrawia niezwykle zaciekawiona
    pakuti

    OdpowiedzUsuń